Выбрать главу

Postanowiłem zatem wykorzystać opowieść przekonującą, która się objawiła przy okazji owych badań. Historię Barona Dupin, jego wykład. To jedno mi zostało jeszcze, ażeby się wybronić. Zapisaną w pamięci, przelałem ją na papier, słowo w słowo, w formie przemówienia kierowanego do sądu…

Oto, Wysoki Sądzie i Panowie Przysięgli, ujawnię prawdę o śmierci jego oraz życiu moim. Historii tej nigdy jeszcze dotąd nie ogłaszałem…

Natychmiast zyskałem pewność, iż się mi powiedzie. W istocie, im częściej odczytywałem te notatki, tym większa rosła we mnie wiara, iż wszystko tam ujęte jest prawdopodobne! Wiedziałem, że są to fałszerstwo i manipulacja, ku uciesze publiki sprokurowane; wiedziałem także i to, że teraz zostaną odebrane jako prawda. Każde moje słowo będzie czystą prawdą. Bajki to będą, owszem, lecz lud mi uwierzy i jakby sobie życzył ojciec, na nowo zyskam szacunek…jestem – spośród żywych – jej najbliższy.

Ach, mieć przy sobie Duponte’a!

33

W grudniu w Paryżu nastąpiły zmiany pewne, acz spodziewane: prezydent republiki Ludwik Napoleon postanowił na miejsce monsieur Delacourta mianować prefektem policji Charlemagne de Maupasa, pewniejszego sojusznika swych zamierzeń. „By rynsztok ów przestąpić, ludzi mi potrzeba – oświadczył mu rzekomo Ludwik Napoleon. – Mogę na ciebie liczyć?” Coś się szykowało.

Prezydent powołał też tajną policję do kontrolowania prefektury oraz gmachu rządu.

Tak oto – gromadził zespół, by przedsięwziąć zamach stanu. Pierwszego dnia miesiąca dał im po pół miliona franków. Nazajutrz rankiem de Maupas, prefekt, wraz z policją aresztował osiemdziesięciu członków Zgromadzenia Prawodawczego mających dlań stanowić największe zagrożenie. Zatrzymano ich w więzieniu w Mazas, władca zaś przejął prasy drukarskie, rozwiązał zgromadzenie i rozkazał wojsku mordować każdego napotkanego przywódcę czerwonych republikanów. Pozostali przeciwnicy – wywodzący się z najwybitniejszych rodzin – zostali wygnani z kraju.

Wszystko nastąpiło nader prędko.

Gdy Ludwik Napoleon znów ogłosił Francję cesarstwem, nieraz wspominano, jak to, chłopcem będąc, błagał swego wuja, pierwszego imperatora, by nie odjeżdżał do Waterloo – co ów tak skomentował: „Wyrośnie na zacnego człowieka; kto wie, może się stanie nadzieją rodu mego”.

Po drodze do sądu co rano czytałem nowe wieści o wypadkach we Francji. Podobno Hieronim Napoleon Bonaparte z Baltimore (zwany „Bo”), kuzyn nowego cesarza – człowiek, którego pierwszy raz ujrzałem w kostiumie z dwoma szablami, a który nigdy nie został uznany przez Napoleona Bonaparte, bo matka jego była z Ameryki – miał jechać do Paryża na spotkanie z cesarzem Napoleonem III, aby zażegnać długotrwały konflikt.

Amerykanie niczym w hipnozie śledzili sytuację w Paryżu, a to dlatego chyba, że tutaj podobny przewrót był wprost niewyobrażalny. Ja natomiast znacznie zawęziłem teren swych dociekań.

Listownie zwróciłem się do kilku członków rodziny Bonaparte mieszkających w Baltimore z zapytaniem, czy Hieronim Napoleon Bonaparte nie opuścił jeszcze miasta, no i też, czyby zechciał się ze mną spotkać – mimo iż zapewne zdążył już zapomnieć krótkie nasze widzenie na balu maskowym u monsieur Montora. Liczyłem odeń na odpowiedzi, które może by mi nie pomogły w sposób zasadniczy, lecz i tak z pewnością wniosłyby coś do sprawy.

Tymczasem do sądu ściągało mnóstwo gapiów, by na własne oczy patrzeć na me upokorzenie. Jak się domyślam – zawiedzionych, iż to, co czytali o mnie wcześniej w prasie, ciągle nie znajduje spodziewanej pointy. Na szczęście jednak wielu „widzów” odstręczyły długie procedury formalne, niezbędne przed każdym z posiedzeń. I akurat wtedy ze zdumieniem odebrałem pismo z pieczęcią Bonapartów, w którym mi wyznaczono dzień i godzinę wizyty w jednej z rezydencji.

Siedziba owa okazała się większa od domu, w którym zbójców napotkałem; budynek stał w miejscu zacisznym, otoczony dziką roślinnością, wśród wzgórz trawą porośniętych. Wprowadził mnie do środka żwawy sługa, u podnóża zaś długich schodów opiekę nade mną roztoczyli dwaj inni domowi, obaj przejęci wielce swymi obowiązkami. Posiadłość była okazała, lecz absolutnie nie przytłaczająca. Po drodze ze swobodą podziwiałem kandelabry fantastyczne i gobeliny o złotej bordiurze.

Ku memu zaskoczeniu w lśniącym srebrem fotelu nie czekał mnie Hieronim Napoleon Bonaparte – najznakomitszy tutaj męski przedstawiciel rodu – lecz jego matka, Elizabeth Patterson Bonaparte. Jako młoda panna zdobyła ona serce brata Napoleona i była jego małżonką przez dwa lata; później zaś Napoleon, poprzez rozliczne machinacje (łącznie z apelem do papieża o unieważnienie związku), doprowadził do ich rozstania. Choć teraz już nie miała na sobie przebrania królowej, niezmiennie, widać, hołdowała królewskim manierom i nawykom.

Ponad sześćdziesięcioletnia matrona ozdobiła nagie ręce dziesiątkami bransolet. Nakrycie głowy – czarne, aksamitne, z wetkniętymi fantazyjnie oranżowymi piórami – nadawało jej rys groźny, niepokojący. Wokół niej zaś piętrzyły się klejnoty i krzykliwe stroje rozmaite. W drugim krańcu sali ujrzałem dziewczynę (służkę może): kiwała się na krześle, jak dotknięta kalectwem.

– Madame Bonaparte – rzekłem z ukłonem, a w odruchu chwilowym, żeby przed nią klęknąć. – Nie sądzę, byś mnie pamiętała, lecz poznaliśmy się na balu, gdzie w przeciwieństwie do niej, zjawiłem się bez przebrania.

– Istotnie, młody człowieku. Widzenia naszego nie pamiętam. Niemniej to ja właśnie odpisałam na twą prośbę.

– A syn twój, monsieur Bonaparte…?

– Jest już w drodze na spotkanie z nowym imperatorem Francji – ujęła to tak nonszalancko, jakby w wyjeździe w owym celu za granicę nie było nic niezwykłego.

– Ach, tak. Z prasy mi wiadomo, że się tam wybierał. Czy mógłbym wobec tego prosić, by mu przekazano, iż wdzięczny będę stokrotnie, jeśli mi czas poświęcić zechce po powrocie z Francji?

Skinęła, acz jakby niepomna mego pytania.

– Prawnika pouczać nie zamierzam – powiedziała. – Lecz się tylko dziwię, iż miast w sądzie, młodzieńcze, czas wolisz trwonić pod mym dachem.

Zdumiało mnie, że wie cokolwiek o mym położeniu, chociaż – wspomniałem zaraz – gazety bez przerwy dostarczały wieści na mój temat. Z drugiej jednak strony dość to osobliwe, iż osoba z jej pozycją poświęciła choć sekundę na rzecz tak trywialną. Siadłem na wskazanym przez nią krześle. Dyskretnie się rozglądnąwszy, spostrzegłem opartą o kufer czerwoną parasolkę, oślepiającą blaskiem niemal jak jej biżuteria i używaną niedawno, na co wskazywały nikłe ślady kropli wody na podłodze. Natychmiast powrócił mi obraz damy skrytej pod zdobną parasolką…

Czyżby i ona także na wykład Barona przyszła?

Dreszcz mnie przeszył na myśl, w jakim by to uczyniła celu. Nie – słuchać jego rewelacji, ale – by śmierć oglądać.

Dotąd mi się zdawało, iż dzięki lekturze doniesień o wypadkach we Francji w ogólnym zarysie pojmuję sens całej historii. Na wieść o wznowieniu działalności przez Duponte’a w Paryżu (za moją sprawą, naturalnie) Ludwik Napoleon wspomniał legendarny talent detektywa. I on, i jego poplecznicy uznali więc zapewne, iż Duponte mógłby im pokrzyżować plany, w drodze racjomaginacji zawczasu wyjawić ogółowi, co też zamierzają. Tak oto Napoleon rozkazał usunąć Duponte’a mniej więcej w tym czasie, gdyśmy się wybierali w podróż do Baltimore. Miało to być zadanie proste, a zlecone łajdakom wyjętym spod prawa, co nieraz, jak wiadomo, działali w porozumieniu z policją.