Выбрать главу

— Słuchaj! Tu jest woda na dnie! — powiedziała nagle. — Zdaje się, że jej przedtem nie było.

— Niemożliwe. Zawsze jest trochę wody. Pewnie przesiąkła przez brezent w czasie burzy…

Mimo to odruchowo zredukował obroty silnika i spojrzał w dół.

— Przybywa jej! — zawołała Halina z przestrachem. — Tadek, zawracajmy!

Jeszcze przez ułamek chwili jej mąż patrzył na chlupocącą pod stopami wodę, której nagle zaczęło wyraźnie przybywać. Ostro położył ster na burtę i skierował dziób ku brzegowi, dodając gazu. Byli w tej chwili więcej niż o kilometr od przystani.

Halina odruchowo wspięła się na nadbudówkę i podkuliła nogi. Wody było już o wiele więcej. Łódź zwolniła wyraźnie, chociaż Mroczek starał się wycisnąć z silnika, ile się tylko dało. Brzeg był coraz bliżej.

Jeszcze osiemset metrów… siedemset…

Łódź pochyliła się na burtę.

— Cholera! — powiedział cicho Tadeusz.

— Słuchaj! — krzyknęła. — Toniemy! Zobacz, ona…

Nie dokończyła. Łódź stanęła niemal pionowo i zaczęła się osuwać tyłem w głąb.

Mroczek skoczył do wody i natychmiast wypłynął tuż przy burcie.

— Spokojnie, Halina… Skacz na nogi…

— Niee!

Ale skoczyła, bo dziób znowu podniósł się nagle. Morze, zamknęło się nad nią. Nie zdążyła krzyknąć po raz drugi i napić się wody, gdyż pochwyciły ją mocne ramiona, wydźwignęły nad powierzchnię i usłyszała spokojny głos Tadeusza:

— Nie szarp się… rozluźnij mięśnie… nie bój się… dopłyniemy… jest niedaleko… Połóż się na wodzie… trzymam cię… nie puszczę… spokojnie… spokojnie…

Choć przerażenie nie minęło, ale w głosie jego było coś, co stłumiło w niej panikę. Poddała się. Leżała na wodzie, czując, że nogi zapadają się w bezdenną, chłodną przepaść, ale podtrzymujące ją od spodu ramię nie dało im opaść. Posuwali si.

— Poruszaj lekko nogami… — powiedział, oddychając ciężko. — Będziesz się lepiej utrzymywała na powierzchni.

Spróbowała. Uczucie opadania minęło.

Boże — myślała — żeby to było już, żeby to już był brzeg… żebym już była na ziemi, na ziemi, na ziemi…

Mroczek płynął powoli, ale pewnie, zagarniając wodę wolną ręką i pracując nogami. Wiatr wiał od brzegu, czuł go na twarzy, a niewielkie fale, które unosiły ich oboje i opuszczały łagodnie, zdawały się odpychać go od linii lądu. Nie dostrzegł, że leżący na plaży mężczyzna poderwał się i zaczął biec ku morzu, gdyż stało się to niemal w tej samej chwili, kiedy łódź zaczęła tonąć. Ale zauważył teraz jego głowę na powierzchni wody i usłyszał okrzyk:

— Jest pomoc! — powiedział wprost do ucha żony, gdyż głowa jej oparta była niemal o jego szyję. — Trzymaj się. Wszystko będzie w porządku!

— Trzymam się… — powiedziała cicho i zacięła wargi prawie do krwi, bo chciała krzyczeć z przerażenia. Ale szepnęła tylko: — Nie wypuść mnie…

— Spokojnie… spokojnie… Już jesteśmy blisko…Tamten płynął pięknym, miękkim crawlem, zbliżał się

w oczach, Tadeusz zwolnił, silniej objął plecy leżącej na wodzie żony.

— Zaraz będzie dobrze… Dzielna jesteś…

Zobaczył wytrysk wody zagarniętej długim, opalonym na ciemny brąz ramieniem. Płynący znalazł się tuż przy nich, uniósł głowę i przyjrzał im się, najwyraźniej oceniając w mgnieniu oka sytuację jako nie tragiczną, bo uśmiechnął się.

— Niech pani położy ręce na nas obu… — powiedział zdyszanym głosem, wypluwając wodę. — Skończyłem kurs ratowniczy… Proszę się niczego nie obawiać. Nic się pani nie może stać… Do brzegu niedaleko…

Podstawił ramię Halinie, która objęła go kurczowo.

— Trochę lżej — powiedział spokojnie — bo będzie pani nam krępowała ruchy… A jak się pani czuje?

— W porządku… — Mroczek uśmiechnął się ku niemu z wysiłkiem. — Chyba dopłynęlibyśmy, ale dobrze, że pan jest…

I ruszyli z wolna, holując dziewczynę poprzez małe, migotliwe, ruchliwe fale ku plaży. Byli jeszcze kilkadziesiąt metrów od brzegu, kiedy nieznajomy przestał płynąć.

— Możemy już stanąć! — powiedział i chciał uwolnić się od uścisku ramienia Haliny, która kurczowo wpiła się palcami w jego szyję.

— Proszę się nie bać… — wyprostował się i stał zanurzony po pas w wodzie. — Znam tę okolicę jak własną kieszeń, stąd idzie płycizna aż do brzegu.

Ruszyli, stawiając powoli stopy na piaszczystym, usuwającym się miękko spod nóg dnie, na pół prowadząc, na pół niosąc Halinę, która teraz dopiero naprawdę osłabła i była bliska omdlenia.

Kiedy znaleźli się na brzegu, ułożyli ją ostrożnie na piasku, ale dźwignęła się opierając na łokciu.

— Jak się czujesz? — mąż ukląkł przy niej.

— Już w porządku… — uniosła głowę. — Dziękuję…

Mroczek także wyprostował się i spojrzał na nieznajomego, który odszedł o kilka kroków i stał, przyglądając się im z uśmiechem.

— I ja chciałbym panu podziękować…

Zrobił krok w jego kierunku i wyciągnął rękę, którą tamten uścisnął z wyraźnym zażenowaniem.

— Głupstwo, proszę pana. Grunt, że dobrze wszystko się skończyło.

— Nazywam się Mroczek… A to moja żona — Tadeusz wskazał Halinę. — Jesteśmy panu ogromnie wdzięczni…

— Kiedy naprawdę to głupstwo… — Tamten uśmiechnął się szerzej, ukazując białe zęby w ciemno opalonej twarzy. — A w ogóle to mój obowiązek. MO czuwa, jak pan wie!

Teraz dopiero roześmiał się na głos i potrząsnął głową, rozsypując maleńkie kropelki wody po powierzchni suchego piasku.

— MO? — Halina wstała. Mroczek chciał ją podtrzymać, ale potrząsnęła przecząco głową. — Już mi przeszło… Nie umiem pływać i przeraziłam się, to wszystko… — uśmiechnęła się, trochę zawstydzona, do nieznajomego. — Pan jest milicjantem?

— Tak. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Nazywam się Żelechowski i jestem powiatowym komendantem milicji. Mieszkam w Porębie i… kiedy jest tak ładnie jak dziś, biorę zwykle motocykl i staram się popływać trochę przed rozpoczęciem służby… — urwał na chwilę i spojrzał na morze. — Zawsze zazdrościłem panu sędziemu tej motorówki… Szkoda jej. Co to było? Zauważył pan doktor?

— Doktor? To pan mnie zna?

— Miasteczko nie jest duże… — Żelechowski ukazał dwa rzędy olśniewających zębów. — Oczywiście nie mogłem nie słyszeć o przyjeździe państwa. A że znam wszystkich co najmniej z widzenia, więc nie znając państwa, pomyślałem sobie… no, a poza tym ta motorówka. Nikt obcy by jej przecież nie wziął… Co się stało? O ile wiem, sędzia dbał o nią bardzo. Był do niej przywiązany, jeżeli wolno tak powiedzieć. Pływanie i ryby były jego jedynymi rozrywkami, jak mi się wydaje.

— Najwyraźniej motorówka też była do niego przywiązana… — powiedział cicho Mroczek. — Nie chciała innego właściciela… — Potrząsnął głową. — Nie wiem, co się stało? Musiała być jakaś dziura w dnie, bo wody zaczęło gwałtownie przybywać i trysnęła raptownie. Prawda, Halinko?

— Tak — Halina przytaknęła ruchem głowy. — Zresztą pierwsza to zauważyłam, bo siedziałam z nogami na dnie łodzi. Najpierw było sucho, a potem skądś zaczęła napływać woda.