Выбрать главу

— Instytut płaci milion standardów nagrody za lokalizację i szczegóły każdej nowej budowli jokerów — przypomniał Dom. — Chcę ją złapać.

— Przy tej prędkości? — zdziwił się Isaac. — To robota dla dwudziestu sundodów.

Właśnie.

— No, to możemy chociaż wyznaczyć jej kurs. Za to też jest nagroda, tyle że mniejsza. Możemy ją podzielić na trzech.

Czterech.

— Zgoda, czterech… — Dom urwał, z trudem łapiąc powietrze: coś złapało go jak w imadło i ścisnęło.

Wyczuł statek, a raczej skomplikowaną strukturę atomową jego kadłuba i deuter pobłyskujący w komputerze matrycy niby kula czarodziejskiego ognia. Isaac przypominał różnobarwny kłąb prądów przepływających przez zwinięty aluminiowy drut z dodatkiem zjonizowanego wodoru, co dawało niezbyt przyjemne wrażenie. Umysł sundoga miał ciemno-purpurową barwę, przez którą przelatywały jaśniejsze myśli.

Za burtą, po przeciwnej stronie Wieży, wyczuł inny statek; ktoś wiedział, że będą tu przelatywać, i czekał na nich. A raczej na niego. Metalizowany wodór wskazywał, że był w nim robot… znalazł się ponownie w umyśle sundoga… ich pola spolaryzowały się nagle z lekkim wstrząsem i Wieża zaczęła maleć w oddali. Przez moment czuł wściekłość umysłu znajdującego się na tamtym statku, po czym zniknęła ona w dali i szumie tła, gdy sundog z ulgą zanurzył się w kosmos.

A z jego umysłu coś łagodnie się wycofało. Przez moment czuł niesprawiedliwość ograniczeń narzuconych przez posiadanie tylko pięciu zmysłów… a potem nastąpiła reakcja.

Nie upadł tylko dlatego, że w nieważkości nie ma „dołu”, za to zawisł ogłupiały, słuchając zaskoczonych protestów sundoga. Isaac i Hrsh-Hgn przyglądali mu się, po czym phnob ujął go delikatnie i zaciągnął do łóżka.

— Wszystko widziałem — wymamrotał Dom. — Coś patrzyło przeze mnie… tam, za Wieżą czekał zabójca.

— Jasssne — mruknął Hrsh-Hgn. — Pewnie. f!

— Uwierz mi!

— Jasssne.

— Miał przeciwpancerny stripper!

— Coś skłoniło sundoga do pospiesznego odlotu — zauważył Isaac. — Ty? Dom przytaknął gwałtownie i dodał powoli:

— Myślę, że ja, ale… ale tuż przedtem widziałem… uwierzycie, że widziałem różne prawdopodobieństwa?… Widziałem, jak zostaliśmy zniszczeni, ale to było w innym wszechświecie… W tym uciekliśmy… Rany, nie potrafię tego opisać… nie mamy właściwych słów!

6

„Zastanowiliśmy się głęboko nad tą sprawą i oczywiście nie znaleźliśmy niczego wymagającego wyjaśnień w raportach geofizycznych. Zgodnie z nimi świat znany jako Pierwszy Bank Syriański jest planetą o średnicy siedmiu tysięcy mil i jądrze składającym się prawie w całości z krystalicznego kwarcu i powiązanych z nim elementów. Zapoznaliśmy się też z dowodzeniem przedstawionym przez dr. Ala Putachique'a z Ziemi, wyjaśniającym, jak przez tysiąclecia trzęsienia ziemi i inne zjawiska spowodowały wykształcenie się w sposób naturalny miliardów połączeń tranzystorowych w jądrze, tworząc największy komputer w galaktyce. Zdajemy sobie naturalnie sprawę, że Bank od wielu lat używany jest przez ludzi i pobliskie rasy humanoidalne do rozliczeń i przechowywania informacji oraz oficjalnie jest Skarbnikiem Gwiezdnej Izby Handlu.

Apelujący poprosił o przedstawienie prawnej definicji człowieka, ponieważ pragnie być za takiego uznany, jak też pragnie uzyskać status istoty żywej. Pozostaje więc pytanie, czy Bank jest żywy? Zgodnie ze wszystkimi sprawdzonymi przez nas definicjami nie jest, co w naszej opinii bynajmniej nie przesądza sprawy. Bank nie był w stanie być tu dziś obecny fizycznie, co wymusiły oczywiste ograniczenia Roche'a, ale rozmawialiśmy z nim długo i szczegółowo. Pod koniec tej niezwykłej dyskusji mój kolega z Ziemi zauważył, co jak rozumiem, było cytatem z jakiegoś przedstawienia rozrywkowego, że niesprawiedliwe jest, by zwykły wirus miał życie, a Bank nie.

Nigdzie nie znaleźliśmy niczego, co zabraniałoby uznać całą planetę za żywy organizm czy nawet za człowieka. Jest to niespotykane, ale nic poza tym. Dlatego też oficjalnie uznajemy Pierwszy Bank Syriański za istotę żywą i mającą wszechświatopogląd wystarczająco rozwinięty, by uznać go za człowieka. I życzymy mu, by jego orbita nigdy się nie degenerowała”.

Z przemówienia wygłoszonego przez Jego Gorącość CrAAgh 456°, mediatora przewodniczącego Gwiezdnej Izbie, 2104
(Patrz też: Life: A Legal Definition autorstwa Jego Gorącości 456°)

Dom wcisnął się do budki i odczekał minutę, spoglądając przez kryształową płytę drzwi na dwa czy trzy tysiące ludzi w centralnym hallu, ale nikt nie: zwracał na niego uwagi. Przed sobą miał kryształową ścianę usianą czerwonymi punkcikami świetlnymi skupionymi najgęściej wokół zwykłego miedzianego dysku.

— Proszę powiedzieć, co pana sprowadza — odezwał się dysk. Dom odprężył się.

— Ty jesteś Bank? — spytał.

— Nie, proszę pana. Jestem Teller, zwykły i prosty serwomechaniczny podzespół.

— Aha… no dobra. W takim razie dokonaj, proszę, transferu siedemnastu standardów z mojego konta na konto rasowe sundogów — polecił uprzejmie Dom i grzecznie odczekał, aż niewidoczne oczy sprawdzą wzór jego siatkówki, zidentyfikują głos, porównają stan uzębienia i kod DNA.

— Transakcja zakończona, proszę pana.

— Chcę poinformować Instytut Jokerów o zlokalizowaniu nowej Wieży. Opis i pozycja, jak zanotowano w dzienniku. — Wsunął kopię dziennnika pokładowego w czytnik pod dyskiem.

— Nagroda zostanie wypłacona po zweryfikowaniu — poinformował go dysk.

Dom już wielokrotnie się zastanawiał, czy niedoszły zabójca także zameldował o odkryciu. Bo tego, że czekał tam na niego zabójca, był pewien. Podobnie jak i tego, że w znacznej części wszechświatów Dom Sabalos był już martwy, jako że zgodnie z rachunkiem prawdopodobiestwa na każdą możliwość zajścia jakiegoś wydarzenia przypadał jeden wszechświat.

— Czy to wszystko, proszę pana? — spytał dysk.

Dom zmarszczył brwi: była to jego pierwsza wizyta w Banku i nie bardzo wiedział, jak postępować. Bank był co prawda jego ojcem chrzestnym i na wszystkie właściwe okazje, na przykład dwudzieste ósme urodziny, przysyłał mu życzenia i prezenty, przeważnie interesujące. Wskazywały na ciekawą osobowość. Życzenia na nic nie wskazywały, poza tym że były podpisane w oficjalnym wysokim creapijskim IV, ulubionym piśmie praworęcznych kaligrafów amatorów. Teraz najważniejszą sprawą było nawiązanie kontaktu.

— Jestem Dom Sabalos, Bank jest moim ojcem chrzestnym — przedstawił się oficjalnie. — Chciałbym go zobaczyć.

— Wystarczy, że się pan tylko rozejrzy — oznajmił poważnie dysk, najwyraźniej nie wyposażony w program zawierający niuanse ludzkiej mowy.

— Chcę się z nim spotkać, porozmawiać z jego ośrodkiem świadomości — sprecyzował.

Nastąpiła pauza, po której dysk powiedział:

— Bardzo dobrze, proszę pana. Zobaczę, co da się zorganizować.

Dom z ulgą wyszedł z kabiny i odszukał kryjącego j się nieporadnie za wysokim na pół mili, połyskującym słupem germanu Hrsh-Hgna. Kolejnym krokiem była zmiana odzieży i prawdziwy posiłek — w ciągle przetwarzanych przez autokucharza molekułach było coś dziwnie niezadowalającego. Przecisnął się obok grupy średniocieplnych creapii i zatrzymał taksówkę.

Główna jaskinia Banku była na tyle duża, że wymagała systemu kontroli pogody, by zapobiec solidnym burzom. Taksówka przemknęła między różnobarwnymi słupami — każdy u podstawy otoczony był kioskami i budkami, a wszędzie pełno było czerwonych światełek. Od czasu do czasu pierścień statyki wędrował w górę słupa, znikając w efektownym rozbłysku w silnie ozonowanych górnych warstwach suchego powietrza, dźwięczącego milionami głosów. Można je było bardziej wyczuć, niż usłyszeć, i był to ogólnie zrozumiały dźwięk — pieniądze rozmawiały' z sobą przez lata świetlne. Całość, ogólnie rzecz biorąc, sprawiała wrażenie początkowych wyobrażeń piekła. Z turystami. Z których część doskonale pasowała do wrażenia.