Выбрать главу

— Nie pomyślałam o tym… Ale to… to przecież absurd! Kto mógłby chcieć go zabić? To wykluczone. Hipoteza zupełnie bez sensu, zupełnie…

— Nie wiem. Sama pani powiedziała, że to był twardy i nieprzejednany człowiek, który rygorystyczne poczucie sprawiedliwości stawiał ponad wszystko… — uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. — Bywały przecież chwile, kiedy pani sama życzyła mu, żeby nigdy nie powrócił z morza. Powiedziała tak pani kilka minut temu. A ludzi tak mu życzących mogło być więcej i któryś z nich mógł dojść do prostego wniosku, że mojemu stryjowi trzeba pomóc, jeżeli sam do tej pory nie zdradza ochoty utonięcia.

Nie powinien pan łączyć mnie z tą sprawą… — powiedziała cicho. — W każdym razie nie powinien pan w jednym zdaniu mówić o mnie i o kimś, kto… — znowu urwała. — Proszę mi wierzyć, że ja zawsze uważałam go za uczciwego człowieka i usprawiedliwiałam go nawet w związku z krzywdą, którą mi wyrządził, chociaż… chociaż prywatnie nie umiałam mu tego przebaczyć. Dlatego tylko chciałam ochronić teraz jego pamięć. To byłoby ohydne, gdyby miasto zaczęło się zastanawiać. Zna pan przecież ludzi. Myślałam, że będzie mi pan wdzięczny…

— Na pewno, pani dyrektor. Rozumiem, że pani miała jak najlepsze intencje. Ale jak pani sądzi, czy mój stryj, gdyby żył, oceniłby pozytywnie fakt, że jakikolwiek lekarz zataja wynik jakiejkolwiek sekcji? Jakikolwiek lekarz — jakiejkolwiek sekcji — dla jakichkolwiek przyczyn?

— To zależy od tych przyczyn. Istnieją motywy, które usprawiedliwiają tego rodzaju nieformalność.

— Motywy, którymi kierowała się pani, dokonując zabiegu na tej dziewczynie przed laty, były na pewno jak najbardziej ludzkie. Ja sam pewnie postąpiłbym zupełnie tak samo jak pani. Ale mój stryj był sędzią i wierzył, że ludzie nie mają prawa omijania ustaw będących gwarancją sprawiedliwości i współżycia społecznego. I to mnie właśnie dziwi.

— Co?

— To, że popełniając samobójstwo, dokonałby tego w tak skomplikowany sposób. Mógł przecież wypłynąć na morze i nie powrócić, gdyby chciał odebrać sobie życie.

— Może chciał umrzeć, ale obawiał się, że instynkt samozachowawczy weźmie górę w ostatniej chwili? Samobójcy często zabezpieczają się przed własną słabością przez dodatkowe działanie skierowane przeciwko sobie…

— Może? — powiedział Mroczek i wstał. — Dobrze, że opowiedziała nam pani dyrektor o tym wszystkim, chociaż nie oznacza to wcale, że rozumiem w tej chwili więcej niż przed pół godziną.

— Oczywiście zawiadomi pan o tym milicję, tak?

Nie odpowiadał przez chwilę, potem westchnął.

— Kiedy przyjechaliśmy tu wczoraj, był to dla mnie bardzo smutny dzień, ale nie przypuszczałem, że… Okazuje się, że te małe, śliczne miasteczka pełne są małych, wcale nie ślicznych tajemnic. Niestety zbyt mało znałem mojego stryja i za mało wiem o tym, co robił, jak żył i jaka mogła być przyczyna tego wszystkiego, co się tu stało tak nagle. Oczywiście milicja powinna dowiedzieć się o tym, ale może pani dyrektor lepiej sama ich zawiadomi. Wystarczy, jeśli powie pani, że do chwili pogrzebu nie chciała pani, aby śmierć mojego stryja była przedmiotem plotek. Będzie to trochę słabe wyjaśnienie, ale w końcu to prawda. Zresztą nie zataiła pani przecież niczego, mówiąc mojej żonie i mnie wszystko.

— Tak. Zawiadomię ich. Cieszę się, że właśnie pan sobie tego życzy, bo… bo zdejmuje to ze mnie odpowiedzialność za pamięć tego człowieka.

Wstała i wyciągnęła rękę do Haliny.

— I jeszcze tylko jedno, pani dyrektor… — powiedział Mroczek, już przy drzwiach. — Czy jest pani pewna, że mój stryj sprowadził się do domku przy ulicy Piastowskiej dopiero w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym? Przepraszam, że pytam po raz drugi.

— W czterdziestym siódmym? Ależ tak, na pewno. Ale jakie to ma znaczenie w tej sprawie?

Była najwyraźniej zaskoczona.

— Nie wiem — rozłożył ręce. — Być może nie tylko pani chciała uchronić pamięć mojego stryja przed plotką i niezdrowymi domysłami. W końcu to właśnie ja jestem jego najbliższym krewnym i… — urwał i uśmiechnął się ku niej niewesołym, zmęczonym uśmiechem —

i też mam podobne problemy. Do widzenia pani. Dziękuję za szczerość. Nie chciałbym zabierać pani dyrektor więcej czasu. Nie wiem, czy osiedlimy się tutaj na stałe, ale jeżeli tak się stanie, mam nadzieję, że zgłosimy się do pani znowu. Ten szpital jest śliczny.

— Będę bardzo zadowolona — odparła swoim niskim, głębokim głosem, który nabrał w tej chwili zwykłego, niemal rozkazującego brzmienia. — Jak państwu już powiedziałam, młodzi, zdolni ludzie o odpowiednich kwalifikacjach są w naszych lokalnych warunkach na wagę złota.

9. Zapisuję bratankowi mojemu…

Kapitan Żelechowski wziął do rąk zaopatrzony pieczęcią dokument i przesunął po nim oczyma.

…wszystkie moje ruchomości i nieruchomości w Porąbie Morskiej przy ulicy Piastowskiej 8 zapisuję bratankowi mojemu, Tadeuszowi Mroczkowi, zamieszkałemu w Warszawie przy ulicy Konopnickiej 78, jeżeli zostanie on obywatelem Poręby Morskiej i przemieszka tu co najmniej rok, pracując w swoim zawodzie na tym terenie. Gdyby zarówno bratanek mój, jak i jego spadkobiercy nie żyli już w chwili mojego zgonu, wolą moją jest, aby nieruchomość tę otrzymała do dożywotniego użytkowania gospodyni moja, Weronika Mącisz, a po jej śmierci, aby została ona sprzedana, a cała uzyskana za nią kwota została przekazana do dyspozycji dyrekcji szpitala miejskiego w Porębie Morskiej na zakup instrumentów lekarskich lub pomocy medycznych w sposób, który dyrekcja owa uzna za najbardziej wskazany.

Mojemu przyjacielowi, Jerzemu Goldsteinowi, przekazuję kościane szachy, które tylekroć razy nam służyły, oraz ten z obrazów wiszących w moim domu, który uzna on za najmilszą pamiątkę po mnie. Z sumy 40 000 gotówką, która znajduje się na książeczce PKO, pragnę przekazać połowę mojej gospodyni, Weronice Mącisz, w dowód wdzięczności za wiele lat pracy u mnie, a drugą połowę oddaję do dyspozycji notariusza — Jerzego Goldsteina, aby wręczył ją memu bratankowi, Tadeuszowi Mroczkowi, w chwili kiedy zamelduje się on na stałe w Porębie Morskiej. W przeciwnym wypadku chciałbym, aby pieniądze te wręczone zostały dyrekcji szpitala miejskiego z przeznaczeniem tym samym, o jakim była mowa powyżej.

20 czerwca 1967 Stanisław Mroczek…

Żelechowski położył dokument na stole.

— Krótko mówiąc, bratanek dostaje wszystko, prawda?

— Tak, taka była wola zmarłego. Dostaje wszystko… O ile tu zamieszka.

— A jak pan sądzi, panie Goldstein, czy sędzia poinformował młodszego Mroczka o sporządzeniu swojej ostatniej woli?

— O ile wiem, tak. Mówił mi nawet o tym. Napisał do niego w parę dni później, dając mu do zrozumienia, że jeśli sprowadzi się do Poręby, może traktować dom niemal jak swoją własność, ponieważ odnośny dokument został już sporządzony.

— To było kiedy?

— Jakiegoś 24 albo 25 czerwca, nie mogę oczywiście przysiąc którego. Ale dlaczego to pana tak interesuje, panie kapitanie?

— Czy ja wiem? Nie mam, szczerze mówiąc, specjalnego powodu. Ale sędzia Mroczek, chociaż, jak pan wie, nie cenił mnie wysoko i uważał, że jestem za młody i brak mi rutyny w zarządzaniu milicją na terenie powiatu, był jednak osobą, którą darzyłem wielkim szacunkiem, nawet jeżeli nie zawsze się z nim zgadzałem podczas naszych służbowych kontaktów. Wolę upewnić się w stu procentach, że wszystko jest w porządku. Nic zdrożnego, prawda?