George Herring, wuj Henry’ego, okazał się przewodniczącym ugrupowania wigów Czwartego Okręgu, którzy częstokroć w tygodniach poprzedzających wybory korzystali z tawerny jako miejsca swych zgromadzeń; spotkali się tam zresztą raz na dwa dni przed wyborami. Baron suponuje, jakoby w związku z powyższym George Herring też z pewnością się zjawił w ich „fortecy” w dzień wyborczy, gdy znaleziono Poego. I tutaj ma on niewątpliwie słuszność. Ale też później stwierdza, iż Henry i George Herringowie, wiedząc, że Poe uległ zatruciu, postanawiają go „skaperować”, aby głosował na ich korzyść.
– Dziwne mi się wydaje jednak, a wysoce podejrzane, iżby George i Henry mieli się tam zjawić przed wezwaniem krewnych Poego przez Snodgrassa!
– Mamy tu pewną zbieżność, monsieur Clark, fakt przypadkowy w rzeczy samej, który czyni tamto jak najbardziej naturalnym. George Herring przebywa w tym samym miejscu, gdzie odkryto Poego, dlatego, iż jest on wodzem wigów Okręgu Czwartego, gospoda Ryana zaś to lokal wyborczy wigów w owym czasie. Obecność George’a Herringa jest zatem rzeczą normalną. Przyczyną bytności tam pisarza zajmiemy się za sekundę. Henry Herring natomiast z Poem jest spokrewniony poprzez małżeństwo – z kobietą, która zmarła kilka lat temu. Wkrótce po jej odejściu Herring ożenił się ponownie, skutkiem czego, sądzić trzeba, został scharakteryzowany w jednym z listów autora jako człowiek „bez zasad”. I oto Poe trafia, by tak się wyrazić, równocześnie w trzy miejsca, to jest: do hotelu, tawerny i lokalu wyborczego. Pospołu z wujem dawnego krewnego. Obawiam się, przyjacielu, iż wbrew wskazaniom Barona nie jest to koincydencja.
Lecz idźmy dalej… Oto Baron sugeruje, jakoby George Herring wziął Poego do wyborczej „sitwy”, świadomy jego wrażliwości na używki, choćby i w małej dawce. Wierutna to bzdura! Bo przecież gdyby monsieur George wiedział (co wysoce prawdopodobne), jak może się zachowywać pisarz pod wpływem środków odurzających – żadną miarą by się nie poważył werbować go na swe potrzeby, bo tam niezbędni tacy tylko, co alkohol dobrze znoszą!
Zostawmy jednak te bajki i wróćmy do tak zwanych zbiegów okoliczności. Nic to dziwnego, iż mając – poprzez Henry’ego – wiedzę pewną o Edgarze, George, gdy go ujrzał w stanie opłakanym, musiał po tamtego posłać jak najszybciej. Ze zbieżności bycia pod jednym dachem George’a Herringa i Edgara Poe wynika naturalnie nasz incydent drugi: otóż Henry Herring zawczasu przybywa do gospody.
Jakże to podłe, obmierzłe – co się staje potem? Snodgrass zaproponował, by poetę ulokować w którymś z pokoi dla gości hotelowych. Tymczasem George Herring nie chciał go tam widzieć w tak marnej kondycji, nie mogąc jako przewodniczący wigów narażać się na oskarżenie niegodnego werbowania wyborców, a zatem uczynku, jaki mu przypisał później Baron. Henry niespecjalnie pragnął zapraszać Poego do siebie, mając w pamięci dawne zaloty do Elizabeth. Snodgrass nie wiedział, czy u Ryana zjawił się jeden, czy dwu krewnych poety, co akurat pewne, na własne oczy bowiem widział tam i Henry’ego, i George’a. Poe wobec tego jedzie do szpitala, skąd wieść przekazują Neilsonowi.
– Jeżeli jednak nie ma tu podstępu, skoro Herringowie nic nie uczynili, monsieur Duponte, to czemu Henry i Neilson z taką niechęcią wypowiadali się w owej kwestii…?
– Odpowiedź, monsieur Clark, zawarta jest w twoim pytaniu. Bo nie zrobili nic, to znaczy: nic prawie… Nie chcieli, by się ktoś sprawą zbytnio interesował. Pomyśl, proszę. Wszak George i potem Henry – zjawiwszy się tam jeszcze przed Snodgrassem – nic nie uczynili. Tyle że Poego wysłano bez opieki do szpitala, rzuconego w pozycji niewygodnej na siedzenia. I nawet zapomnieli opłacić woźnicę, co ci wiadomo od doktora Morana, prawda? Przesądzili też o jego losie, uznając, że urżnął się nadmiarem trunku, o czym nie omieszkali powiadomić medyków na piśmie… Tak że – zamiast się zatroszczyć o opiekę dla człowieka schorowanego i wyczerpanego pewnie przeróżnymi dolegliwościami – wyprawili go do szpitala niby opoja zwykłego, pozór oddania ledwie zachowując… Neilson Poe się tam udał, lecz nawet nie spotkał z pacjentem osobiście.
Wszystko to było plamą szkaradną na honorze rodu, zwłaszcza w pojęciu ambitnego Neilsona Poe. Stąd też rodzina, monsieur Clark, pochówek artysty niemal zataiła, tak by się odciąć odeń w jego ostatnich dniach… By nie dać nikomu okazji wspominania gorzkich słów Poego pod adresem Henry Herringa i Neilsona Poe. Widać tu stygmat hańby, o czym pisze w swej elegii doktor Snodgrass. W istocie, by wykryć czyjąś motywację, czasem warto się pochylić nad tym, czego zaniechano, monsieur.
– Niemniej – ciągnął Duponte – Baron nie do końca się omylił, postrzegając odkrycie Poego u Ryana w dzień wyborczy jako rzecz nieprzypadkową. Baron znaleźć się stara przyczynę oraz skutek, my zaś szukamy przyczyny wyłącznie. Jak, monsieur, określiłbyś miasto Baltimore w okresie wyborów?
– Cokolwiek nieprzewidywalne – odparłem. – Szalone nawet nieraz, a w pewnych kwartałach również niebezpieczne. Ale czy to ma znaczyć, iż Poego porwano?
– Skądże. Ludzie, jak Baron Dupin, owładnięci pasją gwałtu, mylnie chcą widzieć w przemocy sens, jak również logikę; tymczasem jej brakuje jednego i drugiego. Choć warto by nam było zwrócić też uwagę na skutki drugorzędne, dodatkowe, wynikłe z zakłóceń zewnętrznych. Pomyśl o monsieur Poe. Pogoda nie sprzyjająca wędrówkom po mieście, niemożność zdobycia środków owych z Filadelfii, ogólne osłabienie, konfuzja pod wpływem alkoholu… Wszak Poe został przez to narażony na najgorsze, co zdrowiu zawsze szkodzi, mianowicie na lęk i strach potworny.
A teraz bądź łaskaw wyłożyć na stół lokalne gazety, coś je zebrał krótko po naszym przybyciu tu z Paryża.
Pierwszy z wybranych przez Duponte’a artykułów pochodził z „Sun” opatrzonego datą czwartego października, więc tuż po wyborach. „Obyło się bez zamieszek” – odczytaliśmy. „W lokalach czy gdzie indziej nikt nie zakłócał spokoju”.
Otóż kolejny wycinek z tego samego dnia:
„Wczoraj popołudniową porą jegomość upojony alkoholem ponad wszelką miarę – objąwszy stanowisko przy wejściu na plac targowy Lexington, przez jakąś godzinę nękał tam przechodniów, którzy jednak na szczęście dla biedaka reagowali nań dobrotliwie lub tylko „zwracali mu uwagę”, nieszkodliwym go postrzegając. Kilku w twarz cios wymierzył, lecz oni mu to wybaczyli, stwierdzając, iż pewnie „zwiedza atrakcje okoliczne”. Później osobnik udał się do tawerny, stamtąd zaś do sędziowskiej kancelarii – by o sprawiedliwość się upomnieć przypuszczalnie”.
I wreszcie taki, rzecz jasna, tyczący także owego popołudnia:
„Napad. W środę o zmierzchu na rogu Lombard i Light Street w powóz z czterema osobami, wśród których się znajdował mechanik z parowca „Columbia” Martin Rudolph – cisnął kamieniem złoczyńca obmierzły, trafiając w głowę pana R., który jednak szczęśliwie, oprócz rany, więcej nie ucierpiał”.
– Wedle pierwszego tekstu – podsumował Duponte – w mieście nikt nie zakłócał spokoju w dzień wyborczy. Gdy oto, jak wskazują inni, faktycznie wyglądało to inaczej. W dziennikach, widzisz monsieur, zwłaszcza najznakomitszych, na ogół się nie dostrzega zawartości innych rubryk, tak że dopiero po lekturze całości periodyku, a nigdy wyjątku zeń jedynie, uznać mamy prawo, że się zapoznaliśmy z aktualnym doniesieniem. Zapewne jakiś policjant dał im znać, iż w mieście nic złego się wtedy nie działo. Policja w Europie zawsze chce przypomnieć przestępcom o swoim istnieniu, natomiast tu, w Ameryce, pragnie, by lud sądził, iż złoczyńców nie ma.
Zbadajmy jednak owe opisane sytuacje. Osobnik hałaśliwy i nieokrzesany rzekomo w twarz grzmocić usiłuje paru przechodzących, a mimo to nie jest przez nikogo strofowany, prawda? Redaktorowi, który za biurkiem zasiada wygodnym, nie przeszkadza ująć sprawy tak, że nikt nie reagował, osobnik ów bowiem zachowywał się „nieszkodliwie”. Lecz proszę mi powiedzieć, czy drab, co cios w twarz prosto funduje, zasługiwałby na miano niegroźnego? Otóż wniosek się tu nasuwa, iż – wziąwszy pod uwagę okoliczność wyborów – zakłócanie spokoju w taki sposób nie zwróciło uwagi ani władz miejskich, ani też mieszkańców. Wykroczeń podobnych owego dnia zdarzyło się tak wiele, że nie mogły wzbudzić większej sensacji. Stąd zaś wniosek dalszy dla nas, monsieur. W dobie wyborów było więcej takich sytuacji, niż to się może zmieścić w głowie wszystkich redaktorów razem wziętych.