— Wiem, że wykładowca run współczesnych prowadzi wykład w sali 3B[5] — powiedział. — Ale nie mam pojęcia, gdzie jest. To bolało…
— Proszę zebrać wszystkich. W moim gabinecie. Za dziesięć minut — polecił Ridcully.
Głęboko wierzył w takie działania. Mniej bezpośredni nadrektor wędrowałby po całym budynku i szukał profesorów. On tymczasem wyznawał politykę znalezienia jednej osoby i utrudniania jej życia, dopóki wszystko nie ułoży się tak, jak sobie życzył[6].
Nic istniejącego w naturze nie ma aż tylu stóp. Owszem, niektóre stworzenia mają wiele nóg — wilgotne, wijące się stworzenia żyjące pod kamieniami — ale ich nogi nie posiadają stóp. Ich nogi kończą się bez zbytecznych ceremonii.
Coś bardziej inteligentnego niż rekin zachowałoby czujność.
Jednak „=” zdradziecko włączyło się do gry i pchnęło go naprzód.
Był to jego pierwszy błąd.
W tych okolicznościach jeden błąd = koniec egzystencji.
Ridcully czekał niecierpliwie, aż starsi magowie zjawią się kolejno z ważnych wykładów w sali 3B. Starsi magowie potrzebowali licznych wykładów, aby dobrze przetrawić posiłki.
— Wszyscy obecni? — zapytał w końcu. — Dobrze. Siadajcie. Słuchajcie uważnie. Po kolei… Do Vetinariego nie dotarł albatros. Nie leciał tu aż z Kontynentu Przeciwwagi i nie przyniósł dziwnej wiadomości z poleceniem, które najwyraźniej musimy wypełnić. Jak dotąd jasne?
Magowie wymienili spojrzenia.
— Mam wrażenie, że pewne szczegóły nie są do końca zrozumiałe — oznajmił dziekan.
— Używałem języka dyplomacji.
— Czy mógłby pan być odrobinę bardziej bezpośredni, nadrektorze?
— Musimy posłać maga na Kontynent Przeciwwagi — wyjaśnił Ridcully. — I musimy to załatwić do podwieczorku. Ktoś poprosił o Wielkiego Magusa i wychodzi na to, że musimy jakiegoś wysłać. Tyle że piszą to przez dwa „g”: Maggus.
— Uuk?
— Słucham, bibliotekarzu?
Bibliotekarz Niewidocznego Uniwersytetu, który drzemał z głową opartą o stół, wyprostował się gwałtownie. Potem odsunął krzesło i wściekle machając rękami dla zachowania równowagi, wybiegł, kołysząc się na krzywych nogach.
— Pewnie przypomniał sobie o nieoddanej książce — stwierdził dziekan. Zniżył głos. — Przy okazji, czy tylko ja uważam, że małpa w gronie profesorskim nie poprawia wizerunku naszej uczelni?
— Tak — odparł chłodno Ridcully. — Tylko ty, dziekanie. Mamy jedynego bibliotekarza, który nogą potrafi wyrwać rękę. Ludzie umieją to uszanować. Nie dalej jak parę dni temu szef Gildii Złodziei pytał, czy nie moglibyśmy zmienić w małpę ich bibliotekarza. Poza tym on jeden z was wszystkich, leniuchy, jest aktywny dłużej niż godzinę dziennie. Zresztą…
— W każdym razie ja uważam, że to krępujące — upierał się dziekan. — W dodatku on nie jest normalnym orangutanem. Czytałem w książce. Piszą tam, że dominujący samiec powinien mieć wielkie twory skórne po obu stronach twarzy. Czy on ma twory skórne? Nie wydaje mi się. I jeszcze coś…
— Przestań marudzić, dziekanie — przerwał mu Ridcully. — Bo nie wyślę cię na Kontynent Przeciwwagi.
— Nie rozumiem, dlaczego zgłoszenie w pełni uzasadnionych… Co?
— Proszą o Wielkiego Magga — wyjaśnił nadrektor. — A ja od razu pomyślałem o tobie.
Jako jedynym znanym mi człowieku, który potrafi siedzieć na dwóch krzesłach równocześnie, dodał w myślach.
— Do Imperium Agatejskiego? — pisnął dziekan. — Ja? Przecież oni nienawidzą cudzoziemców!
— Ty też. Powinieneś świetnie sobie poradzić.
— To sześć tysięcy mil! — Dziekan spróbował innego argumentu. — Wszyscy wiedzą, że nie da się dotrzeć tak daleko tylko z pomocą magii.
— Ehm… Właściwie to można, moim zdaniem — odezwał się głos z drugiego końca stołu.
Wszyscy obejrzeli się na Myślaka Stibbonsa, najmłodszego i najbardziej rozpaczliwie gorliwego członka grona wykładowców. Trzymał w rękach skomplikowany mechanizm z przesuwających się deseczek i ponad nim spoglądał na magów.
— Eee… To nie powinno sprawić kłopotów — dodał. — Wszyscy uważali, że tak, ale moim zdaniem to tylko kwestia absorpcji energii i przeliczenia prędkości względnych.
Oświadczenie to wywołało chwilę tego zdumionego, podejrzliwego milczenia, jakie zwykle następowało po uwagach Myślaka.
— Prędkości względne — powtórzył Ridcully.
— Tak, nadrektorze.
Myślak spuścił wzrok na swój prototyp suwaka logarytmicznego i czekał. Wiedział, że nadrektor uzna za niezbędne, by dodać w tym miejscu jakiś komentarz, demonstrując, że coś jednak zrozumiał.
— Moja matka umiała ruszać się jak błyskawica, kiedy…
— Chodziło mi o to, jak szybko lecą jedne rzeczy w porównaniu do innych rzeczy — wyjaśnił Myślak szybko, ale nie dostatecznie szybko. — Powinniśmy wyliczyć to bez większych problemów. Ehm. HEX wyliczy.
— No nie — zaprotestował wykładowca run współczesnych, odsuwając krzesło. — Tylko nie to. To majstrowanie przy sprawach, których nie rozumiemy.
— Przecież jesteśmy magami — zauważył nadrektor. — Wręcz powinniśmy majstrować przy sprawach, których nie rozumiemy. Jeśli będziemy siedzieć i czekać, aż zrozumiemy te sprawy, nigdy niczego nie załatwimy.
— Nie mam nic przeciwko wezwaniu jakiegoś demona i wypytaniu go — zapewnił wykładowca. — To normalne. Ale budowa mechanicznej aparatury, żeby za nas myślała, to… to wbrew Naturze. Poza tym — dodał odrobinę mniej złowieszczym tonem — ostatnim razem, kiedy na tej przeklętej maszynie rozwiązywaliście poważny problem, zepsuła się i wszędzie mieliśmy pełno mrówek.
— Usunęliśmy tę usterkę — zapewnił Myślak. — Jesteśmy…
— Muszę zauważyć, że kiedy ostatnio tam zaglądałem, zauważyłem w samym środku baranią czaszkę — wtrącił Ridcully.
— Musieliśmy ją dołączyć. Okazała się niezbędna do transformacji okultystycznych. Ale…
— I jeszcze kółka zębate i śruby.
— Mrówki nie radzą sobie za dobrze z analizą różniczkową, więc…
— A ta dziwna, trzęsąca się rzecz z kukułką?
— To zegar czasu nierzeczywistego. Owszem, jest niezbędny do przeprowadzania…
— Zresztą to całkiem nieistotne — przerwał im dziekan — ponieważ nie mam zamiaru nigdzie wyruszać. Jeśli już musicie, poślijcie jakiegoś studenta. Tych nam nie brakuje.
— Prosić można jeśli, śliwkowego dżemu odrobinę jeszcze — powiedział kwestor.
Wszyscy umilkli.
— Ktoś to zrozumiał? — zapytał po chwili Ridcully.
Technicznie rzecz ujmując, kwestor nie był obłąkany. Już jakiś czas temu pokonał wiry szaleństwa i teraz wiosłował na spokojnym zalewie po drugiej stronie. Często bywał dość rozsądny, choć nie według normalnych ludzkich ocen.
— Hm… Chyba przeżywa jeszcze raz dzień wczorajszy — odgadł pierwszy prymus. — Ale tym razem wstecz.
— Powinniśmy wysłać kwestora — stwierdził stanowczo dziekan.
— Wykluczone! Nie znajdzie tam pewnie pigułek z suszonej żaby…
— Uuk!
Bibliotekarz wbiegł do gabinetu, wymachując czymś gwałtownie.
To coś było czerwone, a przynajmniej miało taki kolor w jakimś punkcie przeszłości. W jakimś punkcie przeszłości mogło nawet być spiczastym kapeluszem, ale teraz szpic się zapadł, a większa część ronda spłonęła. Na kapeluszu wyhaftowano cekinami litery. Wiele się przypaliło, lecz MAGGUS wciąż dawał się rozpoznać jako blady napis na przypalonym tle.
5
Wszystkie wirtualne wykłady odbywały się w sali 3B, niemożliwej do zlokalizowania na żadnym planie pomieszczeń Niewidocznego Uniwersytetu, a także — jak uważano — mającej nieskończoną wielkość.