– Tyle że… – urwałem, widząc błysk w jego oku.
– Słucham.
– Czyś pan mi raz nie powiedział, monsieur Duponte, iż tutaj mielibyśmy drugi dowód pewny, iż Poe nie dotarł do Filadelfii…?
– Owszem, monsieur Clark. Pamiętasz, że któryś ze znalezionych przez ciebie nekrologów wzięty był z „Public Ledger” z Filadelfii? Sądzę, że go teraz nawet wyciągnąłem z twoich zbiorów.
Rzeczony nekrolog pochodził z numeru „Public Ledger” opatrzonego datą dziewiąty października 1849 roku, czyli – dwa dni po śmierci Poego w Baltimore. Ów egzemplarz gazety natychmiast podałem Duponte’owi.
On mi zaś pismo oddał.
– Nie rozumiem!
– No jakże, wszak to ów dziennik, któregoś pan potrzebował, monsieur Duponte!
– Ależ o nic takiego nie prosiłem! Wskazałem tylko, iż pismo znajduje się w kufrze. Proszę je tam włożyć, monsieur, dobrze? Ów nekrolog bowiem równie jak inne jest bałamutny. Z pewnością jednak pamiętasz, jak prosiłem zaraz po przybyciu naszym tu, do miasta, abyś pan zdobywał wydania wszystkie gazet z tygodnia przed, jak również po publikacji konkretnego artykułu.
– Oczywiście!
– I właśnie teksty poprzedzające ów nekrolog powinny wzbudzić twą ciekawość. Gdy już je odszukasz, wspomnij słowa artysty adresowane do Muddy, aby mu odpisała „niezwłocznie” na jego list. W tej samej nocie podkreśla, niby na wszelki wypadek: „Nie zapomnij pisać zaraz do Filadelfii, abym list twój tam zastał natychmiast po przyjeździe”. Nie wierzę, by ona chciała zlekceważyć taką prośbę…
Z kufra dobyłem wszystkie, jakie tam spoczywały, numery „Public Ledger” z Filadelfii. Duponte zaś mi polecił otworzyć gazetę z datą trzeciego października 1849 roku – kiedy Edgara znaleziono w Baltimore w gospodzie. Następnie wskazał rubrykę pocztową na ostatniej stronicy: miejsce, gdzie naczelnik poczty podaje nazwiska osób, które powinny się zgłosić po swą korespondencję. I tam, wypisane drobnym drukiem pośród licznych imion, znalazłem niespodzianie:
GREY, E.S.F.
W numerze z dnia kolejnego znalazłem to samo nazwisko powtórzone.
– On to z pewnością! – rzekłem.
– Naturalnie. Choć, zdaje się, inicjał „T” ktoś zmienił na „F”. Zapewne Muddy się tu omyliła lub też urząd pocztowy w Filadelfii… A może redakcja czasopisma „T” naczelnika poczty wzięła za „F” właśnie… Poe miał zwyczaj pisać dość zamaszyście, o czym pan wiesz wszak doskonale. Przebranie Poego, że tak powiem, zmieniono mu więc po drodze jeszcze… Niemniej możesz być pewny: to list ów od Muddy do Poego kierowany, a dotarł do Filadelfii zgodnie z przewidywaniem pisarza natychmiast po tym, jak Muddy pismo odeń otrzymała z osiemnastego września.
– A „Ledger” dwa dni z rzędu informuje o liście.
– Rzecz to, monsieur Clark, osobliwa, o ile słusznie pojmuję przepisy tutejszej poczty.
– Istotnie… Za pierwszym razem, gdy list trzeba anonsować w prasie, wymaga się dodatkowej opłaty za przesyłkę w wysokości dwu centów. Natomiast kiedy się to dzieje po raz drugi i ostatni, wówczas należy uiścić dwa centy ponownie. Później zaś pismo owo ulega „przepadkowi”.
– Dzień trzeciego października, kiedy list po raz pierwszy ogłoszony został w periodyku, to zarazem dzień ostatni, gdy Poe miałby okazję wyjść ze szpitala – stwierdził Duponte w zadumie. – I wtedy my razem mogliśmy, jakby nigdy nic, wybrać się na pocztę i podając się za wielmożnego E.S.T. (lub też F.) Greya, odebrać korespondencję jemu przeznaczoną.
– Wysoce prawdopodobne, że był to ostatni list napisany do Poego – rzekłem w melancholii, spoglądając raz jeszcze na nazwisko adresata, z myślą, jakie to deprymujące, iż ów nieznany list przepadł i pewnie go nawet nie podpisała ostatnia życzliwa mu osoba…
– O, tak – przytaknął Duponte.
– Szkoda, że nie dane było mi go ujrzeć.
– Lecz na nic by to się zdało w naszej sprawie. Zapis gazetowy bowiem wskazuje, że przez ten czas Poe nie przebywał w Filadelfii. Pamiętaj, jak się domagał, by Muddy odpisała tak, żeby list tam dotarł w dzień jego przybycia… Gdyby więc tak się stało, nie ma podstaw wątpić, iżby się tam udał zaraz z gorejącym sercem.
– Stąd mamy powód sądzić, iż Poe do Filadelfii nie dojechał – kontynuował Duponte. – Ale też powodów mamy wiele, by przypuszczać, że się starał i był bliski celu.
– Cóż jednak się wydarzyło, jeżeli tam nie dotarł mimo starań?
– Pamięta pan, cośmy stwierdzili w kwestii jego pijaństwa?
– Tak. Że nie był uzależniony, lecz próg tolerancji na alkohol miał znacznie obniżony w porównaniu z przeciętną. Fakt, iż pod wpływem zaledwie jednego kieliszka zmieniał się diametralnie, jeśli chodzi o usposobienie, nie wskazuje absolutnie, że miał nawyk picia regularny, ale coś przeciwnego: że się odznaczał wrażliwością rzadko spotykaną. Podało to stanowczo zbyt wiele osób – nie powiązanych z sobą w żaden sposób – abyśmy mieli nagle uznać, iż to jest wyłącznie wyraz ich przyjaznych uczuć wobec pisarza. Jeden kielich, jak wiemy, już mógł go przyprawić o stan nieprzytomności, skłaniając tym samym do zachowań niekontrolowanych. Czy coś takiego zdarzyłoby się przed jego przyjazdem do Filadelfii? – zasugerowałem.
– Zaraz się przekonamy. Oto na podstawie wszelkich dostępnych źródeł zdołaliśmy ustalić, iż Poe najprawdopodobniej wybierał się do Filadelfii, lecz mimo wszystko tam nie dotarł. Pytanie, wobec tego, jak wraca Poe do Baltimore. Baron, jeśliby w swoich poszukiwaniach dotarł aż do tego punktu, zapewne wysunąłby przypuszczenie, że gdy już się autor znajdował w wagonie kolejowym do Filadelfii – hultaj jakiś z pobudek niepojętych a złośliwych nakłonił go, ażeby innym pociągiem wrócił do Baltimore, gdzie następnie został znaleziony. Baron miał naturę romantyka, pewnie mi pan rację przyznasz. Wszak to jest pozbawione sensu, żeby jakiś napastnik wsadzał go z powrotem na pociąg do twego miasta.