Выбрать главу

— Zatruwacie duszę tragediami imperialistycznych wyższych sfer… i to w godzinach służbowych. — Żelechowski westchnął i podszedł do stołu. — Pożyczcie mi później, kiedy skończycie.

— A wasza antyimperialistyczna dusza, szefie? — Pacuła rozłożył ręce z przerażeniem.

— Poza godzinami służbowymi deprawuje się z przyjemnością. Cześć!

— Cześć, szefie!

Kapitan pchnął drzwi i ogarnęła go fala upału. Zbliżało się południe.

7. Testament sędziego Mroczka

Ziemia, która przed chwilą jeszcze opadała z głuchym dudnieniem na trumnę, sypała się teraz cicho i sięgnęła krawędzi dołu. Wszyscy stali nieruchomo i Halina słyszała ciche oddechy tłumu zebranego wokół otwartej mogiły. Czekali. Kopczyk rósł. Wreszcie dwaj stojący z boku i wsparci na łopatach grabarze zbliżyli się do dwu pozostałych, którzy sypali ziemię. Szybko, z wprawą, jaką daje nieskończone powtarzanie tych samych czynności, uklepali podłużny, prostokątny wzgórek. W końcu jeden z nich cofnął się pod drzewo, otarł pot z czoła, wziął wspartą o pień tabliczkę na kiju i zatknął ją w głowach świeżego grobu. "Stanisław Mroczek"…

Stary notariusz powolnym ruchem sięgnął do kieszeni wytartego już nieco czarnego ubrania, wyjął chustkę i przyłożył ją do oczu. Tuż za nim stała Weronika, ubrana w czarną, pozbawioną wszelkich ozdób sukienkę. Nie chlipała. Twarz jej była surowa, nieruchoma, niemal martwa. Tylko oczy biegły za ruchami łopaty grabarzy. Teraz zrobiła dwa kroki ku przodowi, pochyliła się i złożyła pod tabliczką kilka wielkich, czerwonych róż. Potem wyprostowała się i cofnęła w zupełnym milczeniu.

Nasze róże z ogrodu… — pomyślała Halina i zaczerwieniła się. To nagłe uświadomienie sobie praw własności, którego nie mogła powstrzymać, wydało jej się obrzydliwe. Ale przecież nie powinna była tego tak odczuwać. Tadeusz był jedynym spadkobiercą stryja i życie musi zawsze tryumfować nad sprawami śmierci. Zerknęła na męża, który także zbliżył-się i położył wspaniałą wiązankę kwiatów obok skromnego bukietu Weronki.

Jak gdyby na dane hasło ludzie zaczęli się przybliżać, idąc powoli i ustępując sobie miejsca przy grobie. Wieńce: jeden, drugi, trzeci…

Halina odczytała na rozpostartych szarfach:

„Niezapomnianemu koledze — Rada Miejska w Porębie Morskiej", „Sędziemu Stanisławowi Mroczkowi — Pracownicy Sądu Powiatowego". Szarfa trzeciego wieńca zagięła się i widać było tylko:, „…emu przyjacieło…"

Odczuła nagle nieprzepartą chęć, żeby podejść i wyprostować szarfę, chociaż niewiele obchodziły ją te napisy. Zerknęła w bok: dwa poczty sztandarowe: trzej strażacy w złocistych kaskach i odświętnych uniformach, ubrani w białe rękawiczki. I troje dzieci szkolnych: w środku chłopiec, też w białych rękawiczkach, trzymający sztandar, a po obu stronach dwie dziewczyny w białych bluzkach i granatowych spódnicach. Na pewno najlepsze uczennice. Cóż ich obchodziła śmierć tego starszego pana? I tłum nieznajomych twarzy. Ale dwie znajome: to ta kobieta chyba, która mieszka obok. Tadeusz pytał ją o dom stryja, kiedy wjechali po raz pierwszy wczoraj w' tę uliczkę… A to pewnie będzie jej mąż: zwalisty, silny chłop, mający mniej więcej pięćdziesiąt lat, może trochę więcej…

Znowu zwróciła oczy w stronę grobu. Kwiatów było coraz więcej, zakrywały już prawie cały świeżo usypany wzgórek… „Stanisław Mroczek…" Właściwie to dobrze było umierać latem. Zimą nigdy by nie miał tylu kwiatów…

Zwariowałam chyba?… — Pomyślała i niemal wzruszyła ramionami. — Co też człowiekowi przychodzi do głowy w takich chwilach!

Kątem oka zerknęła na męża. Dostrzegła maleńkie kropelki potu na jego czole.

No oczywiście, czarny garnitur i krawat przy takim upale…

Wzrok jej powędrował dalej, w lewo. Ten człowiek, który składał pierwszy wieniec, to chyba burmistrz, to znaczy przewodniczący miejskiej rady narodowej. Ale burmistrz brzmi ładniej… Stare nazwy w ogóle są ładniejsze: burmistrz, rajcy, wojewoda, starosta… A ta kobieta obok burmistrza, która trzymała wieniec z nim razem, to pewnie jakaś radna: ciekawa, inteligentna twarz. I nie stara jeszcze, ale młoda też już nie jest. Widać wyraźnie zmarszczki, tylko że to nie są jeszcze „stare" zmarszczki. Za dziesięć lat w tych miejscach będą już głębokie bruzdy. Wtedy plecy pochylą się też trochę. U kobiet to więcej znaczy. Mężczyzna, nawet kiedy już ma te zmarszczki i siwiejące skronie, może być bardzo interesujący dla kobiet, a my, kobiety, już nie… Ciekawe, kiedy ja będę je miała?…

Wysoka kobieta, stojąca obok burmistrza, rozejrzała się nieznacznie i cofnęła o krok, a później przesunęła pomiędzy ludźmi i zaczęła zmierzać ku alejce. Uroczystość pogrzebowa była zakończona. Część zebranych także zaczęła wycofywać się.

Odpowiadając poważnymi skinieniami głowy na ukłony stojących, wysoka kobieta ruszyła powoli między dwuszeregiem grobów ku bramie cmentarnej.

Notariusz Goldstein otarł raz jeszcze oczy, schował chustkę i rozejrzał się. Potem ruszył za odchodzącą, dostrzegłszy z dała jej plecy. Przyspieszył kroku. Po chwili zrównali się i przez pewien czas szli obok siebie w milczeniu.

Komendant milicji, który stał przez cały czas nieco na uboczu, na pół schowany za pniem starego dębu rosnącego pomiędzy dwoma kamiennymi grobowcami, odprowadzał ich przez chwilę spojrzeniem, potem znów zwrócił oczy na świeżą mogiłę i stojących wokół niej ludzi. Tymczasem Goldstein odezwał się przytłumionym głosem:

— Chciałbym przedstawić pani dyrektor tego młodego lekarza, bratanka sędziego. Jego żona także jest pracownikiem zdrowia, stomatologiem. Oni chcieliby tu zostać, jak myślę, i…

Nie odwracając ku niemu głowy, odpowiedziała. Głos miała niski, głęboki, miękki i oddzielała sylaby dobitnie jak wielka aktorka.

— Oczywiście… — nieuchwytna prawie pauza. — Będę bardzo zadowolona, mogąc poznać pana Mroczka. Wie pan przecież, panie notariuszu, jak bardzo brakuje nam tutaj wykwalifikowanych łudzi, którzy chcieliby się związać na stałe z Porębą.

— Dziękuję bardzo, pani dyrektor. To właśnie chciałbym tylko usłyszeć… to znaczy… — poprawił się szybko — wiedziałem, że nic innego od pani nie usłyszę.

— Ale… — znowu maleńka pauza — może sytuacja w tej chwili, akurat dzisiaj, nie jest najkorzystniejsza do jakichkolwiek rzeczowych rozmów. Jesteśmy na cmentarzu, w chwilę po pogrzebie jego stryja. Myślę, że jeżeli panu doktorowi Mroczkowi będzie zależało na… nas, to sam trafi do naszego szpitala. Nie mamy na pewno nic lepszego do zaproponowania niż Warszawa. Obawiam się nawet, że dla młodych ludzi, przyzwyczajonych do życia w stolicy, pobyt i praca tutaj mogłyby się wydawać trochę… monotonne. Najlepiej będzie, jeżeli sami okażą dobrą wolę. Wtedy będziemy mogli się do tego jak najprzychylniej ustosunkować.

— Pani dyrektor… — Mały notariusz przyspieszył kroku i niemal zaszedł jej drogę, tak że musiała się zatrzymać, nie chcąc zderzyć się z nim. Był o wiele niższy niż

ona. Stał teraz, zadzierając głowę, żeby móc spojrzeć jej w oczy. — Pani dyrektor wie i ja wiem, jak to było. Ale to już tyle lat. I on już leży w grobie, prawda? Ucieszyłem się, kiedy zobaczyłem tu panią dzisiaj. Bałem się, że może pani nie przyjść.

— Jestem radną miejską i przewodniczący prosił nas wszystkich, ażebyśmy…

— Ja rozumiem. Ale pani mogła nie przyjść, gdyby pani nie chciała. A jednak pani przyszła. A dlaczego? Ja wiem, dlaczego…

— Nie chciałabym poruszać tych dawnych, naprawdę już nieistotnych spraw…