Выбрать главу

— Opiera się, rzeczywiście — przyznał Cohen.

— Lokalny układ geologiczny nie jest właściwy dla studni artezyjskich.

— Tak sobie właśnie pomyślałem…

— A jednocześnie nie widać nigdzie akweduktu, jak pewnie zauważyłeś. Zwykłe studnie też raczej nie wchodzą w grę, bo nie widać żadnych żurawi.

— Nie ma akweduktu, zgadza się. Ani żurawi. Pewno odleciały na lato do Krawędzi. Niektóre ptaki tak robią.

— To skłania mnie, by wątpić w powiedzenie, że nawet mysz nie przemknie się do Zakazanego Miasta — stwierdził Saveloy z ledwie słyszalną w głosie dumą. — Podejrzewam, że mysz zdoła się dostać do Zakazanego Miasta, jeśli tylko potrafi wstrzymać oddech.

— Albo przeleci na jednym z tych niewidzialnych żurawi — dodał Cohen.

— Rzeczywiście.

* * *

Wóz zatrzymał się. Opadł worek. Rincewind zamiast tarki, której w głębi duszy oczekiwał, zobaczył przed sobą dwie młode, zatroskane twarze. Jedna z nich należała do dziewczyny, jednak z ulgą stwierdził, że nie jest to Piękny Motyl. Ta była młodsza i wzbudziła u niego przelotne wspomnienie ziemniaków[20].

— Jak czujesz się? — zapytała w łamanym, ale zrozumiałym morporskim. — Jest nam bardzo przykro. Teraz wszystko lepiej? Mówimy tobie w języku niebiańskiego miasta Ankh-Morep-Ork. Języku wolności i postępu. Języku Jeden Człowiek, Jeden Głos.

— Tak — zgodził się Rincewind. W jego myślach pojawił się obraz Patrycjusza. Jeden człowiek, jeden głos. Zgadza się. — Poznałem go. Faktycznie ma głos. Ale…

— Więcej szczęsnego sprzyjania sprawie ludu! — dodał chłopiec. — Naprzód z rozwagą!

Wyglądał, jakby był zbudowany z cegieł.

— Przepraszam — przerwał mu Rincewind. — Ale dlaczego… papierowy lampion służący celom ceremonialnym… bela bawełny… mnie uratowaliście? Tego… znaczy, kiedy mówię uratowaliście, chodzi mi raczej o: dlaczego uderzyliście mnie w głowę, związaliście i przywieźliście tutaj, gdziekolwiek to jest? Najgorsze, co mogło mnie czekać w gospodzie, to trzepnięcie w ucho, bo nie zapłaciłem za jedzenie…

— Najgorsze, co by ci się przydarzyło, to śmierć na torturach trwających całe lata — oznajmiła Motyl.

Wyszła zza wozu i uśmiechnęła się groźnie do Rincewinda. Ręce miała skromnie ukryte pod kimonem, zapewne po to, by nie pokazywać noży.

— Ooo… dzień dobry — powiedział.

— Wielki Magu. — Motyl skłoniła się. — Z pewnością sam to wiesz, ale stoją przed tobą Kwiat Lotosu i Trzy Zaprzężone Woły, członkowie naszej kadry. Musieliśmy przywieźć cię tutaj w taki sposób, bo wszędzie są szpiedzy.

— Nieprzedwczesny zgon wszystkim nieprzyjaciołom! — zawołał rozpromieniony chłopak.

— Dobrze. Tak. Oczywiście — zgodził się Rincewind. — Wszystkim nieprzyjaciołom, bez wyjątku.

Wóz stał na dziedzińcu. Poziom hałasu po drugiej stronie wysokiego muru sugerował, że znaleźli się w mieście. W umyśle Rincewinda zaczęło krystalizować się niedobre przeczucie.

— I przywieźliście mnie do Hunghung, tak?

Kwiat Lotosu szeroko otworzyła oczy.

— A więc to prawda — szepnęła w języku Ankh-Morpork. — Rzeczywiście jesteś Wielkim Magiem!

— Zdziwiłabyś się, jakie rzeczy umiem przewidzieć — zapewnił smętnie Rincewind.

— Odprowadźcie konie do stajni — poleciła Motyl, nie odrywając oczu od Rincewinda. Kiedy Kwiat Lotosu i Trzy Zaprzężone Woły odeszli, oglądając się za siebie, podeszła bliżej. — Oni wierzą — stwierdziła. — Ja osobiście mam wątpliwości. Ale Ly Tin Wheedle powiada, że osioł może wykonać pracę wołu, jeśli zabraknie koni. Moim zdaniem to jeden z jego mniej przekonujących aforyzmów.

— Dziękuję ci. Co to jest kadra?

— Słyszałeś o Czerwonej Armii?

— Nie. To znaczy… słyszałem, jak ktoś krzyczał…

— Legenda mówi, że nieznany bohater, nazywany Wielkim Magiem, poprowadził pierwszą Czerwoną Armię do niemożliwego zwycięstwa. Oczywiście, działo się to tysiące lat temu. Ale ludzie wierzą, że Wielki Mag… to znaczy ty… powróci, by znów tego dokonać. Powinien więc zastać Czerwoną Armię gotową i oczekującą.

— No tak, ale po kilku tysiącach lat można trochę zesztywnieć…

Jej twarz nagle znalazła się o kilka cali od jego twarzy.

— Osobiście podejrzewam, że nastąpiło nieporozumienie — szepnęła. — Ale skoro już tu jesteś, to będziesz Wielkim Magiem, choćbym miała popychać cię do tego na każdym kroku!

Wróciło tamtych dwoje. Motyl w jednej chwili zmieniła się z warczącego tygrysa w pokorną łanię.

— A teraz koniecznie musisz się spotkać z Czerwoną Armią — powiedziała.

— Czy nie będą już trochę cuchnęli… — zaczął Rincewind i urwał, gdy zobaczył jej minę.

— Oryginalna Czerwona Armia była oczywiście legendą — oświadczyła Motyl w płynnym, bezbłędnym ankhmorporskim. — Ale legendy także można wykorzystać. Lepiej zatem, byś ją poznał… Wielki Magu. Kiedy Zwierciadło Jedynego Słońca walczył ze wszystkimi armiami świata, Wielki Mag przybył mu z pomocą i sama ziemia wzniosła się do boju o Imperium. Błyskawice też miały swój udział. Armia powstała z ziemi, ale w jakiś sposób kierowała nią błyskawica. Owszem, błyskawica może zabić, ale podejrzewam, że brak jej dyscypliny. Natomiast ziemia nie potrafi walczyć. Nie ma wątpliwości, że owa armia z ziemi i nieba była ni mniej, ni więcej tylko chłopskim powstaniem. Teraz mamy nową armię i nazwę, która rozpala wyobraźnię. I Wielkiego Maga. Nie wierzę w legendy. Ale wierzę, że wierzą w nie inni.

Młodsza dziewczyna, która usiłowała nadążyć za tą przemową, podeszła bliżej i chwyciła Rincewinda za ramię.

— Idziesz zobaczyć Czerwoną Armię teraz — oświadczyła.

— Naprzód z masami! — dodał chłopak, chwytając drugą rękę Wielkiego Maga.

— Czy on zawsze tak mówi? — zapytał Rincewind, delikatnie ciągnięty ku drzwiom.

— Trzy Zaprzężone Woły nie studiuje — wyjaśniła dziewczyna.

— Większe sukcesy niech sprzyjają naszym przywódcom!

— Dwa pensy za wiadro, dobrze udeptane! — odpowiedział zachęcająco Rincewind.

— Więcej własności środków produkcji!

— Jak tam zapasy mydła twojej babci!

Trzy Zaprzężone Woły uśmiechnął się promiennie.

Motyl otworzyła drzwi. Wskutek tego Rincewind został na zewnątrz tylko z pozostałą dwójką.

— Bardzo użyteczne hasła — stwierdził, przesuwając się nieco w bok. — Ale chciałbym zwrócić waszą uwagę na słynną sentencję Wielkiego Maga Rincewinda.

— Cała zamieniam się w ucho — zapewniła grzecznie Kwiat Lotosu.

— Rincewind zwykł mawiać… Żeeegnaaajcieeee…

Sandały pośliznęły się na kamieniach, ale pędził już szybko, kiedy uderzył o bramę. Okazało się, że jest zrobiona z bambusu i otworzyła się bez oporu.

Po drugiej stronie był uliczny targ. To coś, co Rincewind potem zapamiętał z Hunghung: gdy tylko pojawiała się wolna przestrzeń, jakakolwiek, choćby powstała wskutek przejazdu wozu czy przejścia muła, ludzie wypełniali ją natychmiast, zwykle bardzo głośno targując się o cenę kaczki, która wisiała między nimi trzymana za nogi i kwakała.

Stopą trafił w wiklinową klatkę z paroma kurami, ale biegł dalej, rozpychając na boki ludzi i towary. Na targu w Ankh-Morpork takie zachowanie wywołałoby przynajmniej jakieś komentarze. Tu jednak, ponieważ i tak chyba wszyscy dookoła wrzeszczeli innym prosto w twarze, Rincewind był tylko chwilowym i nieważnym zakłóceniem normalnego stanu. Na wpół biegł, na wpół utykał na gdaczącą nogę.

вернуться

20

— W czasie pobytu na bezludnej wyspie może dojść do pomieszania rozmaitych potrzeb i pragnień.