Выбрать главу

Umilkła i zapaliła papierosa. Ani Halina, ani Tadeusz nie poruszyli się i nie odezwali.

— Oba te wypadki dotyczą mnie i… pańskiego stryja.

— Mojego stryja?

— Tak. Może to potrwa dłuższą chwilę, ale wydaje mi się, że przynajmniej w jednej z tych spraw winna jestem panu wyjaśnienie, a druga jest z nią związana i stała się jej pośrednią przyczyną. Muszę zacząć od początku… od czasów, kiedy przybyliśmy tu wszyscy. Ja przyjechałam jako jedna z pierwszych, wydelegowano mnie tu, byłam bardzo młoda wtedy i ogromnie przejęta swoją funkcją. Teraz nie zdarza się już, żeby dwudziestokilkuletni ludzie otrzymywali pełnomocnictwo do odbudowy, uruchomienia i prowadzenia tak wielkiego ośrodka. Wtedy brak było lekarzy, ważne było jedno: ożywić zamarłe terytorium przy pomocy takich ludzi, jacy byli do dyspozycji, i takich środków, jakie były pod ręką. Pański stryj przybył wkrótce po mnie. Lubiłam go: miał może nieco oschły charakter, ale w tamtych czasach, pełnych bezprawia, improwizacji i chaosu, wydawał mi się zupełnie niecodziennym zjawiskiem. Dzięki takim ludziom jak on można było uwierzyć, że wreszcie zapanuje tu prawdziwy ład i władza prawa…

Umilkła na chwilę, zaciągnęła się głęboko i zgasiła papierosa. Halina, siedząca tuż naprzeciw niej, dostrzegła, że pomimo pozornego spokoju, z jakim Jasińska rozpoczęła swoje opowiadanie, ręka, która uniosła się znad popielniczki, drży wyraźnie.

— Będę się skracała. Personelu szpitalnego o jakich takich kwalifikacjach oczywiście nie było i nie mogłam nawet marzyć, że mi go prędko przyślą. Sama musiałam ściągać tu dziewczęta, które chciały pracować w szpitalu, i urządziłam dla nich kursy, które sama prowadziłam, chociaż nie miałam wiele pojęcia o dydaktyce służby zdrowia. Ale chorzy napływali i trzeba było się nimi zajmować. Pośród tych dziewcząt była jedna, Kaszubka z pochodzenia, naprawdę znakomita dziewczyna, pochodząca z małej, zagubionej gdzieś nad morzem wioski. Była urodzoną pielęgniarką i miała to, co moglibyśmy nazwać wrodzonym talentem w kontaktach z chorymi. Asystowała mi przy operacjach, miała na oku cięższe przypadki, mieszkała u mnie i po pewnym czasie zyskała sobie nie tylko moje zaufanie, ale i przyjaźń. Byłyśmy zresztą niemal w jednym wieku. Miasteczko leżało wtedy jeszcze w gruzach i połowa szpitala nie nadawała się do użytku, więc część pielęgniarek mieszkała w przydzielonym im domku, tym samym zresztą, który zajmuję do tej pory, sąsiadującym z domkiem pańskiego stryja. Któregoś dnia dziewczyna, o której wspomniałam, przyszła do mnie do pokoju i powiedziała, że przyjechała do niej młodsza siostra, która musi mnie widzieć. Mała miała siedemnaście lat i była w piątym miesiącu ciąży. Ukrywała wszystko, póki się dało, a kiedy zrozumiała, że dłużej już ukrywać się nie da, przyjechała do tej starszej. Ta z kolei przyszła do mnie, wierząc, że znajdę jakąś radę. W wiosce, z której obie pochodziły, nieślubne dziecko było dla rodziny hańbą większą niż kradzież albo morderstwo… W tej chwili wicie już się zmieniło. Niektórzy, młodzi szczególnie, nie wiedzą nawet, jak wiele. Ale wtedy to była naprawdę ciężka sprawa dla winowajczyni. Dziewczyna była zresztą na pół oszalała z rozpaczy. Powiedziała mi, że odbierze sobie życie. Próbowałam ją przekonywać. Nie pomagało. To bardzo twardzi ludzie. Zabiłaby się na pewno, kiedy już raz doszła do wniosku, że to jedyne wyjście. Nie chcę pana teraz o tym przekonywać, ale proszę mi uwierzyć. To był inny świat, odległy od obecnego o tysiąc lat, chociaż w rzeczywistości minęło od tego dnia tylko dwudziestolecie. Dlatego wystarczyła mi do powzięcia decyzji ta jedna rozmowa. Obie błagały mnie o przeprowadzenie zabiegu. Oczywiście nie miałam prawa go przeprowadzić, ale jestem ginekologiem i po zbadaniu dziewczyny doszłam do wniosku, że sprawa będzie dosyć prosta. Pacjentka była zdrowa, młoda i wydawało mi się, że nie ma innego wyjścia… Było jednak bardzo późno, piąty miesiąc, jak powiedziałam. Ale miałam niemal osobisty dług wobec jej siostry, a poza tym wiedziałam, że moja odmowa może być tragiczna w skutkach. A tego nigdy bym sobie nie darowała… Znowu urwała.

— Umarła? — zapytał Mroczek.

— Tak. Jako lekarz wie pan lepiej niż inni, że takie rzeczy zdarzają się bez żadnego wiadomego powodu, który można byłoby w jakikolwiek sposób przewidzieć. Zabieg był prosty, ale nie obudziła się z narkozy. Serce nie wytrzymało. Jeżeli mam być szczera, nie rozumiem do tej pory, dlaczego. Tysiące razy analizowałam później w myśli przebieg operacji i nie znalazłam do dziś odpowiedzi. Badałam ją przedtem bardzo dokładnie. Byłam wtedy jeszcze młodym lekarzem, chociaż miałam kierownicze stanowisko, ale brakowało mi odporności na tego rodzaju wypadki. Zresztą umarła mi pacjentka podczas zabiegu, którego nie wolno mi było dokonać… Pański stryj przeprowadził się właśnie wówczas na naszą uliczkę i stał się moim sąsiadem. Jako osiedleńcy na Ziemiach Odzyskanych mieliśmy prawo do wykupu na raty

ziemi i budynków mieszkalnych. Miasteczko było niemal puste przez dwa lata po wyzwoleniu. W rynku stały na pół rozwalone domy, w których gnieździły się nietoperze. Nie było ani materiałów, ani ludzi do przeprowadzenia remontów. Dlatego fakt sprowadzania się pojedynczych osób, zajmujących kierownicze stanowiska, do domków jednorodzinnych wyglądał tu inaczej niż w centralnej części kraju. Mimo to pański stryj został niemal siłą zmuszony przez radę miejską do zajęcia ostatniego wolnego domku w rok czy dwa po innych. Był to domek w najgorszym stanie 1 remontował go niemal własnym przemysłem. Ponieważ byłam jednym z jego najbliższych sąsiadów, zaprzyjaźniliśmy się…

— Przepraszam bardzo panią dyrektor… — powiedział Mroczek. — Mój stryj sprowadził się na ulicę Piastowską

dopiero pod koniec czterdziestego siódmego roku?

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc, zagłębiona we własnych myślach.

— Co? Wiosną czterdziestego siódmego, o ile pamiętam. Pomagałam mu w pieleniu ogrodu. To była na pewno wiosna… Ale wróćmy do tematu. Przyszłam ze szpitala zupełnie złamana tego dnia. W kostnicy leżała młodziuteńka, umarła dziewczyna, która zaufała mi, a obok niej klęczała jej siostra, jedna z moich pielęgniarek, która w każdej chwili mogła oskarżyć mnie o spowodowanie śmierci pacjentki, chociaż była obecna przy zabiegu i równie dobrze jak ja wiedziała, że nastąpiło to wbrew wszelkim możliwym przewidywaniom sztuki lekarskiej. Musiałam coś zrobić. Poszłam do pańskiego stryja. Był tu sędzią i moim przyjacielem, jak mi się wydawało. Wysłuchał mnie, a potem zmusił do zameldowania o tym prokuratorowi i sam mi wymierzył karę trzech lat więzienia z zawieszeniem. Wymierzył mi tę karę, chociaż był dokładnie poinformowany o przebiegu sprawy. Oczywiście apelowałam do wyższej instancji i zostałam w końcu uniewinniona przez Sąd Najwyższy. Być może stryj pański postąpił zgodnie z literą! prawa skazując mnie, ale wydaje mi się do dziś, że duch prawa, rządzący sprawami ludzkimi, był po mojej stronie. Zresztą Sąd Najwyższy także wyszedł z tego założenia… Oczywiście od dnia wyroku do śmierci pańskiego stryja nie zetknęliśmy się już nigdy z bliska i nie zamieniliśmy prywatnie ani jednego słowa… Najprawdopodobniej uważał mnie on za swego wroga, a ja jego uważałam za mego wroga. Sprawa stała się wówczas głośna i chociaż siostra zmarłej pracuje w naszym szpitalu po dziś-dzień, a ludzie w końcu zapominają, miałam z tego powodu wiele kłopotów. Na prowincji zachować autorytet można tylko wówczas, kiedy nikt nic nie może o nas powiedzieć… Na szczęście stryj pański uważany był za człowieka nieco nieużytego i zbytniego formalistę. Chociaż szanowano go, nie miał wielu prawdziwych przyjaciół i sądzę, że opinia ludzka była od pierwszej chwili po mojej stronie. Poza tym — chociaż mogę teraz powiedzieć szczerze, że były chwile, kiedy nienawidziłam go — zawsze miałam przekonanie, że był uczciwym człowiekiem… I oto dwa dni temu znowu spotkałam go po latach z bliska… — zawiesiła głos na ułamek sekundy. — Leżał w kostnicy naszego szpitala i poproszono mnie o przeprowadzenie sekcji zwłok. Przeprowadziłam ją, oczywiście. Wydawało mi się, że to tylko formalność. Wiedziałam przecież, że stryj pana utonął podczas swego codziennego kwadransa w morzu. Od lat widywałam go przez okno. Albo wypływał motorówką, gdy fala była zbyt wysoka i oddalał się kilkaset metrów od brzegu, a potem zawracał, wycierał się ręcznikiem i odchodził do domu na śniadanie. Może to okropne, co powiem, ale nieraz życzyłam mu, żeby nie wrócił z morza! — Odetchnęła głęboko. — Tak więc dokonałam sekcji… Stryj pański utonął, to prawda… ale w żołądku jego znalazłam ślady narkotyku wypitego, jak jestem niemal pewna, z poranną szklanką surowego mleka… Utonięcie było upozorowane. Stryj pański odebrał sobie życie, ale będąc człowiekiem, który zawsze chciał dawać przykład innym, ukrył to przed ludźmi tak, żeby cała sprawa wyglądała jak tragiczny wypadek… Postanowiłam więc spełnić ostatnią jego wolę. Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że panu powinnam powiedzieć prawdę.