Выбрать главу

— Tak, rzeczywiście — zgodził się Rincewind.

Cohen zerknął na niego podejrzliwie.

— Skąd wiesz? — zapytał.

Rincewind spróbował się zastanowić. Miał za sobą ciężki dzień. Właściwie dzień był nawet — wskutek thaumicznej zmiany strefy czasowej — o kilka godzin dłuższy niż inne dni, jakie przeżył. Zawierał dwie pory obiadowe, jednak żadna z nich nie zawierała niczego wartego zjedzenia.

— No… myślałem, że to taka ogólna uwaga filozoficzna — spróbował. — Wiesz, coś w rodzaju: „Jesteśmy tutaj, więc musimy sobie jakoś radzić”.

— Chodziło mi o to, że dotarliśmy do mojej kryjówki — wyjaśnił Cohen.

Rincewind rozejrzał się uważnie. Rosły tu karłowate krzewy, leżało kilka głazów, wyrastała stroma skalna ściana.

— Niczego nie widzę — poskarżył się.

— Pewno. Po tym właśnie poznasz, że to moja.

* * *

Sztuka Wojny była główną podstawą dyplomacji Imperium Agatejskiego.

Wojna w oczywisty sposób musiała istnieć. Była kluczowym elementem procesu rządzenia. W ten sposób Imperium Agatejskie dobierało przywódców. System egzaminów konkursowych służył wyłanianiu biurokratów i urzędników publicznych, natomiast wojna wskazywała przywódców. W pewnym sensie była dla nich jedynie innym typem egzaminu konkursowego. W końcu ten, kto przegrał, na ogół tracił prawo do pozostania na stanowisku przez kolejny rok.

Musiały jednak obowiązywać pewne reguły. Bez nich wojna zmieniała się w barbarzyńską bójkę.

Zatem, sześćset lat temu, stworzono Sztukę Wojny. Była to księga reguł. Niektóre z nich dotyczyły bardzo konkretnych spraw: nie wolno toczyć walk w Zakazanym Mieście, osoba cesarza jest święta… Inne zawierały ogólniejsze wskazówki prawidłowego i cywilizowanego prowadzenia działań wojennych. Były więc reguły dotyczące pozycji, taktyki, zachowania dyscypliny w szeregach, właściwej organizacji linii zaopatrzeniowych. Sztuka wytyczała optymalny kurs w każdej możliwej do wyobrażenia sytuacji. Spowodowała, że wojny w Imperium Agatejskim stały się bardziej rozsądne i zwykle złożone z krótkich okresów aktywności przedzielanych długimi okresami, kiedy wszyscy przeszukiwali indeks.

Nikt nie pamiętał autora. Niektórzy twierdzili, że był nim Jedna Pieśń Tzu, inni uważali, że Trzy Słoneczne Pieśni. Być może, jakiś nieopiewany w legendach geniusz spisał, czy raczej namalował pierwszą regułę: Poznaj wroga i poznaj siebie.

Pan Hong uważał, że siebie zna doskonale, i rzadko miewał problemy z poznaniem swoich wrogów. Pamiętał też, by zachowywać swych wrogów przy życiu i w dobrym zdrowiu.

Weźmy na przykład panów Sunga, Fanga, Tanga i McSweeneya. Cenił ich. Cenił ich adekwatność. Posiadali adekwatne militarne umysły, co znaczy, że nauczyli się na pamięć Pięciu Reguł i Dziewięciu Zasad Sztuki Wojny. Pisali adekwatną poezję i byli dostatecznie sprytni, by nie dopuszczać do przewrotów we własnych szeregach. Od czasu do czasu nasyłali na niego skrytobójców dostatecznie kompetentnych, by podtrzymać jego zaciekawienie i czujność, a także dostarczyć rozrywki.

Podziwiał nawet ich adekwatne zdrady. Wszyscy musieli już rozumieć, że to pan Hong będzie następnym cesarzem, ale kiedy nadejdzie decydująca chwila, mimo wszystko wybuchnie walka o tron. Przynajmniej oficjalnie. W rzeczywistości każdy z wodzów prywatnie przysiągł panu Hongowi osobiste poparcie; był bowiem adekwatnie inteligentny i wiedział, co go zapewne czeka, gdyby odmówił. Oczywiście, muszą stoczyć bitwę, bo tak każe tradycja. Ale pan Hong miał w swym sercu miejsce dla każdego dowódcy skłonnego sprzedać swoich ludzi.

Znaj swoich wrogów… Pan Hong postanowił więc znaleźć godnego siebie wroga. Zadbał, by otrzymywać informacje i książki z Ankh-Morpork. Były na to sposoby. Miał swoich szpiegów. W tej chwili Ankh-Morpork samo nie wiedziało, że jest jego wrogiem, a to najlepszy rodzaj wroga z możliwych.

Pan Hong najpierw był zdziwiony, potem zaintrygowany, wreszcie ogarnięty podziwem dla tego, co odkrył…

Powinienem właśnie tam się urodzić, myślał, obserwując innych członków Rady Spokoju. Och, zagrać w szachy z kimś takim jak lord Vetinari… Z pewnością by patrzył na szachownicę co najmniej trzy godziny, nim wykona pierwsze posunięcie…

Pan Hong zwrócił się do eunucha protokołującego spotkanie Rady Spokoju.

— Możemy przejść do rzeczy?

Eunuch nerwowo polizał pędzelek.

— Już prawie skończyłem, panie.

Pan Hong westchnął.

Przeklęta kaligrafia! To musi się zmienić! Język pisany zawiera siedem tysięcy znaków, a trzeba całego dnia, żeby zapisać trzynastozgłoskowy wiersz o białym kucyku biegnącym przez pole dzikich hiacyntów. Pan Hong musiał przyznać, że to wspaniałe i piękne, i nikt nie pisał piękniejszych wierszy od niego. Ale Ankh-Morpork miało alfabet złożony z dwudziestu kilku pozbawionych wyrazu, brzydkich i prymitywnych liter, odpowiednich dla chłopów i rzemieślników… a stworzyło poezje i dramaty, które pozostawiały rozpalone do białości ślady na duszy. W dodatku można było ich użyć, by porządek dzienny pięciominutowego spotkania zapisać w czasie krótszym niż dzień.

— Jak daleko dotarłeś?

Eunuch odchrząknął grzecznie.

— Jak miękko kwiat more…” — zaczął.

— Tak, tak — przerwał mu pan Hong. — Czy moglibyśmy dziś wyjątkowo zrezygnować z poetyckiej struktury? Proszę.

— Hm… „Złożono podpisy pod protokołem poprzedniego zebrania”.

— I to wszystko?

— No… widzisz, panie, muszę dokończyć malowania płatków na…

— Chciałbym, by ta narada zakończyła się przed wieczorem. Odejdź.

Eunuch spojrzał lękliwie na zebranych, zebrał swoje pędzelki i zwoje, po czym wyszedł.

— Dobrze — rzekł pan Hong.

Skinął głową pozostałym dostojnikom. Szczególnie przyjazne skinienie zarezerwował dla pana Tanga. Pan Hong badał tę ideę z pewnym zdziwieniem i zainteresowaniem, lecz naprawdę wydawało się, że pan Tang jest człowiekiem honoru. Był to honor nieco lękliwy i skrzywiony, ale jednak gdzieś w nim tkwił i trzeba będzie jakoś sobie z tym radzić.

— I tak zresztą lepiej, panowie, jeśli tę rozmowę poprowadzimy na osobności — rzekł. — Chodzi o buntowników. Dotarły do mnie niepokojące wieści o ich działaniach.

Pan McSweeney pokiwał głową.

— Dopilnowałem, żeby stracono trzydziestu buntowników w Sum Dim — oznajmił. — Jako przykład.

Jako przykład bezmyślności pana McSweeneya, pomyślał pan Hong. Wiedział dobrze, a nikt nie dysponował lepszą niż on wiedzą, że w Sum Dim nie było nawet kadry Czerwonej Armii. Ale teraz już prawie na pewno jest. To doprawdy aż nazbyt łatwe.

Inni wodzowie także wygłosili krótkie, lecz dumne mowy o swoich staraniach przekształcenia ledwie dostrzegalnych niepokojów w krwawą rewoltę. Chociaż oni oceniali to inaczej.

Pod całą swoją brawurą byli nerwowi jak psy pasterskie, gdy nagle dostrzegą możliwość istnienia świata, w którym owce nie uciekają.

Pan Hong rozkoszował się ich zdenerwowaniem. W odpowiednim czasie zamierzał je wykorzystać. Uśmiechał się zatem i uśmiechał…

— Jednakże, panowie — rzekł w końcu — mimo waszych najwyższej próby wysiłków sytuacja pozostaje niebezpieczna. Mam informacje, że jeden z najważniejszych magów z Ankh-Morpork przybył z misją pomocy buntownikom w Hunghung, oraz że powstał spisek, by obalić organizację niebiańskiego świata i zamordować cesarza, oby żył dziesięć tysięcy lat. Muszę naturalnie założyć, że stoją za tym cudzoziemskie diabły.