Выбрать главу

— Tak, proszę pani… — powiedział szybko młody człowiek. — Który to będzie dom? Byłem tu osiem łat temu i już nie pamiętam.

— A ten, tu! — Uzbrojoną w sekator dłonią wskazała gęstą ścianę zieleni w lewo. — Mówiłam przecież panu doktorowi, że sąsiadujemy. Dalej, po drugiej stronie sąsiaduje z nim pani doktor Jasińska, a potem to już koniec drogi. Nie zajedzie dalej, bo wydma!

— Dziękuję bardzo!

Szybko ruszyli i po przejechaniu kilkunastu metrów Mroczek gwałtownie zatrzymał wóz.

Przez chwilę siedzieli oboje nieruchomo, patrząc na cel swej podróży.

— Małe miasteczko… — szepnęła młoda kobieta. — Wszyscy już o nas wiedzą.

Bez słowa przytaknął ruchem głowy. Otworzyli drzwiczki prawie równocześnie, wyszli i zatrzasnęli je, jak gdyby kierowani jedną wolą. Potem ruszyli ku furtce.

Za stalową siatką, gęsto obrośniętą dzikim winem, które kaskadami opadało w dół i kładło się na chodnik, widać było niknącą w krzewach ścieżkę, a na jej krańcu ganek, także ukryty niemal pod ciężką koroną dziko rozrosłych pędów winnych. Dopiero teraz usłyszeli wyraźny, monotonny szum dobiegający z niespodzianie niewielkiej odległości.

— Słyszysz? — powiedziała dziewczyna. — Morze!

— Tak. Ogród sąsiaduje z plażą. Prosto z łóżka możesz wejść rano do morza. — Uśmiechnął się lekko. Przystanęli. Młoda kobieta nie odpowiedziała uśmiechem,

— To straszne…

— Co? — Jej mąż nacisnął klamkę furtki, potem pochylił się, zajrzał do dziurki zamka i dopasował jeden z kluczy. Zamek nie zgrzytnął, był najwyraźniej dobrze naoliwiony.

— To straszne — powtórzyła cicho — umierać w ten sposób, na morzu, tak blisko brzegu i własnego, bezpiecznego domu. Był sam wtedy. Najgorsze jest to, że tonąc człowiek tak dobrze wie, że umiera…

Zaczęła iść powoli w stronę domu. Zamknął furtkę i zrównał się z nią.

— Nie zawsze. Jeżeli to był nagły atak, anewryzm mięśnia sercowego na przykład, mógł stracić przytomność i utonął nie mając świadomości, że ginie.

Zatrzymali się znowu.

— Biedny człowiek. — Dziewczyna rozejrzała się.

— Tak, to bardzo smutne. Niestety, mało go znałem. W czasie okupacji był w Rosji, a po wojnie siedział tu prawie przez cały czas nie wychylając nosa z tej Poręby. Zresztą pokłócili się kiedyś z ojcem o coś, sam nie wiem o co. Myślę, że oni później też już nie wiedzieli, ale prawie nie utrzymywali stosunków, nawet korespondencyjnie. Nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu. Byłem tu u niego, jak ci już mówiłem, raz w czasie wakacji, przez trzy dni, bo rozbiliśmy niedaleko stąd obóz i wpadłem. Bardzo się ucieszył wtedy. Później, kiedy ojciec umarł, przyjechał na pogrzeb, a potem na nasz ślub. Stryj bardzo wiele wagi przywiązywał do uroczystości rodzinnych, takich jak śluby i pogrzeby. Ale mam wrażenie, że dopiero ostatnio, kiedy zaprosiłem go na nasz ślub, doszedł do wniosku, że warto utrzymywać bliższe stosunki z ostatnim żyjącym członkiem rodziny, to znaczy ze mną. Pewnie po prostu postarzał się i zaczął odczuwać samotność. Ale ja? Nie zdążyłem go poznać. Był dla mnie prawie zupełnie obcy. Może gdyby nie umarł, wszystko by się jakoś ułożyło?

— A mnie go bardzo żal. Był taki miły i staroświecki na naszym ślubie. Taki staromodny w dobrym tego słowa znaczeniu…

— Nie rozumiesz mnie. Ja też go żałuję. Ale nie aż tak, żebym chciał udawać, że cierpię, kiedy w rzeczywistości był dla mnie niemal obcym człowiekiem.

Ruszyli znowu pociemniałą nagle ścieżką. Daleka chmura zakryła słońce. Domek wynurzył się teraz przed nimi spoza krzewów.

Młoda kobieta wzięła męża za rękę i zmusiła do zatrzymania się.

— Pomyśl, ile lat musielibyśmy pracować, żeby mieć coś takiego!

— Wiem. Porządny był z niego facet, że mi to zapisał. Nie myśl, że nie pamiętam o tym. To w ogóle, jak mi się wydaje, był absolutnie porządny człowiek. Podoba ci się ten domek?

— Z daleka wygląda ślicznie.

Zwrócił ku niej głowę i uśmiechnął się.— Ale czy ty naprawdę wytrzymasz długo w takim

małym miasteczku na końcu świata?

— Całe życie marzyłam, żeby mieć mały domek z ogródkiem w małym miasteczku.

— Jeżeli mam być szczery, to ja też.

Objął ją ramieniem. Dochodzili już do ganku.

— Co to? — znowu się zatrzymała.

Głęboki, odległy głos gromu przetoczył się ponad niewidzialnym morzem.

— Burza idzie… Czekaj! Zdejmę worki i walizki z dachu wozu, bo może zacząć lać za parę minut!

Biegiem zawrócił ku furtce. Została sama pośrodku ścieżki. Rąbek ciemnej chmury, która przesłoniła słońce, wynurzył się ponad drzewami i wolno płynął w kierunku domku. Zrobiło się jeszcze mroczniej. Wiatr przeleciał ponad ogrodem i ucichł. Szum morza stał się wyraźniejszy. Dziewczyna zrobiła kilka kroków w kierunku domu. Obejrzała się. Jej mąż nadchodził już, dźwigając w rękach dwie walizki.

— Worki wrzuciłem do wozu! — powiedział lekko zdyszanym głosem, zrównując się z nią. — Później rozpakujemy. Chwała Bogu, że idzie burza po tym koszmarnym upale.

Wszedł na ganek i postawił walizki przed drzwiami. Sięgnął do kieszeni po klucze. Ale drzwi wejściowe otworzyły się w tej samej chwili.

Na progu stała niska, chuda kobieta w białej chustce na głowie. Mogła mieć, jak osądziła dziewczyna, równie dobrze czterdzieści jak sześćdziesiąt lat. Była żadna — ani wysoka, ani niska, ani ładna, ani brzydka, o twarzy niemal bez wyrazu. Jedna z tych osób, których rysów nie sposób przypomnieć sobie już w parę chwil po rozstaniu.

— Dzień dobry pani Weronko! — Wyciągnął ku niej rękę na powitanie. — Pamięta mnie pani jeszcze?

— A pewnie, że pamiętam… — Głos jej także był martwy, suchy, pozbawiony brzmienia, ani cichy, ani głośny, spokojny. — Nie zmienił się pan doktor wcale.

— A to moja żona. Halinko, poznaj panią Weronkę, gosposię stryja.

Ręka, którą uścisnęła młoda kobieta, była chłodna. Halina próbowała się uśmiechnąć, ale Weronka poważnie skinęła jej głową i wziąwszy jedną z walizek, usunęła się, robiąc przejście. Weszli.

Przedpokój był ciemny i niewielki. Halina rozejrzała się. Jakieś stare rogi jelenie, półka z książkami, których tytułów nie mogła odczytać w półmroku, wyplatane krzesełko…