Выбрать главу

Notariusz urwał. Pukanie powtórzyło się: niezbyt głośne, ale zdecydowane.

Spojrzeli na siebie z Weronką, która zarzuciła ciężki kilim na ścianę. Błyskawicznie oboje usunęli pod biurko kubełki z zaprawą, kielnie, papier, na który padał mokry tynk… Notariusz szybko wytarł ręce i ruszył ku drzwiom.

— Kto tam?

— To ja, panie Goldstein… — powiedział przytłumiony głos. — Chciałbym się z panem zobaczyć na chwileczkę…

Notariusz otworzył drzwi.

— Czy można?… — zapytał kapitan i zanim stojący po drugiej stronie progu człowiek zdołał zajść mu drogę albo coś powiedzieć, wszedł do gabinetu.

Weronka cofnęła się za framugę. Nie dostrzegł jej w pierwszej chwili. Stała teraz oparta plecami o kilim.

— Chciałem panu zadać jedno pytanie, panie Goldstein.

— Tak, słucham pana… — Mały notariusz uśmiechnął się uprzejmie. — Niech pan pyta, panie komendancie.

— Otóż chodzi mi o to, jakim sposobem…

Nagle urwał. Gdzieś, w nieokreślonej przestrzeni, rozległo się przytłumione ni to rzężenie, ni to chrząknięcie.

— Co to było? — Żelechowski uniósł brwi.

— Co to było? — Notariusz uśmiechnął się raz jeszcze. — Może nie powinienem o tym mówić, bo nie mam wykupionej karty rejestracyjnej, ale widzi pan, założyłem tu sobie hodowlę norek. Tak, hodowlę norek. Człowiek już niedługo pójdzie na emeryturę i…

Rozległo się nowe, jeszcze bardziej rozpaczliwe chrząknięcie.

— Norek? — powiedział Żelechowski i uniósł brwi. — Zdawało mi się, że to dochodziło z bliska, gdzieś stąd…

Chciał odwrócić się ku ścianie, ale w tej właśnie chwili stojąca za nim Weronka uniosła młotek.

— Proszę pana — powiedział szybko notariusz.

Tadeusz nadludzkim wysiłkiem rzucił się ku przodowi.

Kilim zafalował.

Błyskawicznym ruchem „stary notariusz” wyłuskał z bocznej kieszeni wielkie parabellum i skierował lufę pistoletu na kapitana.

Żelechowski podbił mu rękę, rozległ się ogłuszający huk, i pocisk wyłupał kawał tynku w suficie. Ale zanim tynk opadł, pistolet znalazł się już w ręku komendanta.

— Nie ruszać się… — Żelechowski, nie spuszczając lufy pistoletu z notariusza, szarpnął kilim. Dostrzegł twarz ludzką w otworze, szarpnął lewą ręką cegłę jedną, potem drugą… Potem była to już tylko kwestia sekund. Notariusz i Weronka stojący pod ścianą z rękami uniesionymi wysoko w górę patrzyli w milczeniu, gdy odwalał cegły i uwalniał Tadeusza.

— To są właśnie wspólnicy tego gestapowca! — zawołał Mroczek, kiedy tylko zerwał sobie leukoplast z ust Szybko zaczął odwalać cegły, które odgradzały Halinę od świata żyjących. — Jak się czujesz?

Bez słowa uniosła zdrętwiałą dłoń ku oczom. Wargi jej drżały, ale nie płakała. Patrzyła osłupiałym wzrokiem na stojącą pod ścianą parę siwych łudzi.

— Zamordowali mojego stryja! — powiedział Mroczek — i chcieli nas zabić! Sam mi o tym opowiedział kiedy miał nas tu oszołomionych, związanych, zakneblowanych i myślał, że już nigdy nikomu tego nie powtórzymy. To Niemcy, SS-mani!! Oboje!

— I pomyśleć, że znalazłem się tutaj tylko na podstawie pańskiego przejęzyczenia… — kapitan uśmiechnął się pogodnie ku notariuszowi. — Męczyło mnie to przez cały wieczór i na szczęście przypomniało mi się na czas. Przypomniałem sobie pańskie słowa: „żaden szkielet zamurowany w ścianie nie powstrzyma mnie od poszukiwania prawdy". A ja przecież nie powiedziałem panu, że ten szkielet był zamurowany w ścianie!

— No cóż, panie komendancie — mały człowieczek rozłożył ręce. — Każdemu może się zdarzyć pomyłka.

Weronka, która do tej chwili stała wyprostowana i nieruchoma patrząc pogardliwie na wymierzoną w nich lufę pistoletu, bluznęła nagle po niemiecku:

— Schweig! Spricht nich mit diesen polnischen Schweinen!

— Tak, tak, przypomniałem sobie. Ale roztargnienie nie należy do największych moich wad… — powiedział Żelechowski z nie pozbawioną dumy skromnością. Nagle rysy jego skamieniały: — Boże! — powiedział cicho. — Zostawiłem otwarty kran w łazience!