Выбрать главу

— Jeżeli mamy iść, to chodźmy! — powiedziała siląc się na swobodny ton. — W przedpokoju na gwoździu wisi duża latarka elektryczna. Trzeba ją wziąć, jeżeli chcesz go dobrze obejrzeć w tej niszy.

Mężczyzna skinął głową. Ruszyli ku drzwiom, a potem zaczęli wolno schodzić po wąskich, skrzypiących schodkach.

4. Pierwszy burmistrz

Kiedy znaleźli się w gabinecie i Tadeusz zapalił światło, Halina podeszła do okna i wyjrzała, na chwilę odsuwając storę. Na zewnątrz było niemal jasno, odległe krzewy na szczycie wydmy stały powykrzywiane dziwacznie jak grupka ludzi zamarłych w groteskowym, nocnym tańcu. Dziewczyna wzdrygnęła się i odwróciła spoglądając na pokój. Za jej plecami stora opadła pozostawiając wąską, niemal niewidoczną szparę.

Mroczek stał pośrodku pokoju rozglądając się.

— Czego szukasz? — zapytała zniżając mimowolnie głos.

— Tu niczego. Zastanawiam się tylko, gdzie stryj przechowywał kielnię, materiał do zaprawy murarskiej i to wszystko, co mu było potrzebne do zamurowania ściany?

— Na pewno nie w pokoju — powiedziała uśmiechając się odruchowo. — Takie rzeczy trzyma się zwykle w piwnicy albo w jakiejś szopie w ogrodzie. Czy jest tam jakaś szopa z narzędziami?

— Przypominam sobie, że coś takiego było. Stryj miał tam warsztat do małych napraw motorówki. Ale niewiele już pamiętam.

— Chcesz teraz tego kościotrupa obejrzeć, czy wolisz najpierw znaleźć te rzeczy?

— Chciałbym mieć tu wszystko pod ręką, wtedy będziemy mogli spokojnie zbadać go, a potem od razu zamurujemy ścianę.

— Tadek… słuchaj…

— Co takiego? — Szedł już w kierunku drzwi i zatrzymał się z ręką na klamce.

— Ale czy ty umiesz murować?

— Jakoś dam sobie radę. W końcu to nie taka filozofia: zmieszać trochę piasku z cementem i ułożyć parę cegieł.

Otworzył drzwi, znalazł w przedpokoju latarkę i skinął na żonę. Poszła za nim, rzuciwszy lękliwe spojrzenie na kilimek.

Cicho otworzyli drzwi wyjściowe. Na ganku było zupełnie ciemno, zbita gęstwina liści winorośli nie przepuszczała najmniejszego nawet promyka księżycowego blasku. Mroczek bezgłośnie zamknął drzwi i położył palec na ustach.

Ostrożnie, na palcach zeszli po drewnianych stopniach do ogrodu. Powietrze po burzy było chłodne i wilgotne. Tadeusz na chwilę zapalił latarkę. Dostrzegli długą, prostą, prowadzącą ku wydmie ścieżkę okoloną krzewami, na których zamigotały kropelki wody.

— Weź mnie za rękę. Poprowadzę cię — powiedział szeptem. — Tam, za domem, światła będzie dosyć, bo księżyc świeci prosto na ścieżkę.

Ruszyli powoli w stronę morza, które szumiało głośno. Po chwili Halina zaczęła pośród miliona nieskończonych szmerów odróżniać ostry szelest fal uderzających o brzeg. Ścieżka unosiła się lekko ku wydmie wraz z całym ogrodem. Przeszli kilkadziesiąt kroków i Mroczek zatrzymał się. Odwrócił głowę.

Poza nimi, nieco w dole, widniał teraz w blasku księżyca domek. Okienko sypialni, tuż pod dachem, pełne było nikłego, żółtego blasku, który rzucała lampka nocna. Niżej wąziutka smuga światła między dokładnie zasuniętymi storami… Tam był gabinet ze swym upiornym lokatorem.

Znowu ruszyli ocierając się o mokre, chłodne krzewy, których gałęzie wybiegały na ścieżkę. Księżyc stał wysoko na niebie, ogromny, biały, zimny.

Jeszcze kilka kroków, linia ostatnich krzewów na biegnącej poprzecznie ścieżce. Żadnego ogrodzenia. I nagle zobaczyli, prawie pod stopami, morze. Było tu widno niemal jak w dzień. W prawo maleńka zatoczka skalna, w niej ciemniejszy nieco pomost na palach, a przy nim smukły kształt, chyba łódź motorowa? W lewo od zatoczki biegła piaszczysta plaża aż po krańce widnokręgu, biała w świetle księżyca, jak gdyby pokrywał ją śnieg.

— Boże, jak tu ślicznie! — powiedziała cicho dziewczyna. — I to wszystko, razem z tym kawałkiem plaży, aż do tych drzew na lewo i na prawo, należało do twojego stryjka? — Wskazała dwie ciemne linie roślinności, odbiegające od wydmy w głąb lądu i odcinające ogród cd obu sąsiadujących posesji.

— Tak. — Rozglądał się. — Pamiętam, że ta szopa była gdzieś w końcu ogrodu… Chyba tam?… — Wskazał ręką w kierunku, gdzie ciemność zagęszczała się pod drzewami. — Chodźmy!

Ruszyli poprzeczną ścieżką i po chwili Halina dostrzegła niskie, niknące w pędach bluszczu drzwi niewielkiej drewnianej szopy.

— Żeby tylko nie była zamknięta… — szepnął Tadeusz. Nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły z głośnym jękiem zardzewiałego zamka.

Mroczek wszedł. Dziewczyna wśliznęła się za nim, przymykając drzwi. Zabłysła latarka.

Wnętrze szopy było starannie utrzymane. Na półkach stały doniczki, a pod nimi równym rzędem oparte o ścianę narzędzia ogrodnicze. W kącie stały dwie duże konewki. W rogu leżał zwinięty nowy gumowy wąż. Pod przeciwległą ścianą znajdował się warsztat mechaniczny, zapewne służący do naprawiania motorówki. Światło latarki prześliznęło się po nim i skierowało w przeciwny róg.

— Widzisz! — powiedział Mroczek półgłosem.

Pod ścianą stał mały stosik równo poukładanych cegieł. Tadeusz podszedł szybko i pochylił się.

— PM 1967… Zupełnie nowe! Stryj musiał je niedawno kupić… A tu mamy cement, piasek i kielnię. W porządku. Bierzmy to i chodźmy.

Ale zawahał się jeszcze na chwilę. Zdjął z półki dwie duże, puste donice, oderwał kawał kartonu z pudełka stojącego na warsztacie, ułożył karton na dnie donicy, zasłaniając otwór, i wreszcie podał obie donice żonie.

— Przydadzą się do rozrabiania zaprawy. Niewiele nam będzie potrzeba. Potem donice umyjemy i odniesiemy do sypialni, a rano podrzucimy je tutaj. Idziemy.

Wyszli. Po kilku minutach znaleźli się znowu w gabinecie.

— Zapal lampę na biurku i przysuń ją tutaj, ile się tylko da — powiedział Tadeusz — a ja zgaszę górne światło.

Postawił worek z cementem pod ścianą. Halina szybko wykonała polecenia. Jej mąż zdjął kilim ze ściany.

— W tej chwili przyszło mi do głowy, że nie wiemy nawet, czy to mężczyzna, czy kobieta? Stań obok mnie i skieruj lampę tam, dobrze.

Pochylił się. Dziewczyna podeszła, naciągnąwszy całą długość sznura. Nisza rozjaśniła się. Snop światła padał teraz wprost na makabryczną postać, leżącą ze skrzyżowanymi rękami, w których tkwiły zeschnięte łodygi kwiatów.

— Mężczyzna — powiedział półgłosem młody lekarz. — Widzisz te kości miednicowe? Nie można stwierdzić oczywiście z pełną dokładnością, ale musiał mieć około czterdziestki, może trochę mniej, może trochę więcej?

Głos jego był spokojny, beznamiętny, jak gdyby znajdował się w sali akademii medycznej i zdawał egzamin przed profesorem.

— Daj tu światło…

Dziewczyna wciągnęła głęboko powietrze, przymknęła na chwilę oczy, ale otworzyła je zaraz. Mąż jej wziął do rąk czaszkę i z wolna obracał ją, zbliżywszy do żarówki.

— Tu nic… tu też nic… żadnych śladów obrażeń… Czoło wysokie… a zęby… trzy złote korony z przodu… Tu na zębie trzonowym chyba plomba… Spróbuj obejrzeć je, jeżeli cię to nie denerwuje. Wezmę lampę i poświecę ci…

— Ja mam ją wziąć do ręki? — spytała cicho.

— Jeżeli nie chcesz, położymy ją na biurku. Położył ostrożnie czaszkę na powierzchni biurka i wziąwszy do ręki lampę zbliżył ją tak, że świeciła prosto w puste oczodoły. Dziewczyna pochyliła się.