I tak to zdarzenia w szpitalu układać się nam zaczynają w całość. Poe odpowiada lekarzowi, że nie wie, skąd i w jakim celu trafił do Baltimore; fakty owe są dlań niewytłumaczalne, prawda? Bynajmniej nie dlatego, iż niby się pogrążył w długotrwałym pijaństwie. Ani też nie dlatego, że mu ktoś podał narkotyk, jak to wskazuje Baron. Poe odnosi się bowiem do swego drugiego przybycia do miasta, nie wiedząc, w jaki sposób znalazł się w pociągu powrotnym. I oto, monsieur, możemy odparować zarzuty wysuwane przez czasopisma w imię wstrzemięźliwości działające, jak również sugestię Barona, iż Poego porwała jakaś frakcja polityczna.
Jeśli chodzi o prasę, nie miałem już wątpliwości, lecz nie umiejąc związać tego z argumentem Barona, pytanie na ów temat zadałem Duponte’owi.
– Pamiętasz wniosek Barona, coś go sam zanotował, monsieur? – rzekł detektyw.
Przytaknąłem.
– „W polityce wstrętnej utytłani wigowie z Czwartego Okręgu, co swą siedzibą główną uczynili spelunkę naprzeciw zajazdu rzeczonego u Ryana, w Czujnej Straży, zamknęli autora w piwnicy wśród innych nieszczęśników – włóczęgów, nietutejszych oraz obcych z zagranicy gości. Stąd też wiadomo, czemu Poe, człowiek jednak popularny, nie był przez dni kilka widziany przez nikogo na ulicy” – tak to brzmiało.
– Czy teraz pan pojmujesz przewrotną logikę Barona? W wyniku jego działań dotyczących prasy w Baltimore i innych miastach, jak również przez pojawienie się po śmierci poety licznych artykułów o nim oraz publikacji biograficznych, wizerunek poety zostaje rozpowszechniony pośród ludu i oblicze jego jest już znane, gdy się podejmuje badania na temat zgonu. Lecz przedtem, gdy Poe żył jeszcze, rozpoznać go mogli jedynie koledzy literaci i zwolennicy zagorzali jego sztuki, którzy większość czasu spędzają raczej w swej pracy, bibliotece lub czytelni. Stąd nie powinno dziwić, czemu nikt nie zgłosił zniknięcia Poego z miejsc publicznych na ów okres. Ponadto w Baltimore przebywał z wizytą nie anonsowaną, więc też nikt się go na ulicy spotkać nie spodziewał. Również krewni… Doprawdy, w takich okolicznościach istnienie ludzkie staje się niemal anonimowe. Zapewne się zgodzić zechcesz, iż na widok przyjaciela, którego nie oczekujesz wcale w danym miejscu, zadajesz sobie trud pewien, ażeby tożsamość jego określić, i trwa to dłużej znacznie niż w przypadku osoby prawie ci obcej…? Człowiek taki staje się nieznajomy na ulicy, stąd łatwiej go zidentyfikować właśnie pośród obcych.
Otóż i częsta omyłka, którą popełniają dziennikarze, monsieur Clark. Przyglądnij się wycinkowi z nowojorskiego „Heralda”, to sam się przekonasz.
Otwarłem notes na stronicy, gdzie zapisałem planowaną mowę swą przed sądem. Stosowny akapit z artykułu pióra korespondenta tak wyglądał:
„Minionej środy, w dzień wyborów, znaleziony został nieopodal lokalu Okręgu Czwartego w napadzie mania a potu, w stanie wstrząsającym. Rozpoznanego przez kilku obywateli, umieszczono w powozie, powieziono do szpitala Washington i tam otoczono opieką jak najlepszą”.
– Widzisz pan błąd, monsieur Clark, prawda? Korespondent z Baltimore stara się za wszelką cenę podać fakty najprawdziwiej. Bo przykładowo jest to prawda, iż Poe umieszczony był w powozie przez osoby trzecie, które mu nie dotrzymały jednak towarzystwa w drodze. Z drugiej zaś strony wiemy doskonale, iż nie rozpoznał artysty nikt z obywateli. Fakt ów nam podał świadek naoczny, monsieur.
– Czyżbyś miał na myśli pismo Walkera do Snodgrassa znalezione wśród papierów jego w domu?
– Jasne. Wszak Walker pisze: „Dżentelmen pewien, gdy o strój chodzi, raczej marny, u Ryana na okoliczność wyborów Okręgu Czwartego przebywa, nazwiskiem Edgar A. Poe się posługując, w wielkiej niedoli przypuszczalnie” i tak dalej. Dla Walkera Poe jest „pewnym dżentelmenem”; dopiero gdy mu coś na swój temat Poe komunikuje, Walker może Snodgrassa powiadomić, kto jest niedolą dotknięty. Fraza „nazwiskiem takim a takim się posługując” wskazuje, iż Walker ma podejrzenia, że nosi całkowicie inne nazwisko! Jak gdyby to był przydomek. Czyż nie powinien ująć tego: „Pan Edgar A. Poe znalazł się w nieszczęściu”?
Na polecenie Duponte’a odczytałem dalszy ustęp z tego, co przygotował Baron:
– „Złoczyńcy, jak się zdaje, zamroczyli go nasennymi środkami. Natomiast w dniu wyborów powieźli do różnych lokali wyborczych tego miasta. Zmuszając, aby głos oddał na ich kandydatów wszędzie, żeby zaś farsa owa wyglądała autentyczniej – za każdym razem poeta zmuszony był nosić inne przyodzienie. Tak zatem się wyjaśnia, czemu u Ryana wykryty został w stroju nie na swoją miarę, a do tego jeszcze brudnym i podartym. Zbrodniarze jednak pozwolili mu zachować świetną malajkę, tak bowiem był osłabiony, iż nawet oni uznali, że mu się owa laska wielce przyda… Później go znaleziono z laską przy piersi…”.
Słuchając, Duponte z zadowoleniem stwierdził, że w swej argumentacji, skądinąd dosyć bystrej, Baron stara się uzasadnić obecność Poego w lokalu wyborczym, jak również stan jego przyodziewku – zamiast drogą racjonalną dociekać prawdy na ów temat.
– Bezdomny, w mieście, gdzie rodzina jego żyła kiedyś i gdzie nadal pozostało kilku jego krewnych, a do tego jeszcze odurzony podczas spotkania z Z. Collinsem Lee lub innym swym znajomym, Poe musiał się poczuć głęboko samotny. Szukając schronienia, błąka się w potwornym deszczu, moknie oraz słabnie coraz bardziej, narażony na liczne choroby… Widziałeś pan, jak sądzę, ów strój jego osobliwy, który większość lekceważy przecież. Zwykle gdy człowiek zmoknie, powiada, że koszulę ma „na nic już, w ruinie”. Lecz w wypadku Poego jest to „rujnacja” tymczasowa; wiesz pan, że on zdołał odzienie na suche wymienić, takie oczywiście, co nań nie pasowało. Transakcja, przypuszczać można, nastąpiła gdzieś w pobliżu gospody Ryana. Wniosek się ów nasuwa na podstawie wszelakich drobiazgowych opisów ubrań Poego; z tego, iż nikt nie określa przyodziewku epitetem „mokry”, choć przez wzgląd na aurę tego by należało właśnie się spodziewać. Niezwykła a kosztowna laska – malajka z ukrytą szpadą – nie została przez pisarza sprzedana czy wymieniona na coś innego, bo mimo iż znajdował się w stanie ducha makabrycznym, pamięć mu podszepnęła, że przedmiot ów nie jest jego własnością. Musiał się więc zatroszczyć, by malajkę zwrócono prawowitemu właścicielowi, doktorowi nazwiskiem Carter, zamieszkałemu w Richmond. Tak więc to nie ze strachu, lecz w poczuciu lojalności wobec przyjaciela Edgar Poe chciał tulić ją do piersi.
W rozważaniach naszych na temat bytności autora w gospodzie docieramy wreszcie do podejrzeń, jakie Baron wysnuł co do przedstawicieli rodu Herringów – George’a oraz Henry’ego. W przeciwieństwie jednak do sądu Barona, trzeba zdarzenia równoległe odróżnić od obiektu prowadzonych przez nas badań. Jak to pan zauważyłeś, relacjonując zeznania doktora Snodgrassa, gdy człowiek ten się zorientował co do kondycji poety, zaraz się na górę udał, żeby mu pokój zapewnić, następnie zaś po krewnych jego posłał, którzy mieszkali w sąsiedztwie. No, ale Henry Herring stał tam już na schodach, zanim został wezwany przez Snodgrassa. Zajęty własnymi problemami, a także w niepokoju o zdrowie Poego, Snodgrass fakt ów zignorował, opowiadając wszystko tobie. My jednak wiemy, jak się rzeczy miały.