— Całego Imperium?
Rincewind wstał.
— Za chwilę zdarzy się coś złego — oznajmił.
Niebo było już całkiem błękitne. Kilku obywateli zapuściło się na pole bitwy, by opatrzyć rannych i zebrać poległych. Wojownicy z terakoty stali pochyleni pod różnymi kątami, nieruchomi jak głazy.
— Lada moment…
— Chyba powinniśmy wracać.
— Prawdopodobnie uderzy meteoryt.
Dwukwiat spojrzał na spokojne niebo.
— Znasz mnie — powiedział Rincewind. — Zawsze kiedy już prawie coś chwytam, przychodzi los i skacze mi po palcach.
— Nie widzę żadnych meteorytów — zapewnił Dwukwiat. — Jak długo powinniśmy czekać?
— No to coś innego — odparł Rincewind. — Ktoś wyskoczy nagle albo nastąpi trzęsienie ziemi.
— Skoro tak twierdzisz — zgodził się uprzejmie Dwukwiat. — Hm… chcesz czekać na coś okropnego tutaj, czy może wolisz przejść do pałacu, wziąć kąpiel, przebrać się i wtedy sprawdzić, co się stanie?
Rincewind zgodził się, że równie dobrze może oczekiwać przerażającego losu w komfortowych warunkach.
— Będzie uczta — obiecał Dwukwiat. — Cesarz obiecał, że wszystkich nauczy żłopania.
Powoli, deska za deską, przesuwali się w kierunku miasta.
— Wiesz, przysiągłbym, że nic nie wspominałeś o swoim małżeństwie.
— Jestem przekonany, że tak.
— Było mi, wiesz… Było mi przykro, kiedy się dowiedziałem, że twoja żona, tego…
— Różne rzeczy zdarzają się podczas wojny. Mam jeszcze dwie posłuszne córki.
Rincewind otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ale szczęśliwy, kruchy uśmiech Dwukwiata sprawił, że słowa zamarły mu w krtani.
Szli dalej bez słowa; podnosili deski za sobą i wydłużali chodnik z przodu.
— Wracając do radośniejszych wydarzeń — odezwał się Dwukwiat, przerywając milczenie — cesarz powiedział, że jeśli chcesz, możesz założyć własny uniwersytet.
— Nie! Nie! Niech ktoś mnie szybko walnie żelazną sztabą! Proszę!
— Stwierdził, że bardzo ceni edukację, pod warunkiem że nikt go do niej nie zmusza. Wydaje proklamacje jak szalony. Eunuchowie zagrozili strajkiem.
Deska Rincewinda upadła na błoto.
— A co takiego robią eunuchowie, że mogą przestać to robić, kiedy zastrajkują?
— Podają posiłki, ścielą łóżka… takie rzeczy.
— Aha.
— Właściwie to dzięki nim funkcjonuje Zakazane Miasto. Ale cesarz przekonał ich do swojego punktu widzenia.
— Naprawdę?
— Powiedział, że jeśli natychmiast nie wezmą się do roboty, obetnie im wszystko pozostałe. Hm. Wydaje mi się, że grunt jest już dość twardy.
Własny uniwersytet. Wtedy byłby… nadrektorem. Nadrektor Rincewind wyobraził sobie, jak składa wizytę na Niewidocznym Uniwersytecie. Mógłby nosić kapelusz z bardzo wysokim szpicem. Mógłby wobec każdego zachowywać się nieuprzejmie. Mógłby…
Starał się powstrzymać od takich myśli. Na pewno coś pójdzie źle.
— Oczywiście — podjął Dwukwiat — jest możliwe, że te złe rzeczy już ci się przydarzyły. Myślałeś o tym? Może już czas na coś przyjemnego?
— Przestań mi opowiadać o tych zabawach z karmą. W moim przypadku koło fortuny straciło kilka szprych.
— Ale warto sobie to przemyśleć.
— Niby co? Że reszta mojego życia będzie spokojna i wygodna? Przykro mi, ale nie. Zaczekaj tylko. Wystarczy, że odwrócę się plecami i… bang!
Dwukwiat rozejrzał się z pewnym zaciekawieniem.
— Nie wiem, dlaczego uważasz, że twoje życie było takie złe. Mieliśmy niezłą zabawę, kiedy byliśmy młodzi. A pamiętasz, jak raz wylecieliśmy za krawędź świata?
— Często to wspominam — przyznał Rincewind. — Zwykle koło trzeciej nad ranem.
— Albo jak lecieliśmy na smoku, a on zniknął w powietrzu?
— Wiesz, czasami mija cała godzina, kiedy udaje mi się nie pamiętać.
— Albo jak zaatakowali nas ci ludzie, którzy chcieli nas zabić?
— A którą ze stu czterdziestu okazji masz na myśli?
— Takie przeżycia wzmacniają charakter — oświadczył rozczulony Dwukwiat. — Uczyniły mnie tym, kim jestem dzisiaj.
— No tak — zgodził się Rincewind. Rozmowa z Dwukwiatem nie wymagała najmniejszego wysiłku. Ufna natura małego człowieczka nie znała pojęcia ironii i obdarzyła go niezwykłą umiejętnością niesłyszenia tego, co mogłoby wyprowadzić go z równowagi. — Tak, stanowczo mogę stwierdzić, że te przeżycia mnie też uczyniły tym, kim jestem dzisiaj.
Wkroczyli do miasta. Ulice były praktycznie opustoszałe. Większość mieszkańców zgromadziła się na ogromnym placu przed pałacem. Powszechnie wiadomo, że nowi cesarze mają skłonność do demonstracji swej szczodrobliwości. Poza tym rozeszły się już wieści, że ten jest inny i rozdaje świnie za darmo.
— Słyszałem, jak wspominał o wysłaniu poselstwa do Ankh-Morpork — opowiadał Dwukwiat, kiedy człapali już po ulicy. — Podejrzewam, że wywoła tym liczne dyskusje.
— Czy był wtedy w pobliżu ten… ten Wnętrzności Sobie Wypruwam Honorowo?
— Tak.
— Kiedy odwiedziłeś Ankh-Morpork, spotkałeś tam człowieka o nazwisku Dibbler?
— Ależ tak!
— Jeśli ci dwaj choćby podadzą sobie ręce, obawiam się, że nastąpi eksplozja.
— Ale i ty mógłbyś wrócić, jestem pewien. Przecież twój nowy uniwersytet będzie potrzebował wyposażenia. Poza tym, o ile dobrze pamiętam, mieszkańcom Ankh-Morpork bardzo zależy na złocie.
Rincewind zacisnął zęby. Wizja nie chciała odpłynąć: wizja nadrektora Rincewinda, który kupuje Wieżę Sztuk, każe ponumerować wszystkie kamienie i odesłać je do Hunghung; nadrektora Rincewinda, który wynajmuje całe ciało profesorskie i zatrudnia ich jako woźnych; nadrektora Rincewinda, który…
— Nie!
— Słucham?
— Nie próbuj mnie zachęcać do takich myśli! Jak tylko uznam, że jednak się to opłacało, zaraz zdarzy się coś strasznego.
Wyczuł jakieś poruszenie za plecami i nagle ktoś przycisnął mu do krtani ostrze noża.
— Wielka Bryła Wymiocin Jaskółki? — zapytał głos przy jego uchu.
— Właśnie — powiedział Rincewind. — Widzisz? Uciekaj! Nie stój tak, nieszczęsny durniu! Uciekaj!
Dwukwiat patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił się i odbiegł.
— Niech ucieka — zdecydował głos. — On się nie liczy.
Rincewind został wciągnięty w zaułek. Odniósł mgliste wrażenie zbroi i błota; napastnicy doskonale opanowali sztukę wleczenia jeńca w taki sposób, by nie miał szans się zapierać.
Potem rzucono go na bruk.
— Według mnie wcale nie wygląda na wielkiego — stwierdził dumny głos. — Podnieś głowę, Wielki Magu.
Zabrzmiał nerwowy chichot żołnierzy.
— Durnie! — złościł się pan Hong. — To tylko człowiek! Przyjrzyjcie mu się! Czy wygląda na potężnego? Zwykły człowiek, który odkrył jakieś dawne sztuczki. Przekonamy się, czy pozostanie taki wielki bez rąk i nóg.
— Oj — powiedział Rincewind.
Pan Hong pochylił się nad nim. Miał błoto na twarzy i błyski szaleństwa w oczach.
— Zobaczymy, co wtedy zrobi ten twój barbarzyński cesarz. — Skinął na grupę ubłoconych, ponurych żołnierzy. — Wiesz, oni niemal wierzą, że naprawdę jesteś wielkim magiem. To przesąd, niestety. Użyteczny na ogół, ale czasami paskudnie niewygodny. Ale kiedy doprowadzimy cię na plac i pokażemy im, jaki naprawdę jesteś wielki, twojemu barbarzyńcy niewiele już życia zostanie. Co to jest?