Dowody geologiczne wskazywały, iż wieże mają między osiem a pięć milionów lat. Rozmieszczone zaś były mniej więcej równomiernie na całym obszarze zamieszkanej sfery. Wszystkie pochłaniały j każdy rodzaj energii i nie wypromieniowywały żadnego, i Creapii zdawali sobie sprawę, że ich przodkami były średnio inteligentne salamandry, żyjące około czterech milionów lat temu, sądząc po odkrytych pozostałościach aluminiowo-polisilikonowych, jakie wykopali archeologowie na ojczystej planecie, orbitującej wokół 70 Ophiuchis A. Nie znali starszej od siebie rasy rozumnej, a ponieważ byli długowieczni, poszukiwali jej długo i zawzięcie. Przemierzyli całą Mackę — według ich mitologii galaktyka była gigantycznym creapii — od skupionych w centrum gromad po rozsiane na obrzeżach pojedyncze gwiazdy i stwierdzili, że poza kilkoma dziwactwami życie powstało jedynie w sferze o średnicy dwustu lat świetlnych. I że życie jest pewną skomplikowaną chemiczną odmianą naturalnego stanu rzeczy. Niecierpliwa rasa doszłaby do stosownych wniosków pospiesznie — w jakieś dwieście, góra \ trzysta lat. Umysły creapii (a każdy osobnik miał ich trzy) nie wyciągają jednakże tak pochopnych wniosków…
— A doszli w ogóle do jakichś wniosków? — spytał Dom.
— Jak dotąd nie, nadal poszukują sssensssu życia. Dlaczego by mieli sssię ssspieszyć?
— Rany! — jęknął Dom z podziwem. — Czy nie istnieje przypadkiem teoria, że to jokery zasiały życie na naszych planetach, zanim… no, zanim odeszli? Nie klamkuj się, wiesz, że mówię prawdę.
— Nad tą hipotezą pracuje Inssstytut Jokerów. A przynajmniej wszyssstko na to wssskazuje — przyznał Hrsh-Hgn i nim Dom zdążył się odezwać, dodał: — Zamierzasz zapytać dlaczego. Pamiętaj, chłopcze, że jako Ziemianin…
— Widdershinanin!
— Dobrze, Widdershinanin ziemskiego pochodzenia, jesteśśś w ssstanie pojąć, i to tylko w ogólnych zarysssach, processsy myśśślowe trzech czy czterech ras z ponad pół sssetki issstniejących. To dlaczego chcesz próbować zrozumieć jokerów?
— Instytut zrozumiał Cuniform c, a to jeden z ich języków.
— Język pisany to zwykły mechanizm do przekazywania informacji. Kiedy znajdzie sssię do niego klucz, ssstosssunkowo łatwo go odczytać.
— A jak znaleźli ten klucz?
— Używając poety i szalonego komputera. — Hrsh-Hgn wziął różowy sześcian, odszukał odpowiedni fragment i wyświetlił go.
W powietrzu zawisły świecące litery Testamentu jokerów:
— Biały wiersz — ocenił Isaac. — Taki sobie.
— Przyznaję, że w moim języku brzmi lepiej — powiedział Hrsh-Hgn. — Co do reszty, to przypuszczam, że wiecie: już dawno przeszukano wszyssstkie, nawet niezbyt wielkie ciała assstralne, choćby zbliżone do tego opisssu, znajdujące sssię w zamieszkałej sssferze i sssporo poza nią.
— Do tego trzeba by było dodać gwiazdy i przestrzeń — zauważył Isaac. — Choć raczej uznać należy, że jak inne rasy, pochodzą z jakiejś planety.
— Popularne przekonanie głosi, że świat jokerów pełen jest cudów przekraczających wyobrażenie — dodał Hrsh-Hgn.
— Może to być planeta bez słońca, a taką naprawdę trudno znaleźć, przestrzeń jest przecież duża — zauważył Dom.
— To całkiem prawdopodobne — ocenił uprzejmie Hrsh-Hgn.
— Ale nie jestem pierwszym, który o tym pomyślał?
— Prawdę mówiąc, pomysssł powraca mniej więcej co pięć lat.
— A jeśli jest niewidzialna? — spytał Isaac. Dom parsknął śmiechem.
— Może. — Phnob wciąż był uprzejmy. — Dom, sssłyszałeśśś o Gwiazdach Duchach?
— Uhu. Są tak gęste, że nie wpuszczają nawet fal grawitacyjnych.
— To tylko teoria, ale może… teoretycznie da się wyposażyć cały system planetarny w silniki matrycowe; i umieścić go w kosmosie, jak popularnie na:zywamy międzyprzestrzeń — odezwał się Isaac.
Dom miał się powtórnie roześmiać, ale spojrzał na Hrsh-Hgna i zachował powagę.
— Tak głosi legenda o Marnotrawnym Sssłońcu — wyjaśnił phnob. — To historia nissskotemperaturowych creapii. Za pięćdziesiąt lat rzeczywiśśście będzie to możliwe przy obecnym tempie rozwoju techniki. Natomiassst praktycznie jessst to niemożliwe. Widzisz, do wyjśśścia i wejśśścia w międzyprzestrzeń nie potrzeba wielkiej energii…
Potem nastąpiły wyjaśnienia techniczne, z których wynikało, że najważniejszy jest pokładowy komputer. Ponieważ obiekt znajdujący się w kosmosie, czyli w międzyprzestrzeni, jest teoretycznie wszędzie równocześnie, gdyby wyszedł z niej w przypadkowym miejscu, mógłby się znaleźć na przykład w jądrze słońca. By tego uniknąć, niezbędny był pojemny i szybki komputer nawigacyjny, bo „wszędzie” to naprawdę duża przestrzeń, wymagająca przeliczania. Im większy obiekt, tym większa szansa błędu, a więc potrzebny większy komputer.
— Sundog rejestruje aktualny spadek mikroampów, co jessst dla niego odruchowym ćwiczeniem umysssłowym, jako że cztery piąte jego ciała, licząc od tyłu, to pierwotny umysł okreśśślający jego położenie względem konkretnego wszechśsswiata, w jakim żyjemy. Na szczęśśście pozossstaje mu wyssstarczająca objętośśść, by mógł zabrać dodatkową masssę w postaci transportowca czy innego ssstatku. Żeby przelecieć przez kosssmosss gwiazdą śśśredniej wielkośśści, potrzebny byłby komputer o mniej więcej stukrotnej jej masssie.
— A planeta? — spytał Dom.
— Jeśśśli byłaby to niewielka gęsta planeta, taka jak Phnobiss czy Widderssshinsss, mogłoby sssię to udać, gdyby ją wydrążyć i wypakować komputerami. Jessst to jednak bezowocna spekulacja, bo to nie ma sssensssu. Jessstem przekonany, że śśświat joke…
Iluzja.
Ig skomlał. Dom otworzył oczy i mrugnął — był zlany potem, a lewa ręka dziwnie go bolała. Po przeciwnej stronie kabiny Hrsh-Hgn wygrzebywał się z szafki, na którą został ciśnięty.
— Isaac?
j Robot puścił poręcz biegnącą dookoła kabiny.
— Ostro było, nie? — spytał.
— Czuję się, jakby ktoś mnie łupnął czymś dużym, dajmy na to planetą — ocenił Dom. — Albo dużą asteroidą… co się stało?
— Jesteśmy w normalnej przestrzeni, w której sundog znalazł się raczej gwałtownie i niezręcznie.
Dom podleciał do okna, próbując rozwiązać zasupłany porządnie żołądek i równocześnie spacyfikować bolącą głowę.
— Frghsss… — zaklął jękliwie Hrsh-Hgn.
— Sundog?
Przeprosiny. Podróż przerwana wskutek okoliczności nie do przewidzenia: zakłócenie w międzyprzestrzennej czasowymiarowości. Musimy je ominąć w normalnej przestrzeni.
Isaaca przylepiło do ekranu czujników.
— Jest nadal o kilka milionów kilometrów, więc musi rzucać niezły cień… — ocenił. — Nie spieszy mu się… o rety, lepiej sami popatrzcie.
Na maksymalnym zbliżeniu widać było wysmukły ostrosłup, powoli i majestatycznie obracający się i połyskujący, gdy od jego gładkiej powierzchni odbijało się światło bliższych gwiazd. Była to, innymi słowy, Wieża Jokerów.
Dom dotarł do fotela pilota i poprosił sundoga, by zbliżył się do wieży. W ciągu paru minut znaleźli się o kilka kilometrów od nieruchomego obiektu, wokół którego gwiazdy krążyły niczym w planetarium na przyspieszonych obrotach.