Выбрать главу

— Zrobił to na wszelki wypadek, mógł założyć blokadę czasową, jeśli dobrze obliczył, kiedy będę wyleczony, albo inne zabezpieczenie. Jest wiele sposobów.

— I co będziesz teraz robił? — spytała dziwnie napiętym głosem.

— Wygląda, że mam do odkrycia świat jokerów. Połowa sześcianów historycznych twierdzi, że coś takiego nigdy nie istniało.

— Nie mogę ci na to pozwolić.

— Dopóki go nie odkryję, nie będę bezpieczny, sama słyszałaś.

— Twój ojciec mógł popełnić kolejny błąd. Być może istnieje jedna szansa na milion. Dom, po raz trzeci ktoś próbował cię zabić.

Odruchowo cofnął się, słysząc jej ton, więc zrobiła krok ku niemu.

— Pierwszy raz zanurkowałem w bagno i wypłynąłem czterdzieści kilometrów dalej. Drugi raz coś uratowało najważniejszy kawałek mnie. Ktoś próbuje mnie uratować i chcę się dowiedzieć, kto to robi i po co.

Cofnął się kolejny krok, docierając do drzwi, które grzecznie się otworzyły, toteż odwrócił się i wybiegł czym prędzej.

Sadhimizm — konserwatywna religia panteistyczna, założona z zimną krwią przez Arte Sadhima (ś.p.), władcę Ziemi w latach 2001–12. Dokumenty z epoki sugerują, że dogmaty, rytuały i obrządek wymyślił on w ciągu jednej doby, wykorzystując bez skrępowania fragmenty druidyzmu, praktyk magicznych, wudu i Podręcznika przetrwania dla statku kosmicznego Ziemia. Jako religia sprawdziło się nieźle. Osiągnął zamierzony skutek, jakim było zaszczepienie ludziom myślenia środowiskowego. Potem religia zaczęła żyć własnym życiem i przerosła swego założyciela. Sadhim został rytualnie zamordowany przez sektę odszczepieńców zwaną Kwiatki Ścieżki Lewej Dłoni w Dobry Piątek, czyli w Noc Długich Szat…

Charles Sub-Lunar, Religie setek światów

Dom leżał na łóżku, czytając długi i nieskładny list od siostry. Była zadowolona, że czuje się lepiej, życie na Laoth było nawet przyjemne, miała lecieć z oficjalną wizytą na Ziemię, pierwszy raz w życiu widziała śnieg (przysłała mu chłodzony pojemnik z paroma płatkami), a Ptarmigan wybudował jej ogród, który Dom naprawdę powinien obejrzeć…

Do pokoju wsunął się cicho, na dobrze naoliwionych stopach, Isaac.

— I co?

— Wszędzie kupa wartowników, szefie, a po tej śmierdzącej żabie nie…

— Zaczynasz być rasistą na tle kształtu.

— Przepraszam, szefie, ale to jest żaba! Kucharz mówi, że przeniósł się do buruku.

Dom zapiął sandały antygrawitacyjne.

— W takim razie odszukamy go — zdecydował. Tylko on w okolicy wie więcej niż trzy słowa o jokerach. A mnie się zdaje, że będziemy szukać świata jokerów.

Isaac skinął głową w milczeniu.

— Nie zapytasz dlaczego? — zdziwił się Dom.

— Poczekam, aż szef sam powie.

— To ci powiem od razu: wygląda na to, że muszę w końcu wypełnić proroctwo obliczeniowe ojca. Ostatnio coś mi nie wychodziło. A po drodze chcę się dowiedzieć kilku rzeczy… wiesz o trzeciej próbie zabicia mnie?

— Owszem, o wszystkich innych też. Dom przestał upychać rzeczy do sakwy i spytał wolno:

— Ilu innych?

— Razem siedem. W szpitalu było zatrute jedzenie, meteoryt omal nie trafił w elektrownię, maszynę, która szefa przewoziła, atakowano dwa razy, i była jeszcze jedna czarna dziura w szpitalu, gdy szef był jeszcze w zbiorniku.

— I żadna się nie powiodła…

— Tylko dzięki dużej dozie szczęścia: jedzenie załatwiło paru kucharzy, meteoryt…

— Dziwne te zamachy i mało skuteczne… — Dom zastanowił się i dołożył do bagażu różowy sześcian od Hrsh-Hgna oraz mnemomiecz od Korodore'a. Nie jestem tu bezpieczny, to jedno jest pewne. I najlepiej będzie, jak się zaraz wyniesiemy póki ciemno!

— Tylko niech szef nie lata, bo się szef usmaży: Samhedi wszędzie wzdłuż ścian i sufitów ustawił ekrany siłowe. Możemy spróbować na piechotę, ale musi mi szef kazać użyć niezbędnej siły.

— Użyj.

— Pełnym zdaniem, bo to idzie do mojej pamięci.

Nie można rozebrać robota za wykonywanie rozkazów: Jedenaste Prawo Robotyki, klauzula C z poprawką.

— Wydostań mnie stąd, używając niezbędnego do tego minimum siły — wyrecytował Dom.

Robot podszedł do drzwi i zawołał stojącego na korytarzu strażnika. A potem palnął go w czubek głowy.

— Idealnie — ocenił własne rękodzieło. — Akurat żeby ogłuszyć, za mało, żeby rozbić. W drogę, szefie.

Buruku było dzielnicą zbudowaną na przedmieściu, gdzie suchy ląd opadał już w stronę bagna. Wyglądało niczym pole wielkich grzybów, przykryte wielką szarą kopułą. Każdy grzyb był chatą uplecioną z trzcin, przy czym niektóre były naprawdę imponującej wielkości. Kopułę tworzyło słabe pole siłowe, utrzymujące wewnątrz wilgotne i nieruchome powietrze, polaryzowało też światło, dzięki czemu wszystko pod nią było pogrążone w półmroku i wyglądało podziemnie. Powietrze było lepkie, duszne i śmierdziało rozkładem — Dom miał nieodparte wrażenie, że jeśli głęboko odetchnie, coś zacznie mu rosnąć w płucach. Było to miejsce, które dziesięć tysięcy phnobów nazywało domem.

Im bliżej centrum, tym chaty stały ciaśniej, przetykane alejkami i wieżami o niepokojąco organicznym wyglądzie. Pomimo iż było dobrze po północy, sklepy wciąż były otwarte, sprzedawano w większości niedosuszone grzyby, ryby i używane sześciany. Z większości chat dochodziły strzępy nawiedzonej muzyki chlong, ulice zaś pełne były phnobów.

W otoczeniu ludzi phnob wygląda obrzydliwie albo rozczulająco, poczynając od wyłupiastych oczu aż po plaskanie mokrych stóp po podłodze. Tu poruszali się jak pewne siebie i budzące obawę duchy. Większość samców alfa uzbrojona była w długie obosieczne sztylety, a każdy gość mający uprzedzenia rasowe na tle kształtu kończył, wędrując plecami wzdłuż solidnej ściany.

W pewnej chwili minęła ich wyjątkowo śmierdząca ciężarówka o plecionym nadwoziu — smród wywoływał ceramiczny silnik napędzany rybim olejem. Powietrze gęste było od syków, którymi charakteryzował się język mieszkańców osady, ale Domowi to nie przeszkadzało: zawsze podobało mu się w buruku, pewnie dlatego że styl życia phnobów całkowicie różnił się od starannie pozorowanego ubóstwa sadhimistycznej rodziny panującej.

Hrsh-Hgna znalazł w dużej fasca, zajętego grą w tstame. Phnob zauważył ich, powitał gestem i kazał czekać. Dom siadł na kamiennym siedzisku i cierpliwie czekał. Przeciwnikiem Hrsh-Hgna był młody samiec alfa, który przyjrzał się Domowi bez zainteresowania i wrócił do gry. Jak należało się spodziewać po publicznym zestawie, figury były prymitywne i miały problemy z koordynacją, choć gracze poruszali nimi po planszy z niespodziewaną gracją.

Czerwone okopały się w narożniku, białe spróbowały tej taktyki, ale przerwały kopanie okopu i pionki skuliły się koło czerwonego rycerza, który im przeszkadzał. Ledwie Dom siadł wygodnie, czerwony szaman zbił mitrapiką białego księgowego i w zamieszaniu zdołał przepchnąć kilka pionków przez krzyżowy ogień wież. Biały król spróbował ucieczki, ale padł pod samobójczym atakiem białego piona.

Przeciwnik Hrsh-Hgna zdjął hełm i z lekką niechęcią pogratulował mu zwycięstwa, nim odszedł, a raczej odskoczył od planszy.

— Chcę, żebyś mi pomógł odszukać świat jokerów — odezwał się Dom i wyjaśnił, o co chodzi.

Phnob słuchał go uprzejmie. W końcu rzekł:

— Chciałbym sssię dowiedzieć, jak przeżyłeśśś czarną dziurę, która zabiła Korodore'a.