Była noc. Burza minęła już przed kilku godzinami i z małej sypialni, znajdującej się na pięterku domu, widać było pomiędzy koronami drzew księżyc w pełni stojący nad morzem. Blask jego migotał na niespokojnych falach, które miarowo uderzały o niedaleki brzeg.
Halina, która stała przy oknie, wsłuchana w głosy morza, odwróciła się i powoli podeszła do łóżka. Spojrzała na męża.
Siedział na kołdrze w piżamie i podkuliwszy pod siebie bose stopy czytał paląc papierosa. Odłożył na dywanik przy łóżku kolejną przeczytaną stronę maszynopisu.
— I co my teraz zrobimy, Tadziu? — zapytała dziewczyna półgłosem.
Bez słowa wzruszył ramionami, nie odrywając oczu od pamiętnika swego stryja.
— Dlaczego nie dałeś znać milicji?
Powoli zgasił papierosa w popielniczce uczynionej z wielkiej muszli morskiej i powiedział, nie patrząc na żonę:
— Zawsze jest czas na to, żeby dać znać milicji. Musimy się zastanowić.
Położyła mu rękę na ramieniu i potrząsnęła nim lekko, zmuszając, żeby podniósł oczy.
— Nad czym się chcesz zastanawiać? Czy myślisz, że potrafię usnąć chociażby na sekundę, dopóki on tam będzie leżał na dole i szczerzył zęby?!
Uścisk palców na jego ramieniu stał się silniejszy.
— Tadek, odpowiedz mi nareszcie! Dlaczego się tak dziwnie zachowujesz?
Mimowolnie podniosła glos. Szybko spojrzał na nią i położył palec na ustach.
— Ciszej, na miłość boską! Wiem, że milicja przyjechałaby i że zabraliby go. Nie musisz mi o tym mówić.
— No to dlaczego nie dzwonisz?
— Bo… — zawahał się na ułamek sekundy — bo to nie byłby koniec tej sprawy. Od tego by się dopiero wszystko zaczęło.
Zdjęła rękę z jego ramienia i usiadła, odsuwając stos kartek leżących na kołdrze.
— Tadek, powiedz mi nareszcie! Mniejsza o ten szkielet, a raczej nie mniejsza, ale w tej chwili nie chodzi mi o tego nieboszczyka. Chodzi mi o ciebie. Dlaczego się tak dziwnie zachowujesz? Najpierw była burza i powiedziałeś, że nie chcesz załatwiać tego przez telefon, ale pojedziesz sam, kiedy ulewa minie. A kiedy minęła, było już ciemno i powiedziałeś, że to malutkie miasteczko i pewnie posterunek milicji jest zamknięty, więc pojedziesz rano. A teraz mówisz, że… że to nie byłby koniec tej sprawy. Powiedz mi, o co ci chodzi?
Uniósł głowę i spojrzał na nią zmęczonymi oczyma, potem ujął dłoń i przyciągnął ją łagodnie ku sobie. Oparła głowę na jego ramieniu, ale wyraźnie wyczuwał, że całe jej ciało jest napięte.
— Chcesz wiedzieć szczerze, co myślę?
— No oczywiście! — Wyprostowała się. Znowu przyciągnął ją ku sobie.
— Od pierwszej chwili, kiedy znaleźliśmy tego… tęga człowieka, zastanawiam się nad tym, co powiedziałaś mi, kiedy wchodziliśmy tutaj.
— Zastanawiasz się nad tym, co ja powiedziałam? A cóż to może mieć za znaczenie? Co ja takiego powiedziałam? Przecież nie mogłam mówić na t e n temat?
— Powiedziałaś: „Całe życie marzyłam, żeby mieć mały domek z ogródkiem w małym miasteczku", a jeszcze powiedziałaś: „Pomyśl, ile lat musielibyśmy pracować, żeby mieć coś takiego".
— Tak, ale nie powiedziałam, że marzę o małym domku ze szkieletem pochowanym w ścianie!
— Ale powiedziałaś, że marzysz o domku, — prawda? A ja wiem, że taki domek to naprawdę twoje marzenie.
— Nie rozumiem! Pierwszy raz, odkąd cię poznałam, nie rozumiem ani słowa z tego, co do mnie mówisz.
— Zaraz zrozumiesz…
Puścił jej rękę i wstał. Ruszył ku drzwiom.
— Dokąd chcesz iść?
Zerwała się i uczepiła jego ramienia z nagłym lękiem.
— Tam, na dół… — wyswobodził się łagodnie. — Chcę przynieść coś z gabinetu stryja i pokazać ci.
— Tadku, nie chodź teraz!
— Daj spokój. Jestem przecież lekarzem. Widziałem więcej szkieletów w życiu, niż widuje przeciętny śmiertelnik, uczyłem się na nich anatomii i musiałem odpiłować parę kości żywym ludziom. Ten nieszczęsny kościotrup jest tak samo niegroźny jak zabity wróbel wyciągnięty z mrowiska i jedzony przez mrówki. Nie on jest ważny.
— Nie on?!
— To znaczy on, ale nie dlatego, żeby było w nim coś przerażającego. Zaczekaj chwilę. Wszystko ci zaraz wyjaśnię. Chyba że chcesz pójść tam ze mną?
Potrząsnęła przecząco głową. Uśmiechnął się i pogładził ją po rozpuszczonych włosach.
— Zaraz wrócę. Będę tylko pół minuty, najwyżej. Chodzi mi o jedną rzecz, o której ci nie powiedziałem, kiedy go znaleźliśmy. Chciałem się najpierw zastanowić sam, a potem dopiero porozmawiać z tobą. Ale nie powinienem przecież niczego przed tobą ukrywać. Zaczekaj. Schodzę i zaraz wracam.
Wyszedł, pozostawiając uchylone drzwi. Dziewczyna pozostała pośrodku pokoju, wsłuchana w jego kroki na skrzypiących, stromych schodkach. Mimowolnie zadrżała i otuliła się szczelniej szlafrokiem.
Tymczasem doktor Tadeusz Mroczek zszedł na dół. Story były zasunięte. W zupełnej ciemności podszedł do przełącznika. Zapłonęło światło. Prowizorycznie zawieszony kilim zakrywał niszę w ścianie.
Mroczek zbliżył się, nie mogąc opanować nonsensownego uczucia nierzeczywistości. Unosząc rękę pomyślał przelotnie, że przecież nic tam nie może być. Za sekundę odsłoni kilim i ukaże mu się gładka powierzchnia ściany.
Szarpnął lekko. Kilim opadł i zawisł na jednym gwoździu. Kościotrup leżał nadal w głębi niszy, tak jak go pozostawili, i odbłysnął złotymi zębami ku stojącemu, ale Mroczek poświęcił mu tylko przelotne spojrzenie.
Pochylił się nad ułożonymi pod ścianą cegłami. Wziął do ręki jedną z nich, potem uważnie obejrzał wszystkie pozostałe, zdrapując gdzieniegdzie paznokciem resztki zaprawy, która odchodziła zresztą łatwo, była wilgotna i najwyraźniej położono ją przed bardzo niedawnym czasem. Doktor wybrał wreszcie dwie cegły, przycisnął je do piersi prawą ręką, lewą przekręcił wyłącznik i w ciemności wyszedł z pokoju.
Halina stała pośrodku sypialni w tej samej pozycji, w jakiej ją pozostawił. Mroczek zamknął cicho drzwi i bez słowa podał jej jedną z cegieł.
— Co to jest? — z wahaniem obróciła ją niepewnie w wyciągniętych rękach.
— Cegła, jak widzisz…
Podszedł do stolika, złożył na nim drugą cegłę, wziął papierosa z pudełka i zapalił.
— Po coś to przyniósł?
— Przeczytaj.
— Co mam przeczytać?
Nie odpowiadając, zbliżył się ku niej i dotknął wskazującym palcem powierzchni cegły. Dziewczyna podeszła do nocnej lampki i w wąskim kręgu jej słabego blasku odczytała półgłosem:
— PM 1967. Wyprostowała się.
— To chyba znak cegielni, prawda? Wypalają na cegłach takie rzeczy.
— Właśnie. PM to chyba będzie Poręba Morska, a 1967 to musi być data, jeżeli przyjmiemy najprostsze rozwiązanie. Zresztą widać, że cegła jest nowa, prawda?
— Chyba tak? Ale tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt siedem to przecież w tym roku! A to by znaczyło, że… że…
— A to by znaczyło, że cegła, której użyto do zamurowania tego nieboszczyka, została wyprodukowana w Porębie w tym roku, co oczywiście oznacza, że w tym roku ktoś go oglądał i zamurował ponownie, bo leży on już tam od dawna. Ale to jeszcze nie wszystko…
Wskazał jej drugą cegłę. Podeszła.
— Swastyka! — powiedziała ze zdumieniem, oglądając znak wyciśnięty pośrodku cegły. — A to: „1938" to na pewno też będzie data?
Tak. A teraz powiem ci coś: wszystkie wyjęte przeze mnie ze ściany cegły, które osłaniały szkielet, z wyjątkiem dwóch pochodzących z tego roku, mają odciśniętą swastykę i datę 1938.