— Słucham? — nie zrozumiał Ridcully. — Powróci? Dokąd?
Vetinari spojrzał mu w oczy.
— Nie, muszę wyraźnie to zaznaczyć, nie na Kontynent Przeciwwagi — oświadczył. — Nie jest to jeden z ptaków, jakie Imperium Agatejskie wykorzystuje w służbie kurierskiej. Powszechnie wiadomo, że nie utrzymujemy żadnych kontaktów z tą tajemniczą krainą. A ten ptak nie jest pierwszym od wielu lat, który do nas dotarł, i nie przyniósł dziwnej, zagadkowej wiadomości. Czy to jasne?
— Nie.
— Dobrze.
— To nie jest albatros?
— Aha. — Patrycjusz uśmiechnął się. — Widzę, że zaczyna pan rozumieć.
Mustrum Ridcully, choć posiadał duży i sprawny mózg, nie był wprawiony w sztuce obłudy. Przyjrzał się groźnemu dziobowi.
— Mnie on wygląda na jakiegoś diabelnego albatrosa, nie ma co. A pan przed chwilą mówił, że to właśnie on. Spytałem, czy to…
Patrycjusz z irytacją machnął ręką.
— Zostawmy teraz nasze ornitologiczne rozważania — rzekł. — Chodzi o to, że ptak miał w swojej kurierskiej sakiewce ten oto papier…
— Chce pan powiedzieć, że nie miał tego oto papieru? — upewnił się Ridcully, próbując pojąć zasady.
— A tak. Oczywiście. To właśnie chciałem powiedzieć. To nie ten. Niech pan obejrzy. — Wręczył nadrektorowi niewielki arkusik.
— Wygląda na malowanki.
— To agatejskie piktogramy.
— Znaczy: to nie są agatejskie piktogramy?
— Tak, tak. Z całą pewnością. — Patrycjusz westchnął. — Widzę, że dobrze pan przyswoił podstawowe zasady dyplomacji. A teraz… co pan o tym sądzi, jeśli wolno spytać?
— Wygląda jak maz, maz, maz, maz, Maggusa — stwierdził Ridcully.
— A z tego wnioskuje pan…?
— Studiował malarstwo, bo nie radził sobie z ortografią? Znaczy, kto właściwie to pisał? Chciałem powiedzieć: malował?
— Nie wiem. Wielcy wezyrowie przesyłali nam czasem jakieś wiadomości, ale jak rozumiem, w ostatnich latach trwają tam niepokoje. Nie jest podpisana, jak pan pewnie zauważył. Jednakże nie mogę jej zignorować.
— Maggus, maggus… — powtarzał w zadumie Ridcully.
— Piktogramy oznaczają „Przyślijcie nam natychmiast Wielkiego” — przetłumaczył Vetinari.
— …Maggusa — dokończył Ridcully, stukając palcem w papier.
Patrycjusz rzucił albatrosowi anchois. Ptak łakomie połknął rybę.
— Imperium ma pod bronią milion ludzi. Na szczęście władcom odpowiada udawanie, że wszystko poza jego granicami jest bezwartościowym, mrocznym pustkowiem zamieszkanym tylko przez wampiry i upiory. Zwykle nie interesują się tam naszymi sprawami. To szczęśliwy dla nas zbieg okoliczności, gdyż są jednocześnie chytrzy, bogaci i potężni. Prawdę mówiąc, liczyłem, że o nas zapomnieli. Aż nagle to… Mam nadzieję, że zdołam szybko wysłać tę nieszczęsną osobę i zamknąć całą sprawę.
— …maggus, maggus… — powtarzał Ridcully.
— Może chciałby pan wyjechać gdzieś na wakacje? — spytał Patrycjusz z cieniem nadziei w głosie.
— Ja? Nie. Nie znoszę zagranicznych potraw — odparł pospiesznie Ridcully. Raz jeszcze powtórzył, jakby do siebie: — Maggus…
— To słowo zdaje się pana fascynować.
— Gdzieś już je widziałem, właśnie tak zapisane. Nie mogę sobie przypomnieć…
— Z pewnością pan sobie przypomni. I zdoła wyekspediować wielkiego magga, jakkolwiek by się pisał, do Imperium. Przed kolacją.
Ridcully otworzył usta.
— Sześć tysięcy mil? Za pomocą magii? Zdaje pan sobie sprawę, jakie to trudne?
— Cenię swoją ignorancję w tej kwestii.
— Poza tym — mówił dalej nadrektor — oni tam wszyscy są… zagraniczni. Myślałem, że mają dość własnych magów.
— Doprawdy, trudno mi powiedzieć.
— Czy wiemy, po co im ten mag?
— Nie. Ale jestem przekonany, że znajdzie pan kogoś zbytecznego. Mam wrażenie, że jest was tam strasznie dużo.
— Znaczy, może być im potrzebny w jakimś straszliwym, zagranicznym celu — powiedział Ridcully. Z jakiegoś powodu w jego umyśle pojawiła się twarz dziekana. Rozpromienił się. — Może wystarczy im dowolny mag, byle wielki? Jak pan sądzi?
— Pozostawiam to całkowicie pańskiej decyzji. Ale wieczorem chciałbym wysłać wiadomość, że Wielki Maggus jest już w drodze, jak należy. Potem możemy o wszystkim zapomnieć.
— Oczywiście niezwykle trudno będzie ściągnąć go z powrotem. — Ridcully znów pomyślał o dziekanie. — To praktycznie niemożliwe — dodał z zadowoleniem, niezbyt odpowiednim do sytuacji. — Przypuszczam, że przez długie miesiące będziemy się bezskutecznie starali. Przypuszczam, że wypróbujemy wszystkie znane metody, ale nie zadziałają. Co za pech…
— Widzę, że nie może się pan doczekać podjęcia tego wyzwania — rzekł Patrycjusz. — Niech mi pan nie pozwoli zatrzymywać pana przed powrotem na uniwersytet i rozpoczęciem właściwych działań.
— Ale… maggus… — mruczał do siebie Ridcully. — Jakoś mi się kojarzy… Chyba gdzieś to już widziałem.
Rekin nie zastanawiał się specjalnie. Rekiny rzadko to robią. Ich procesy myślowe są w większej części wyrażane przez znak „=”. Widzisz = zjadasz.
Ale kiedy sunął przez wody laguny, jego mały móżdżek zaczął odbierać niewielkie porcje egzystencjalnego, spodoustego lęku, który można określić jako wątpliwości.
Wiedział, że jest największym rekinem w okolicy. Wszyscy konkurenci uciekli albo zderzyli się ze starym, dobrym „=”. Jednakże ciało podpowiadało mu, że coś zbliża się szybko z tyłu.
Zawrócił z gracją i pierwsze, co zobaczył, były setki stóp i tysiące palców — cała fabryka serdelków.
Wiele rzeczy działo się na Niewidocznym Uniwersytecie. Niestety, nauczanie musiało być jedną z nich. Grono profesorskie już dawno uwzględniło ten fakt i opracowało wiele sposobów unikania go. Ale było to całkiem uczciwe, ponieważ — trzeba szczerze przyznać — podobnie postępowali studenci.
System działał bardzo skutecznie i — jak się często zdarza w takich wypadkach — uzyskał status tradycji. Wykłady najwyraźniej się odbywały, gdyż były wypisane czarno na białym w planie zajęć. Fakt, że nikt nie uczęszczał, stanowił tylko nieistotny szczegół. Od czasu do czasu ktoś twierdził, że wynika z tego, iż wykłady wcale się nie odbywają, ponieważ jednak nikt nie uczęszczał, więc nikt nie mógł stwierdzić, czy to prawda. Zresztą i tak padały argumenty ze strony wykładowcy mętnego myślenia[4], że wykłady odbywają się in essence, czyli wszystko jest w porządku.
Tym samym edukacja na Niewidocznym Uniwersytecie działała uświęconą przez wieki metodą umieszczania dużej grupy młodych ludzi w pobliżu dużego zbioru książek, w nadziei że coś przejdzie z jednych na drugich. Tymczasem zainteresowani młodzi ludzie najchętniej umieszczali się w pobliżu oberży i tawern — z tego samego powodu.
W tej chwili, wczesnym popołudniem, kierownik katedry studiów nieokreślonych wygłaszał wykład w sali 3B. Zatem jego obecność, drzemiącego przed kominkiem w sali klubowej, była technicznym szczegółem, którego nie komentowałby żaden człowiek obdarzony zmysłem dyplomacji.
Nadrektor kopnął go w łydkę.
— Au!
— Przepraszam, że przerywam, kierowniku — rzucił niedbale Ridcully. — Bogowie świadkami, że potrzebuję Rady Magów. Gdzie są wszyscy?
Kierownik studiów nieokreślonych potarł nogę.