Выбрать главу

Nad ramieniem robota wyłonił się ze ściany ekran, na którym było widać osobistą barkę Joan I Drunk With Infinity dryfującą na tle gwiazd.

— WŁAŚNIE NAZWAŁA MNIE CYTUJĘ: „ZAWSZONYM KAWAŁEM SKAŁY” — dodał radośnie Bank.

— Nie jestem pewien, czy mam ochotę się z nią spotkać — wyznał Dom.

— Ja nie mam. — Hrsh-Hgn był bardziej zdecydowany.

— ZACZYNA BYĆ NAPRAWDĘ CIEKAWIE. — W skalnej ścianie odsłoniło się wejście do korytarza. — TO TUNEL INSPEKCYJNY, KTÓRYM MOŻECIE WYJŚĆ. DOKĄD SIĘ UDACIE PO STARCIE?

— Do pasa, żeby zobaczyć się z tym starym, o którym mówiłeś.

— TAK STARY JAK WZGÓRZA, TAK STARY… — Bank umilkł, lecz Dom odniósł nieodparte wrażenie, że bezgłośnie się śmieje. — … JAK MORZE. RUSZAJCIE!

Weźmy takich creapii.

Dawno temu istniał tylko jeden rodzaj creapii: krzemowo-tlenowe, niskotemperaturowe, żyjące w barbarzyństwie i w płynnych fosforanach sodowych na jednej małej planecie krążącej w pobliżu 70 Ophiuchis. Siedemnaście lat świetlnych dalej sprytniejsza od innych małpa zaczynała rozumieć praktyczne możliwości płynące z walenia kamieniem o kamień.

Creapii byli łagodni, cierpliwi i niezwykle ciekawi oraz patologicznie pokorni. Kiedy zaczęli się pojawiać w kosmosie, zmienili, co uważali, by się dostosować do nowych warunków. Pół miliona lat manipulacji genetycznych i radykalnej restrukturyzacji molekularnej dało średniotemperaturowy rodzaj creapii oparty na więzi krzemowo-węglowej. Rodzaj dynamiczny i doskonale czujący się w okolicach pięciuset stopni Celsjusza.

Wkrótce udało się ustabilizować polimery aluminiowo-krzemowe, co pozwoliło na powstanie rodzaju wysokotemperaturowego. To jego przedstawiciele zapuszczali się tratwami słonecznymi na chłodniejsze gwiazdy.

Naturalnie odmian było znacznie więcej, co skutecznie dowodziło, iż gdziekolwiek by gwiazda rozgrzała planetę tak, że zaczynały na niej płynąć skały, przynajmniej jeden przedstawiciel rasy creapii pławił się tam w przyjemnym cieple.

Rasa ta miała długą historię, wypełnioną poszukiwaniem wiedzy, któremu to zajęciu creapii poświęcali się z podobnym zapamiętaniem jak inne rasy łowom. Byli uprzejmi i uparci, dobrze mieszali się z innymi rasami i żyli w gorącu, lecz nie posiadali płci.

Domowi spodobała się teoria Hrsh-Hgna.

W galaktyce było wiele podwójnych gwiazd i często nie stanowiły dobranych par — jedna mała, gęsta i biała, druga wielka, rzadka i czerwona. Na półkuli nie oświetlanej przez jaśniejszą gwiazdę panowało coś, co z braku lepszego określenia należało nazwać nocą. Ciemna strona Słońca mogła być za taką uznana tylko przez kontrast…

Ponoć rasa jokerów żyła na takich właśnie gwiazdach. A skoro tak, to musieli być podobni do creapii i mocno polegać na technice, by przeżyć. Zanim creapii odkryli energię matrycy, ich tratwy poruszały się zgodnie z prądami utleniającego się żelaza, ale jokerzy musieli być bardziej pomysłowi. Rasa, która skręciła Gwiazdy Łańcuchowe, musiała być pomysłowa…

Energia nie powinna stanowić problemu. Zresztą zupełnie wystarczające źródło energii było w zasięgu… przynajmniej teoretycznie… Weźmy teraz pod uwagę człowieka. Dziwne artefakty jokerów przestały powstawać, jeszcze zanim pojawił się brat małpy, czyli człowiek, ale skąd człowiek tak naprawdę się wziął? A ludzie także łatwo się adaptowali — przez ledwie tysiące lat kolonizacji wykształciły się wyraźne różnice w zależności od warunków panujących na planetach, na których żyli. Na Widdershins na przykład mieszkali czarnoskórzy, łysi i odporni na raka skóry, o oczach wytrzymałych na promieniowanie ultrafioletowe i w połowie leworęcy (to ostatnie było wynikiem przypadku). Na Terra Novae ludzie byli silni, masy wni, o dwóch sercach. Na Whole Erse wieczni wojownicy. Na Eggplant dziwni, narwani wegetarianie o zielonych zębach i kolcach. A przecież wszyscy po zostali ludźmi i w dodatku stanowili galaktyczną ciekawostkę — wszak największymi ekspertami w spra wach jokerów byli ludzie.

Spoonerzy mogliby być jokerami — na lodowych planetach znaleziono tyle samo artefaktów, ile na gorących, a ciemna strona Słońca nabierała nowego znaczenia, jeśli miało się do czynienia z planetami poruszającymi się po bardzo odległych orbitach, Sidewinderzy, tarquini, nawet The Pod… każdu z tych ras to mogli być jokerzy.

I gdzieś tam znajdował się świat jokerów — planeta legendarna od tak dawna, że nikt już w legendę nie wątpił. Znajdowały się tam tajemnice wież, maszyny, które stworzyły Gwiazdy Łańcuchowe, i wiedza wraz z odpowiedzią na podstawowe pytanie: jaki jest sens wszechświata.

Blady blask oświetlał krzyżówki w tunelu, którym spieszyli, omijając niewielkie roboty dyżurujące przy skrzynkach bezpiecznikowych. Szybko dotarli do przestronnej kabiny, której większość zajmowała potężna maszyneria.

— Wiesz, co to jest? — spytał Hrsh-Hgn.

— Silnik matrycowy — odparł spokojnie Dom. — Typ montowany na okrętach liniowych. Bank ma swoją flotę, prawda?

— Wątpię.

Niewielki robot zahamował przy nich z piskiem opon, popychając wyściełanym ramieniem, co nie odniosło żadnego skutku. Pobiegli następnym tunelem i znaleźli się w bocznej jaskini, dochodzącej do głównej hali. W ścianie z boku znajdowało się wejście na lądowisko, a w jaskini kręciło się sporo istot różnych ras. Na wszelki wypadek rozdzielili się — Dom nie miał najmniejszej ochoty spotkać się /, Babcią, toteż przemykał od grupy do grupy, rozglądając się uważnie. Hrsh-Hgn, żywiący podobną niechęć, skakał sztywno, co na Phnobis uchodziło za konspiracyjne skradanie się.

Dom dotarł mniej więcej do połowy jaskini, gdy dostrzegł wchodzącą Joan I otoczoną sześcioma robotami strażnikami. Jak zwykle, choć były fizycznie wyższe, górowała nad nimi. Wyglądała na zdeterminowaną. Odruchowo przykucnął i jakaś dłoń złapała go za ramię. Odwrócił się błyskawicznie i zamarł.

Mężczyzna uśmiechał się, choć uśmiech zupełnie nie pasował do jego twarzy. Dom dostrzegł niebieski płaszcz i złotą obrożę. I przypomniał sobie, z kim ma do czynienia. Spróbował się cofnąć, lecz dłoń podążyła jego śladem, nie puszczając ramienia. — Nie obawiaj się, proszę. Dom spróbował się wyśliznąć z uchwytu i nagle wokół jego ramienia zrobiło się dziwnie aktywnie — dłoń puściła, gdyż Ig wbił się w kciuk, a zęby miał drobne, ale niezwykle ostre. Mężczyzna pobladł, lecz nie krzyknął. Dom zaś cofnął się — prosto w objęcia robota. I nie zwlekając, wystartował.

Teoretycznie rzecz biorąc, latanie na terenie Banku zawsze było zabronione, ale miał nadzieję, że tym razem Bank nie będzie interweniował. Sandały antygrawitacyjne opracowano z myślą o pojedynczym użytkowniku, ale tak, by działały również w polach silnego przyciągania, toteż uniósł się wraz z robotem. Z góry dostrzegł dwa inne, spoglądające w górę, i kolejną parę otaczającą Hrsh-Hgna.

Lot pionowy dawał dziwny spokój — ryk tłumi ucichł, pozostał tłem. Dom spojrzał w wielopłaszczyznowe oczy robota, w których odbijały się otaczające ich kolumny, i spytał.

— Jesteś klasy drugiej, prawda?

— Tak, proszę pana.

— Jesteś wyposażony w motywator osobistego bezpieczeństwa?

— Nie, proszę pana.

Dom złączył pięty, zrobił przewrót i zaczął nurkowanie. Trzydzieści jardów nad podłogą wyszedł z niego ostrym skrętem ciała i poczuł, że koszula drze się, pozostając w dłoniach robota, który kontynuował lot nurkowy. Po pięknym łuku zakończył go na słupie germanu w efektownym rozbłysku i deszczu gorących kropli.