Выбрать главу

– Jedno pytanie jeszcze, madame. Czy wiedząc już, że w sali owej nocy nie ten uśmiercony został, co zaplanowali… czy odnaleźli potem człowieka właściwego? Czy Duponte również zginął?

– Nie będę się powtarzać – rzekła wolno. – Ja odpowiadam tylko za wygodę gości. Warunki im zapewniam jak najlepsze, kolebkę, że tak powiem, dla ich planów, lecz co się tyczy reszty, to inni mają decydować, nie ja, drogi panie.

Notes cały listów do Duponte’a zapisawszy, prędko się go pozbyłem. W szczegółach był tam ujęty fakt niepodważalny, iż postać C. Auguste Dupina nie była wzorowana na osobach znanych czy nieznanych, tylko się zrodziła w imaginacji artysty. Poza tym odtworzyłem cały proces myślowy, który mnie doprowadził do wyciągnięcia tego wniosku – wiedząc, iż detektyw byłby ciekaw owych odkryć. Lecz cóż… nawet jeśli zdołał ocalić swe życie, i tak nie miałem pojęcia, dokąd listy swoje adresować. Na pewno nie do Paryża, nie tam, gdzie zamieszkiwał dawniej… W Paryżu, w Cesarstwie Ludwika Napoleona, nie mógłby wszak przebywać. We Francji geniusz jego uznano za szkodliwy władzy niezmierzonej.

Widząc niepokój, który się odmalował na obliczu madame Bonaparte pod koniec naszej rozmowy, na pytanie, czy monsieur Rollin i jego kamraci zdołali znaleźć detektywa – stwierdziłem, iż jest on bliżej jeszcze, niż mógłbym podejrzewać. Duponte nie mnie cierpliwie wyczekiwał, lecz to ze mną właśnie miał się spotkać.

Kiedy raz przechodziłem w pobliżu potężnego gmachu hotelu Barnuma, widok kłębiących się tam portierów i masy gości natchnął mnie pewną myślą. Po powrocie do domu, do „Glen Elizy”, stwierdziłem, iż być może niewiele mi zostało czasu, aby działać. Akcję podjąłem zatem natychmiast, w drodze powrotnej do rzeczonego hotelu. Przed wyjściem jednak zaopatrzyłem się w stary rewolwer, zwrócony mi przez policję wraz z innymi dobrami. Lecz najpierw, nim go ukryłem w kieszeni, pamiętałem, aby sprawdzić, czy nadal jest sprawny.

– Sir?

Śmiertelnie blady recepcjonista o gęstych bokobrodach przyjrzał mi się podejrzliwie w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Monsieur – rzekłem gwałtownie, na co, jak się spodziewałem, brew uniósł w zaciekawieniu słowem tym francuskim. – Obecnie mieszka u państwa człowiek z Francji monarszego rodu.

W atencji najwyższej skinął na to głową:

– Tak jest, sir, w rzeczy samej. Zajmuje pokój, w którym u nas przedtem się zatrzymał baron. To brat jego, proszę pana, diuk – ostatnie słowo wypowiedział konfidencjonalnym szeptem, pochylony. – Szlachetnego oni obaj urodzenia, sir, to rzecz oczywista.

– Diuk – odparłem z uśmiechem. – A jakże. Kiedy, jeśli spytać wolno, diuk ów się zameldował?

– Ooo, zaraz po wyprowadzce swego szlachetnego brata… Znaczy się barona. Ze względu na wypadki nowe, które we Francji się zdarzyły, pobyt jego u nas tajny, pan rozumiesz…

Tu przytaknąłem, ubawiony, jak łatwo mu przyszło zdradzić tak strzeżony sekret. Jegomość ów natomiast, jakby czując, iż się cokolwiek zapędził, nie omieszkał dodać, że pod żadnym pozorem nie może mi zdradzić, którą to kwaterę przeznaczono osobie królewskiego pochodzenia.

– Nie będzie to konieczne – oświadczyłem, wymieniając z nim poufałe spojrzenie.

Bo naturalnie pokój ów był mi znany. Szpiegowałem Barona, gdy tutaj się wprowadził.

Niby w gorączce schodami wspiąłem się na górę.

Pamiętam, iż Duponte przy naszym spotkaniu wydał mi się mizerny i blady, tak jakby od pierwszego widzenia ze mną spożytkował wszelką swą energię. W pokoju dawnym Barona zastałem go teraz, a nic w zachowaniu jego nie wskazywało, iż dziwi się mej wizycie. Wbrew moim oczekiwaniom bynajmniej się nie rozgniewał ani też mi nie groził w reakcji na odkrycia własne, które mu chciałem wyjawić. Wiedział, iż zamiast niego Baron będzie pozbawiony życia, i nic też nie planował czynić, aby temu zapobiec.

Uprzejmie podsunął mi krzesło. I prawdę powiedziawszy, niezmiennie był opanowany. Dzwonkiem wezwawszy portiera, nakazał mu wziąć swój kufer. Wciąż mu się przyglądałem w zadziwieniu.

– Już przestałem liczyć, iż się zobaczymy – rzekłem.

– Czas na mnie – odpowiedział.

– Bo cię nawiedzam? – zapytałem.

– Czytasz pan gazety – odparł. – Wiesz, co w Paryżu się wyprawia.

Dobywszy rewolweru, obejrzałem go jak ciało jakieś obce i przed Duponte’em, na stole, położyłem.

– Mogli mnie śledzić przecież… Jeżeli nadal cię poszukują. Ja zaś nie mam zamiaru przysparzać ci kłopotów, choć ty mnie na ryzyko straszne naraziłeś. Bierz broń i miej ją w pogotowiu, proszę.

– Czy dalej mnie szukają, nie mam pojęcia, doprawdy, lecz jeśli tak, teraz okaże się to zbędne.

Wypowiedź tę pojąłem w jednej chwili. Potomkowie rodziny Bonaparte z Baltimore wybrali się do Paryża w nadziei, iż ich lojalność wobec nowego cesarza zostanie nagrodzona. Skoro zaś cel swój osiągnęli, poszukiwań Duponte’a wspierać więcej nie muszą, mimo iż madame Bonaparte i jej poplecznicy już się dowiedzieli, że uśmiercili nie tego, co należy, człowieka.

– Baron nie żyje, a pan od samego początku przewidziałeś, co się stanie – rzekłem. – Ty zatem go zabiłeś, to rzecz oczywista.

Gong hałaśliwie rozbrzmiał.

– Zjemy coś razem? – spytał Duponte. – Stanowczo już za długo tutaj się ukrywam, lecz aby coś przekąsić wybornego, mogę sobie pozwolić na wyjście z pokoju…

Ogromna sala jadalna mieściła jakieś pięćset osób. Na znak czarnoskórego majordomusa kelnerzy czuwający przy każdym ze stołów równocześnie unosili pokrywę, by wskazać kolejne danie.

Długo się rozglądałem, szukając wokół nas osoby, która znać mogła Barona Dupina i teraz uznałaby pewnie, iż obcuje z jego duchem. Niesłusznie – bo w istocie mój towarzysz nie tylko przestał przypominać go, ale nawet i siebie samego z dawnych czasów.

– Nie, nie, nie jestem mordercą – dopiero w tym momencie doczekałem się odpowiedzi. – Lecz może twoja to sprawka, twoja i Barona, że tak powiem… Baron miał życzenie moją przybrać postać. Czy mogłem mu zabronić, monsieur? W mieszkaniu swym w Paryżu pozostałem, by przeczekać sprawę. Gdy tobie się zamarzył „Dupin”, dla twych własnych celów. Baron go natomiast dla swoich przedsięwzięć potrzebował. Ludwikowi Napoleonowi „Dupin” był potrzebny jako źródło strachu. Wraz z twoim przyjazdem do Paryża, za sprawą uporu twego uznałem, iż nie mam na to absolutnie wpływu, choćbym się nie wiem jak opierał… Pojęcie bowiem „Dupin” nagle się stało dla mnie „nieśmiertelne”, jak byłeś łaskaw sam to ująć.

Lecz tyś nie Dupin przecież!

Na końcu języka miałem już ów okrzyk, by konwersację skierować na tory mnie dogodne. Wciąż jednak dręczyło mnie tyle do niego pytań oraz wątpliwości.

– Kiedy więc pan wykryłeś, iż ciebie poszukują? Że zamordować cię chcą dla dobra Bonapartów?

Duponte pokręcił tak głową, jakby odpowiedzi nie znał.

– No, ale na pokładzie statku naszego, „Humboldta”, tyś przecież wskazał pasażera bez biletu. Rollina, łotra wiadomego. Tam się wszystko zaczęło. Monsieur, naocznym świadkiem jestem!

– Nie było mi wiadome, iż ktoś tam na gapę podróżuje. Wiedziałem, iż jeśli kryje się takowy, to za mną się wyprawił.

– Toś się pan nie omylił! – wykrzyknąłem. Duponte ze skromnym uśmiechem przytaknął.

Wydaje mi się, iż dnia owego odczułem coś z bólu Duponte’a, z jego cierpień wewnętrznych, przez które się zdecydował na żywot samotny, obojętny światu. Po zwieńczonej sukcesem sprawie trucicielki był przez wszystkich postrzegany niemal jako cudotwórca. Za młodu Duponte’a cechowała nienazwana pewność siebie i sam nawet zaczął wierzyć w nadnaturalne swe zdolności. Zwłaszcza że w prasie nieustannie pisano o owym talencie genialnym… Czyż więc go stworzyli żurnaliści, kultem otaczając? Czytelnik utworów Poego sądzi zwykle, że Dupin prawdę odnajduje dzięki swemu geniuszowi. Lecz gdy się wgłębić w te pisma – jedynie po części jest to myśl zasadna. Dupin wykrywa prawdę, bo ktoś mu ufa bezgranicznie… Bez przyjaciela swego Dupin już nie byłby tym samym.