Выбрать главу

— To, no… to taka specjalna mantra, którą powtarzam, żeby wzbudzić magiczne potęgi.

Dziewczyna złagodniała trochę.

— Ale takie czarowanie jest bardzo męczące — wyjaśnił Rincewind. — Latanie na smokach, magiczna zamiana starców w wojowników… Stać mnie tylko na kilka podobnych czynów, a potem muszę odpocząć. W tej chwili jestem bardzo osłabiony z powodu ogromnych ilości magii, jakich użyłem. Rozumiesz.

Wciąż przyglądała mu się z powątpiewaniem.

— Wszyscy chłopi wierzą w bliskie przybycie Wielkiego Maga — oświadczyła. — Ale jak rzecze wielki filozof Ly Tin Wheedle, „Kiedy wielu oczekuje wspaniałego rumaka, zobaczą podkowy i na mrówce”.

Raz jeszcze zmierzyła go wzrokiem.

— Na drodze korzyłeś się przed zarządcą dystryktu Kee. Mogłeś przecież zniszczyć go straszliwym magicznym ogniem.

— Grałem na czas, chciałem się rozejrzeć, wolałem się nie demaskować — bełkotał Rincewind. — Tego… nie powinienem chyba od razu się ujawniać, prawda?

— Maskujesz się?

— Tak.

— Dobrze ci to wychodzi.

— Dziękuję. To dlatego…

— Tylko naprawdę wielki mag ośmieliłby się wyglądać na tak żałosnego przedstawiciela ludzkości.

— Dziękuję. Ale… Skąd wiesz, co się działo na drodze?

— Zabiliby cię tam na miejscu, gdybym ci nie mówiła, co robić.

— Ty byłaś tym gwardzistą?

— Musieliśmy szybko cię odnaleźć. Mieliśmy szczęście, że Cztery Wielkie Sandały cię widział.

— My?

Zignorowała pytanie.

— To byli zwykli prowincjonalni żołnierze. Taka sztuczka nie udałaby mi się w Hunghung. Ale potrafię zagrać wiele ról.

Odłożyła nóż. Rincewind miał jednak przeczucie, że nie skłonił jej, by mu uwierzyła, jedynie by go nie zabijała.

Chwycił się brzytwy.

— Mam magiczną skrzynię na nóżkach — oznajmił z dumą. — Wszędzie za mną chodzi. Wydaje się, że chwilowo zgubiła drogę, ale to niezwykły przedmiot.

Dziewczyna spojrzała na niego lodowato. Potem wyciągnęła delikatną dłoń i szarpnięciem postawiła go na nogi.

— Czy to coś takiego?

Rozsunęła kotarę z tyłu wozu.

W kurzu drogi wlokły się dwa kufry. Były bardziej odrapane i wyglądały na tańsze niż Bagaż, ale wyraźnie należały do tego samego gatunku, jeśli można użyć tego słowa w stosunku do ekwipunku podróżnego.

— Eee… tak.

Puściła go. Rincewind stuknął głową o podłogę.

— Posłuchaj mnie uważnie — powiedziała. — Dzieje się wiele złego. Nie wierzę w wielkich magów, ale inni wierzą, a ludziom czasem trzeba takiej wiary. I jeśli ci ludzie zginą, ponieważ dostaliśmy maga nie za bardzo wielkiego, okaże się on magiem niezwykle wręcz pechowym. Może i jesteś Wielkim Magiem. Jeśli nie, sugeruję, żebyś bardzo się starał nim zostać. Czy wyrażam się jasno?

— E… tak.

Rincewind wiele już razy stawał twarzą w twarz ze śmiercią. Czasami sytuacja dotyczyła mieczy i zbroi. Tutaj miał do czynienia jedynie z piękną dziewczyną i nożem, jednak zaliczał tę chwilę do najgorszych.

Dziewczyna odstąpiła.

— Jesteśmy wędrownym teatrem — wyjaśniła. — To wygodne. Aktorzy nyeh mogą podróżować.

— Nigdzie?

— Nie zrozumiałeś. My jesteśmy aktorami nyeh.

— Ależ graliście całkiem dobrze, naprawdę.

— Wielki Magu, nyeh to nierealistyczna, symboliczna forma teatru wykorzystująca archaiczny język, stylizowane gesty i akompaniament bębnów i piszczałek. Twoja udawana głupota jest wręcz mistrzowska. Mogłabym niemal uwierzyć, że z ciebie nie aktor.

— Przepraszam, jak ci właściwie na imię? — przerwał jej Rincewind.

— Piękny Motyl.

— Tak? Gdzie?

Spojrzała na niego gniewnie i prześliznęła się do przodu wozu.

Jechali dalej. Rincewind leżał z głową opartą o worek pachnący cebulą i metodycznie przeklinał różne rzeczy. Przeklinał kobiety z nożami, historię ogólnie, całe grono profesorskie Niewidocznego Uniwersytetu, swój nieobecny Bagaż oraz populację Imperium Agatejskiego. W tej chwili jednak na samym szczycie listy znalazł się człowiek, który zaprojektował ten wóz. Sądząc po wrażeniach, ktokolwiek uznał, że pełne drzazg deski są odpowiednim materiałem na podłogę, był tą samą osobą, która pomyślała, że trójkąt to elegancki kształt dla koła.

* * *

Bagaż przyczaił się w rowie, obserwowany bez specjalnego zainteresowania przez człowieka trzymającego bawoła na sznurze.

Czuł się zawstydzony, zdumiony i zagubiony. Był zagubiony, ponieważ wszystko wokół wydawało się… znajome. Światło, zapachy, dotyk ziemi… Ale nie czuł się posiadany.

Wykonano go z drewna. Drewno jest wyczulone na takie rzeczy.

Jedna z jego licznych stóp odruchowo kreśliła w błocie jakiś symbol. Był to przypadkowy, bezsensowny wzór znany każdemu, kto musiał stanąć przed całą klasą i wysłuchać pretensji nauczyciela. Wreszcie podjął coś, co było tak bliskie decyzji, jak to tylko możliwe dla drewna.

Został podarowany. Wiele lat wędrował przez egzotyczne krainy, spotykał egzotyczne stwory i skakał po nich. Teraz wrócił w miejsce, gdzie kiedyś był drzewem. A zatem odzyskał wolność.

Nie był to najbardziej logiczny ciąg myślowy, ale i tak całkiem przyzwoity jak na kogoś, kto do myślenia ma tylko uchwyty.

I bardzo chciałby coś zrobić.

* * *

— Kiedy będziesz gotowy, Ucz?

— Jeszcze chwilkę, Dżyngis. Już kończę…

Cohen westchnął. Korzystając z chwili odpoczynku, ordyńcy siedli w cieniu drzewa i opowiadali sobie nawzajem kłamstwa o własnych wyczynach. Saveloy tymczasem stanął na czubku głazu, spoglądał przez jakiś ręcznie robiony aparat i rysował po mapach.

Światem rządzą kawałki papieru, myślał Cohen. Z pewnością rządzą tą jego częścią. A Ucz… Ucz rządzi kawałkami papieru. Może i nie jest materiałem na tradycyjnego barbarzyńskiego bohatera, mimo głębokiego przekonania, że wszystkich dyrektorów szkół należy przybić do wrót stodoły. Ale znakomicie sobie radzi z kawałkami papieru.

W dodatku mówi po agatejsku. W każdym razie mówi lepiej od Cohena, który poznał przypadkiem tylko kilka niezbędnych słów. Twierdzi, że nauczył się języka z jakiejś starej książki. Podobno to zadziwiające, ile ciekawych rzeczy można znaleźć w starych książkach.

Cohen wspiął się na głaz i stanął obok Uczą.

— Co właściwie planujesz? — zapytał.

Saveloy popatrzył na Hunghung, ledwie widoczne na zamglonym horyzoncie.

— Widzisz ten pagórek za miastem? — spytał. — Taki wielki, okrągły kopiec?

— Wygląda jak kopiec pogrzebowy mojego taty — stwierdził Cohen.

— Nie, to z pewnością formacja naturalna. Jest o wiele za duży na sztuczną budowlę. Na szczycie stoi chyba jakaś pagoda. Ciekawe… Może później obejrzę ją dokładnie.

Cohen spojrzał na duży, kulisty pagórek. Był to duży, kulisty pagórek. Nie zagrażał mu i nie wyglądał na wartościowy. Koniec sagi, jeśli o niego chodziło. Miał ważniejsze sprawy.

— Wydaje się, że ludzie wkraczają i opuszczają miasto zewnętrzne — mówił dalej Saveloy. — Oblężenie zatem jest chyba raczej zagrożeniem niż rzeczywistością. Czyli dotrzemy tam bez problemów. Oczywiście, przedostać się do samego Zakazanego Miasta będzie o wiele trudniej.

— A może po prostu wszystkich zabijemy? — zaproponował Cohen.

— Dobry pomysł, ale mało praktyczny. I z pewnością wywoła nieprzychylne komentarze. Nie. Moja obecna metodologia opiera się na fakcie, że Hunghung leży w sporej odległości od rzeki, a mimo to ma prawie milion mieszkańców.