Urwał, bo w uliczce, za gęstą ścianą krzewów ktoś zapuścił motor samochodu.
— To pani doktor Jasińska. — Żelechowski uśmiechnął się na widok pytającego spojrzenia Mroczka. — Pani, Jasińska jest posiadaczką jedynego Wartburga w miasteczku i dobrze znam gang tego silnika. Ciekawa kobieta, jest dyrektorem szpitala i sąsiadką państwa. Ale wiecie państwo już o tym chyba?
— Kobieta dyrektor szpitala to rzadkie u nas. — Mroczek uniósł brwi.
— A tak. Nawet w gazetach kiedyś o tym pisali. Był z nią wywiad w prasie wojewódzkiej przed jakimś zjazdem Ligi Kobiet. Przyjechała tu, jako jedna z pierwszych. Odbudowała szpital własnymi rękami, jak to się mówi, i prowadzi go do tej pory. Bardzo zasłużona osoba i społeczniczka. W dodatku wcale nie stara. Tam, za płotem, jest jej ogród. Też wielka amatorka róż, ale zdaje się, że z pańskim stryjem nie wymieniała doświadczeń.' Nie lubili się bardzo, o ile wiem.
— Nie lubili się?
— To była jakaś stara sprawa. Nie umiałbym państwu I powiedzieć dokładnie, o co im poszło. Wiem tylko, że nie rozmawiali ze sobą prywatnie. Zwróciłem na to uwagę kilkakrotnie, bo spotykaliśmy się wszyscy od czasu do czasu przy omawianiu spraw naszego miasteczka. Oni oboje jako radni, a ja z urzędu często brałem udział w posiedzeniach. Oczywiście nie dawali nigdy publicznie
poznać po sobie, że się nie znoszą. W każdym razie nigdy nie dotarło do mnie ani jedno słowo na ten temat.
Doszli już niemal do ganku i zatrzymali się wszyscy troje.
— No, czas na mnie…
Komendant skłonił się i przyjął wyciągniętą dłoń Haliny.
— Jeszcze raz dziękujemy panu za pomoc… — Mroczek uśmiechnął się do niego.
Usłyszeli cichy szelest i odwrócili się jak na komendę. Weronika stała przed domem i wycierała piaskiem garnek po mleku.
— Dzień dobry, pani Weroniko! — Halina podeszła ku niej. — Przypaliło mi się rano. Nie umiem jeszcze dawać sobie rady z kuchnią węglową.
— Już wyczyszczone, proszę pani doktorowej… Starsza kobieta wyprostowała się, spojrzała na garnek z wyraźną satysfakcją, a później przeniosła wzrok na Halinę. W oczach jej było tyleż pobłażliwości, co nieuchwytnego niemal rozbawienia.
— Dzień dobry panu doktorowi. Dzień dobry panu kapitanowi.
Żelechowski skinął jej głową, a później uśmiechnął się raz jeszcze. Był najwyraźniej bardzo zadowolonym z życia młodym człowiekiem.
— Rzeczywiście pięknie wyczyszczone. Zawsze miałem kłopoty z czyszczeniem broni w szkole oficerskiej. Szkoda, że pani tam nie było.
Skłonił się i zawrócił ku morzu. Przez chwilę patrzyli za nim oboje. Był atletycznie zbudowany, może nieco zbyt krępy. Ale poruszał się lekko,
— Może zrobić śniadanie? — powiedziała Weronika. — Przyniosłam świeże pieczywo, bo tak sobie pomyślałam, że lepiej będzie, chociaż pani mówiła, żeby później przyjść.
— Miała pani rację. Ślicznie dziękujemy. — Mroczek skinął głową, a potem położył dłoń na ramieniu żony.
6. Sam na sam z umarłym
Weszli na górę. Mroczek spojrzał na zegarek.
— Już po dziewiątej. Za dwie i pół godziny pogrzeb, Musimy najpierw zajrzeć do miasteczka. Mają tutaj chyba jakąś kwiaciarnię? Inaczej będzie fatalnie: żadnych kwiatów od rodziny. W takiej malej dziurze wszyscy zwracają uwagę na te rzeczy.
Jego żona nie odpowiedziała, pochylona nad otwartą walizką. Tadeusz wziął ręcznik i wycierając głowę podszedł do okna. Zobaczył ciemno opaloną postać męską wchodzącą na szczyt wydmy i skręcającą w lewo. Postać schodziła ku morzu. Przez chwilę jeszcze dostrzegał ją. Później zniknęła za piaszczystym, pokrytym rzadkimi krzewami grzbietem.
— Ciekaw jestem, o co mu chodziło? Powiedział przecież, że zaraz zaczyna urzędowanie — mruknął młody lekarz. — Czy łażenie w kąpielówkach naokoło naszego domu uważa także za czynność służbową?
Urwał. Halina wyprostowała się, trzymając w ręce ciemną, prostą sukienkę.
— Chyba mogę w tym pójść na cmentarz? — Nie czekając jego odpowiedzi, dodała: — Zastanawiasz się, czy on rzeczywiście tak lubi poranną kąpiel w tej okolicy, że
przeciąga ją do czasu, kiedy powinien usiąść za biurkiem, czy też był tu dzisiaj z jakiegoś innego powodu? Pływa doskonale, ale trzeba przyznać, że miejsce, które sobie wybrał, jest dosyć dalekie od miasteczka, a bliskie… nas.
— Ale dlaczego? Wzruszyła ramionami.
— Musiałbyś go o to zapytać. Ja ci na pewno nie odpowiem. Jedno tylko mogę powiedzieć: że żałuję…
Ona także urwała.
— Czego żałujesz? — Mroczek odwrócił się od okna i podszedł ku żonie.
— Żałuję, że nie zadzwoniliśmy do niego wczoraj. Wygląda na bardzo przyzwoitego człowieka. Myślę, że gdybyśmy zwierzyli mu się ze wszystkiego, mielibyśmy spokój i od razu inaczej by się wszystko potoczyło. — Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Tadek, co wyście mówili o tej łodzi? Dlaczego mu się to wydawało takie dziwne? I tobie też? Czy… czy ty coś myślisz?
— Zawsze człowiek coś myśli… — znowu podszedł do okna. — Nie rozumiem — powiedział na pół do siebie — czego ten człowiek tu chciał teraz? Udawał, że nic go nie obchodzi, ale rozglądał się. Zauważyłaś? I znalazł się akurat pod ręką, kiedy łódź zaczęła tonąć? Czy to też zbieg okoliczności? Same zbiegi okoliczności.
— Ale ten szkielet jest prawdziwy — powiedziała odkładając suknię na łóżko i podchodząc do męża, który nadal stał przy framudze okna, wpatrzony w daleki, chłodno niebieski widnokrąg morski. — Może on o nim coś wie?
— Cicho… — położył palec na ustach, a potem wskazał nim podłogę. — Ona tam jest. Może usłyszeć… — zniżył głos do szeptu. — Błagam cię, nie rozmawiajmy o tym nieboszczyku, kiedy jest najmniejsza szansa, że ktoś może usłyszeć. Muszę się zastanowić, Halinko. Może… może masz słuszność?… Ale na razie musimy iść na pogrzeb. Potem się zastanowimy. Gdybym tylko wiedział, czego on naprawdę szukał na plaży tak wcześnie? I był na lodzi po śmierci stryja: słyszałaś przecież, sam to powiedział. Chodził tu, pytał łudzi, rozmawiał z panem Goldsteinem i z Weronką, i z innymi sąsiadami na pewno. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Ale oczywiście nie opowiedzieli nam tego, bo uważali, że to nieważne. Milicja zawsze musi sporządzić protokół, kiedy ktoś zginie tragicznie. To zrozumiałe. Tylko dlaczego w takim razie ten kapitan interesuje się tym nadal?
— Skąd wiesz, że się interesuje? To naprawdę mógł być zbieg okoliczności, że znalazł się tu rano. Jest taki opalony, że na pewno ciągle siedzi na plaży. I pływa doskonale, prawda? Więc to, że był akurat niedaleko, kiedy wypływaliśmy, nie dziwi mnie. Jeżeli chce sobie codziennie popływać, musi to robić przed rozpoczęciem służby. Trudno, żeby chodził się kąpać w czasie zajęć.
— Na pewno…
Pomimo tych słów Tadeusz wydawał się nieprzekonany.
— Głowę bym dała za to, że za parę minut zasiądzie u siebie za biurkiem — powiedziała Halina — i zupełnie zapomni, że widział nas kiedykolwiek.
Ale było to przewidywanie bardzo ryzykowne i gdyby miało zamienić się w rzeczywistość, jej jasna główka stoczyłaby się natychmiast z ramion, gdyż kapitan Żelechowski myślał w tej chwili o nich obojgu i nie zapowiadało się wcale, że gotów jest zapomnieć w nawale pracy o' parze przybyszów z Warszawy. Zszedł zboczem wydmy nad brzeg morza i zatrzymał się, czując na stopach łagodny, chłodny dotyk nadbiegającego języka fali, która cofnęła się i za chwilę powróciła.