Mroczek spojrzał na niewielki kieliszek napełniony purpurowym klarownym płynem i po chwili machnął ręką.
— Jeden rzeczywiście nie zrobi wielkiej różnicy.
Unieśli wszyscy troje kieliszki.
— Zdrowie miłych gości! — powiedział odruchowo notariusz. Uniósł kieliszek ku ustom, dotknął jego krawędzi wargami i trwał tak przez chwilę, a potem odstawił go.
Wyraz twarzy miał niezmiennie pogodny.
Halina, która tak jak i jej mąż wypiła jednym haustem, opadła łagodnie na poręcz fotela. Kieliszek, wypuszczony z jej bezwładnej dłoni, stoczył się na dywan i znieruchomiał.
Mroczek usiłował wstać, na pół uniósł się w fotelu i sięgnął dłonią do gardła.
— Co to? — szepnął ochryple. — Pan, pan…
Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Weronka, która weszła bezszelestnie do pokoju, nie podtrzymała go i nie posadziła w fotelu.
Notariusz pochylił się kolejno nad obojgiem, z satysfakcją kiwnął po dwakroć głową i po krótkim poszukiwaniu wyciągnął kluczyki auta z kieszeni Mroczka. Potem podał je Weronce, która bez słowa kiwnęła potakująco głową. Wyszli oboje pospiesznie z pokoju. Po drodze notariusz wziął z biurka wielkie, izolowane nożyce. W przedpokoju zatrzymał się jeszcze na chwilę, nadsłuchując. Potem kiwnął głową i wyszedł na ganek. Kobieta poszła za nim. W ogrodzie przy siatce stała niemal całkowicie ukryta w ciemności wysoka drabina, zamaskowana konarami starej brzozy. Nad nią przebiegał drut prowadzący do latarni ulicznej. Notariusz wspiął się na drabinę mozolnie, ale nie robiąc najmniejszego szelestu. Przeciął drut. Uliczkę ogarnął absolutny mrok.
W ciemności Weronka otworzyła furtkę, zbliżyła się do auta i zapaliła silnik. Równocześnie notariusz otworzył bramę. Auto cicho, na zwolnionych obrotach, w jechało do ogrodu. Notariusz zamknął bramę. Wziął miotle i w mroku zaczął zacierać ślady opon na ścieżce. Auto znikło w małej szopie na krańcu ogrodu.
Weronka zamknęła szopę, wysunęła klucz do fartucha i oboje jak cienie powrócili na ganek. Skrzypnęły drzwi i wszystko ucichło.
W pokoju notariusz odsunął kotarę przesłaniającą jedną ze ścian gabinetu. Stały za nią cegły i przybory do murowania. Weronka zdjęła kilim. Ukazały się dwie pionowe nisze, wysokości człowieka, świeżo wyłożone zaprawą murarską.
— No tak! — Goldstein pochylił się nad siedzącymi bezwładnie w fotelach postaciami, spojrzał na zegarek i z uśmiechem kiwnął głową. Nadal nie zamienił z Weronka ani jednego słowa. Skinął na nią.
Podeszła z szeroką szpulą leukoplastu i nożycami. Odcięła szerokie kawałki plastra, a notariusz równo i gładko przykleił je na ustach nieprzytomnych Mroczkowi wygładził, jak gdyby pedanteria była u niego cechą silniejszą niż konieczność pośpiechu.
Weronka szybkimi, sprawnymi ruchami skrępowała nogi i ręce siedzących. Potem wspólnie przenieśli, dyszącciężko, najpierw Halinę, potem Tadeusza do nisz i tam oparli oboje o ścianę w pozycji siedzącej.
Goldstein pochylił się i wziął kielnię, rozprowadził trochę niezdarnym ruchem zaprawę. Weronka podała pierwszą cegłę. Notariusz położył ją u podkurczonych nóg Tadeusza. Ściana zaczęła rosnąć.
Mroczek potrząsnął z wolna głową i otworzył oczy. Prawie jednocześnie ocknęła się Halina.
Cegły, szybko nakładane przez starego notariusza, sięgały obojgu już niemal po piersi.
— A, dobry wieczór! — powiedział mały człowieczek, kładąc zaprawę niemal pod nosem Mroczka. — Ogromnie twardy sen państwo mieliście!
Poprzez leukoplast Tadeusz wydał nieartykułowane chrząknięcie.
— Och, nie, proszę nie odpowiadać. Wiem, że jesteście państwo najprawdopodobniej trochę zdziwieni. Przyznaję, że sytuacja jest nieco, jakby to powiedzieć, niezwykła. Zaraz wszystko wyjaśnię, ale będę się streszczał, bo kiedy położę ostatnią cegłę, nie będzie mnie pan już tak dobrze słyszał, a nie chciałbym krzyczeć ze zrozumiałych względów. To wszystko powinno zostać między nami.
Weronka, która równocześnie w tej chwili wzięła się do zamurowania Haliny, uśmiechnęła się pogodnie.
— Otóż stryj pana musiał umrzeć, bo znalazł Brunona. Pan nie znał Brunona? Bruno Heidel, mój przyjaciel z SS. Tylko że ja byłem nieco rozsądniejszy. Pracowaliśmy razem w obozie. Był tam pewien Żyd z rodziną. Nawet, wstyd powiedzieć, trochę podobny do mnie. Upewniłem się, że jest tam ze wszystkimi krewnymi. Notariusz. Umarł, biedaczek. Jego krewni też. Wszyscy jednego dnia. A dokumenty wziąłem z kancelarii obozowej i schowałem na wszelki wypadek. Przydały się później, jak pan widzi. Psychologia to wielka nauka, wie pan? Nikomu jakoś nigdy do głowy nie przyszło, żeby oficer SS mógł się ukrywać po wojnie jako Żyd. Jakoś nikt nie kojarzy tego w ten sposób…
Położył nową cegłę. Tadeusz wpatrywał się w niego nieruchomymi oczyma. Następna cegła zasłaniała mu podbródek.
— Bruno, niestety, nie miał szczęścia. Przybyliśmy tu we troje: on, jego żona i ja. Rozpoznali go. Kiedy uciekł, biedaczek, konwojentom, doszedł do nas ostatkiem sił. Umarł na drugi dzień. Była zima, morze zamarznięte na kilka kilometrów. Był wielki i ciężki. Ale właśnie ten jeden dom na naszej ulicy był nie zamieszkały. Zamurowaliśmy więc biednego Brunona, licząc na to, że…
Położył uważnie nową cegłę. Teraz widać już było tylko oczy i czoło Tadeusza.
— …będzie spoczywał tam do dnia, kiedy Niemcy wrócą na te zagrabione przez was ziemie. Niestety, stary Mroczek przypadkiem odkrył go. Szczęście w nieszczęściu chciało, że przyszedł z wiadomością o swoim odkryciu wprost do mnie. Mało tego, zobowiązał mnie do absolutnej dyskrecji. Ufał mi. Byłem przecież Żydem. Nie bardzo ufał natomiast zdolnościom tego młodego kapitana Żelechowskiego. Bał się, że komendant może rozgadać tę sprawę i spłoszy ewentualnego wspólnika Brunona. Bo, oczywiście, Mroczek zorientował się, że to Bruno, i zrozumiał, że musiał go pochować ktoś, kto był także Niemcem. Zresztą Weronika położyła umarłemu kwiaty na piersi. To był błąd, chociaż zrozumiały, jeśli się kogoś kochało naprawdę. Mroczek chciał rozpocząć śledztwo na własną rękę. Nie chcieliśmy do tego oczywiście dopuścić, bo nie wiadomo nigdy, jaki obrót przybiorą sprawy, kiedy zacznie się rozgrzebywać przeszłość i sprawdzać, na przykład autentyczność dokumentów. Więc postanowiliśmy, że Mroczek musi umrzeć. Ale musiał umrzeć tak, żeby uznano to za wypadek. A potem przyjechaliście wy i ściana była jeszcze niezaschnięta. Przypadkowo odkryliście miejsce wiecznego spoczynku Brunona. Sytuacja znowu zrobiła się bardzo nieprzyjemna. To była najgorsza chyba godzina w moim życiu, kiedy musiałem odmurować niszę i zabrać z niej Brunona, mając was śpiących nad głową. Udało się na szczęście i złożyliśmy szkielet w motorówce. Motorówka była przygotowana do zatopienia od chwili, kiedy postanowiliśmy pozbyć się Stanisława w morzu. Mógł po wypiciu tej swojej szklanki mleka albo wypłynąć sam, albo w motorówce. Gdyby motorówka nie zatonęła, mógł po paru godzinach obudzić się na morzu. Musiałem więc wymyślić sposób na to, żeby znalazł się z nią w wodzie, a właściwie pod wodą. Z wami sytuacja była później identyczna niemal. Niestety, mleko wam wykipiało. Inaczej wsiedlibyście do motorówki i znaleźlibyście się z nią na dnie. A był w niej ukryty szkielet…
Notariusz uniósł ostatnią cegłę, ale nie położył jej, chcąc najwyraźniej dokończyć. Widział tylko oczy Tadeusza.
— Potem pojawił się ten powiatowy Sherlock Holmes w mundurze. On was podejrzewa, proszę sobie wyobrazić! Jutro, kiedy auto państwa będzie już rozebrane na, kawałeczki i zakopane głęboko w ogrodzie, dowie się| ode mnie, że wyjechaliście. Będą was poszukiwali. Nie znajdą — ze zrozumiałych powodów. Może wyciągną na powierzchnię motorówkę i odkryją w niej szkielet? To będzie naprawdę zabawne. Wprowadzi to absolutny chaos w milicyjne mózgi, prawda? Jest jeszcze parę drobiazgów, które…