Posąg wyglądał na porcelanowy, pomalowany w realistyczne barwy. Zwierciadło Jedynego Słońca zdawał się człowiekiem całkiem zwyczajnym. Trudno byłoby wskazać go w tłumie jako materiał na cesarza. Ale ten człowiek, w swoim małym krągłym kapeluszu i z małą krągłą tarczą, z małymi krągłymi ludźmi na małych krągłych konikach, złączył w jedno wielkie imperium tysiące walczących frakcji, często używając ich krwi jako kleju.
Rincewind przyjrzał się z bliska. Oczywiście, to tylko wrażenie, ale w układzie ust i oczu dostrzegł wyraz, jaki ostatnio widział na twarzy Dżyngisa Cohena.
Był to wyraz twarzy człowieka, który absolutnie i całkowicie się niczego nie boi.
Łódka płynęła teraz na drugą stronę jeziora.
Jedna z kul zamigotała i ściemniała do czerwieni. Druga zrobiła to samo.
Musiał się stąd wydostać.
Zauważył jednak coś jeszcze. U stóp posągu, jakby ktoś je tam porzucił, leżał hełm, rękawice i para ciężkich butów.
Podniósł hełm. Nie wyglądał na mocny, za to okazał się całkiem lekki. Normalnie Rincewind nie dbał o odzież ochronną. Uważał, że najlepszą obroną przed każdym możliwym zagrożeniem jest znajdować się na innym kontynencie. Jednak w tej chwili zbroja wydawała się z wielu względów atrakcyjna.
Zdjął kapelusz, włożył hełm, opuścił przyłbicę i wcisnął kapelusz na czubek.
Coś mrugnęło mu przed oczami i nagle patrzył na tył własnej głowy. Obraz był ziarnisty i w odcieniach zieleni zamiast właściwych kolorów, ale zdecydowanie ukazywał tył jego głowy. Opowiadali mu kiedyś, jak wygląda.
Uniósł przyłbicę i zamrugał.
Jeziorko wciąż leżało przed nim.
Opuścił przyłbicę.
Znalazł się o pięćdziesiąt stóp dalej, z hełmem na głowie.
Pomachał ręką w górę i w dół.
Postać widoczna w przyłbicy pomachała ręką w górę i w dół.
Odwrócił się i spojrzał sobie w twarz. Tak, to był on.
W porządku, pomyślał. Magiczny hełm. Pozwala widzieć siebie z daleka. Świetny pomysł. Można oglądać, jak się wpada do różnych dziur, których się nie zauważyło, bo są tuż pod nogami.
Odwrócił się znowu, uniósł przyłbicę i zbadał rękawice. Wydawały się równie lekkie jak hełm, jednak dość niezgrabne. Można w nich złapać miecz, ale właściwie nic innego.
Przymierzył jedną. Natychmiast z cichym skwierczeniem rozjaśnił się rząd małych figurek na mankiecie. Przedstawiały żołnierzy: żołnierze kopiący, żołnierze walczący, żołnierze wspinający się…
Aha, magiczna zbroja. Całkiem zwyczajna magiczna zbroja. W Ankh-Morpork nigdy nie zyskały popularności. Nic dziwnego, że jest lekka — można je zrobić cienkie jak tkanina, jednak często bez ostrzeżenia traciły swoją magię. Ostatnie słowa wielu dawnych rycerzy brzmiały: „Nie możesz mnie zabić, bo mam magiczną aaargh”.
Rincewind podejrzliwie obejrzał buty. Przypomniał sobie, jakie kłopoty na Niewidocznym Uniwersytecie sprawił prototyp Butów Siedmiomilowych. Obuwie, które stara się zmusić użytkownika, by stawiał kroki długości siedmiu mil, wywołuje poważne naprężenia pachwinowe. Na szczęście zdążyli je na czas zdjąć ze studenta, ale i tak przez kilka miesięcy musiał nosić specjalny aparat i jadł na stojąco.
No dobrze, lecz nawet stara zbroja magiczna może się teraz przydać. Nie waży przecież wiele, a błoto Hunghung nie poprawiło stanu tego, co zostało z butów Rincewinda. Wsunął stopy w te znalezione.
Ciekawe, co się teraz stanie, pomyślał.
I wyprostował się.
Za nim, z odgłosem siedmiu tysięcy zderzających się doniczek, z błyskawicami wciąż strzelającymi w górze, stanęła na baczność Czerwona Armia.
HEX rozrósł się trochę przez noc. Adrian Rzepiszcz, który pełnił dyżur, karmił myszy, nakręcał mechanizm zegarowy i usuwał martwe mrówki, przysięgał, że nie robił nic innego i że nikt więcej nie zaglądał.
Jednak w miejscu, gdzie leżał duży i nieporęczny zestaw klocków, by z nich układać wyniki obliczeń, pośrodku sieci wielokrążków i dźwigni tkwiło teraz gęsie pióro.
— Popatrz. — Adrian nerwowo wystukał bardzo prosty problem. — To powstało po przeliczeniu tych wszystkich zaklęć zaraz po kolacji.
Mrówki ruszyły szybciej. Zakręciły się koła zębate. Sprężyny i dźwignie szarpnęły tak gwałtownie, że Myślak odstąpił o krok.
Pióro chwiejnie przesunęło się nad kałamarz, zanurzyło się i powróciło nad papier, który Adrian ułożył pod dźwigniami. Zaczęło pisać.
— Trochę plami — wyjaśnił bezradnie student. — Co się tu dzieje?
Myślak zastanawiał się nad tym. Ostatnie wnioski nie były pocieszające.
— No… wiemy przecież, że książki o magii stają się trochę… świadome — zaczął. — A my zbudowaliśmy maszynę do…
— To znaczy, że ona jest żywa?
— Dajmy spokój, nie warto wpadać w okultyzm. — Myślak starał się mówić z rozbawieniem. — Przecież jesteśmy magami.
— Pamiętasz ten złożony problem pól thaumicznych, który miałem wprowadzić?
— Tak. I co?
— Udzielił mi odpowiedzi o północy — rzekł Adrian z pobladłą twarzą.
— To dobrze.
— Tak, dobrze, tyle że wprowadziłem ten problem dopiero o wpół do drugiej.
— Chcesz powiedzieć, że dostałeś odpowiedź, zanim zadałeś pytanie?
— Tak!
— W takim razie po co w ogóle pytałeś?
— Przemyślałem to sobie i uznałem, że chyba muszę. Znaczy, nie mógłby znać tej odpowiedzi, gdybym mu nie powiedział, na czym polega problem. Prawda?
— Słuszna uwaga. Hm… a po co czekałeś aż dziewięćdziesiąt minut?
Adrian popatrzył na swoje spiczaste buty.
— Ja… schowałem się w wychodku. Wiesz, Zacznij z Początku mógł…
— Dobrze, dobrze. Idź, zjedz coś.
— Myślak, czy nie majstrujemy przy rzeczach, których nie rozumiemy?
Myślak spojrzał na gnomiczną bryłę maszyny. Nie wydawała się groźna, jedynie… inna.
Pomyślał: najpierw majstrować, później rozumieć. Trzeba trochę pomajstrować, zanim dostanie się cokolwiek, co można próbować zrozumieć. Najważniejsze to nigdy, ale to nigdy nie wracać i nie chować się w Toalecie Nierozumności. Trzeba jakoś objąć umysłem wszechświat, zanim zechce się trochę go przekręcić.
Może nie powinniśmy nadawać ci imienia. Nie zastanawialiśmy się wtedy. To był taki żart. A należało pamiętać, że imiona są ważne. Rzecz z imieniem to coś więcej niż tylko rzecz.
— Idź już, Adrianie — polecił stanowczo.
Usiadł i starannie wpisał:
Halo.
Różne elementy poruszyły się.
Pióro napisało:
+ + +?????? + + + Halo + + + Zacznij Z Początku + + +
Nad głową Myślaka wleciał przez otwarte okno niepozorny motyl o żółtych skrzydełkach z czarnym wzorem.
Myślak rozpoczął obliczenia przerzutu pomiędzy Hunghung i Ankh-Morpork.
Motyl przysiadł na moment w labiryncie szklanych rurek. Kiedy odfrunął, pozostawił po sobie maleńką plamkę nektaru.
W dole Myślak bardzo starannie wprowadzał dane.
Mała, ale znacząca mrówka, jedna z tysięcy, wyszła przez pęknięcie w szkle i nim wróciła do pracy, przez kilka sekund ssała słodką ciecz.
Po chwili HEX udzielił odpowiedzi. Poza pewnym małym, lecz znaczącym szczegółem, była absolutnie poprawna.