— Bomba?!
— Sądzę, że planujesz zabić Doma, gdy poznasz lokalizację świata jokerów. Proponuję ci sposób: to stworzenie owija się wokół jego szyi, mogę bez podejrzeń zorganizować, by do niego wróciło.
Asman odebrał klatkę i przykrył ją kawałkiem materiału.
— Prawdę mówiąc, rozważaliśmy coś podobnego — przyznał trochę nerwowo. — Lubisz jedzenie? Klatka wraz z pomocnikiem zniknęła za drzwiami.
— Do pewnego stopnia kalorie są użytecznym dodatkiem energetycznym, jak wiesz — odparł rzeczowo Ways.
Udali się więc do The Dark Side of The Sun, jednej z najsłynniejszych w zamieszkanym świecie restauracji.
Był to niski budynek udający budowlę phnobów, zlewający się z piaszczystymi wydmami w połowie drogi między Instytutem Jokerów a morzem Minnesota. Wokół wyrosło niewielkie miasteczko powstałe dzięki turystyce, napływowi gości i przemysłowi związanemu z jokerami i instytutem. Większość turystów ludzi (głównie z Ziemi) przybywała, by na własne oczy zobaczyć obcych i poczuć się kosmopolitami, w czym ze wszech miar starała się pomóc obsługa restauracji. Ściany zdobiły holograficzne freski — tratwy słoneczne creapii dryfujące przez Lutyen 789-6, ósmak drosków podczas uczty pogrzebowej, zdeterminowani ogrodnicy walczący z dzikim drzewem na Eggplant, spoonerzy robiący coś niezrozumiałego na nie znanej lodowej planecie. Oprócz malowideł były też rzeźby, ponoć autentyczne. Kolekcja phnobich wyrobów wyglądała fałszywie i nieprzekonująco, za to rzeźba śnieżna jakiegoś nieznanego droska z zatoki Tka musiała być prawdziwa, podobnie jak trudne do zrozumienia, a co dopiero opisania coś, co powoli obracało się pod sufitem i okazjonalnie odbijało od ścian. Podłogę pokrywał żywy i świadodomy bowdler będący na liście płac, a roboty — kenelrów co do jednego zbudowano na Laoth. Lokal cieszył się sporym uznaniem ras obcych lubiących tutejszą kuchnię i zdecydowanie nieziemską atmosferę… Menu na okładce ozdobione było miedzianym mottem: „Podajemy wszystko”.
— Słyszałem, że kiedyś jakiś drosk zażądał grzanki z mózgiem swej babki — powiedział Asman, gdy siedli przy stoliku.
— Na co usłyszał, że przepraszają, ale skończył im się chleb. I uwierzył, naiwniak. Ostatni raz tę historyjkę słyszałem na Terra Novae. Zamówię to co ty, jeśli jest wysokokaloryczne.
— Mam ochotę na pinealskie danie „Szczęściarski kuskus”. Za Asmanem, albo raczej nad Asmanem znajdował się kolejny fresk — jako że stół był dla specjalnych gości, to i fresk także był specjalny. Asniana, dyrektora instytutu, zawsze obsługiwano z pompą — był sporą atrakcją.
Malowidło przedstawiało reprezentantów kilkunastu bardziej rozpoznawalnych ras zgrupowanych w służalczej pozie wokół tronu, na którym, siedział humanoid w kostiumie arlekina i w czapce z dzwoneczkami. Uśmiechniętą kretyńsko twarz miał pomalowaną na biało, a za nim widać było słońce, którego jedna półkula pogrążona była w cieniu, a z drugiej widoczny był jedynie sierp.
— Są jakieś specjalne powody, dla których jokera przedstawiono jako humanoida? — Ways z wprawą zgarnął trochę zawartości z dymiącej miski, ugniótł i połknął w całości.
— Nie, choć „Joker” to ludzki przekład nazwy. Natomiast jeśli chodzi o graficzne przedstawienie, powinno być zrozumiałe, stąd forma humanoidalna. Masz coś przeciwko wymowie tego obrazka?
— Joker jako Pan stworzenia? Pasuje do pomysłu, że to oni rozsiali życie rozumne w okolicy. Sądząc po minie, chcieliście dać do zrozumienia, że nie zrobili tego z altruistycznych powodów. Niewolnicze rasy podległe?
— Być może. Ludzie… mam na myśli prawdziwych ludzi, bez mutacji genetycznych wywołanych długoletnim mieszkaniem na jakiejś planecie… nie mogą sobie pozwolić na przypadkowe spotkanie z jokerami, kimkolwiek by byli. Są co najmniej pięć milionów lat do przodu w stosunku do nas. Przez długi czas mieli galaktykę tylko dla siebie i w przeciwieństwie do nas nie musieli się uczyć, jak współżyć z innymi. Dlategc prowadzimy poszukiwania: nie możemy pozwolić, b] znaleźli nas pierwsi i na swoich warunkach. — Zakładacie więc, że nadal żyją?
— A co niby mogło ich zabić? Z naszego punktu widzenia są bogami albo demonami; kwestia gustu; Sądzimy, że po prostu się ukrywają i czekają.
— A co ze mną? — spytał cicho Ways.
Asman przez chwilę był tak zaskoczony, że nawet nie próbował tego ukryć. Potem przybrał klasyczne nieprzeniknione oblicze, lecz zrobił to o sekundę zbyt szybko.
— Chcesz opuścić instytut?
— Tylko to — Ways wskazał obrożę — mnie trzyma i doskonale o tym wiesz. Jasne, że chcę odejść; wiem, ile kosztuję i dlaczego zostałem zbudowany. Spłacę was do ostatniego pikostandardu i możesz sobie zatrzymać całą charakteryzację na człowieka. Nie będzie mi potrzebna…
W pół zdania runął nagle z krzesłem do tyłu, zmieniając je przy okazji w szczapy, odbił się i po salcie w tył wylądował na ugiętych nogach. Kolejny skok zakończył dwa stoły dalej, tuż obok biegnącego mężczyzny. Złapał go za nadgarstki i zmusił do wypuszczenia niewielkiego miotacza dźwiękowego. Broń upadła na dywan, który zadrgał niebezpiecznie. Ways dziabnął mężczyznę palcem w szyję, a ten zwalił się bezszelestnie i znieruchomiał. Robot ukłonił się uprzejmie, przepraszając gościa z Whole Erse spoglądającego w osłupieniu na resztki swego posiłku, i wrócił do Asmana.
— Przepraszam — powitał go dyrektor. — Zabójcy są wpisani w moje pobory.
— Za głośno ustawiał broń — wyjaśnił Ways. — Mam nadzieję, że zostałeś wcześniej uprzedzony.
— Tak, trzy dni temu regularnym kontraktem z United Spies, ale przyznam, że tu nie spodziewałem się ataku: dyrektor lokali poczynił stosowne kroki, by mu nieboszczykami gości nie płoszyli. Sądzę, że wyniknie z tego spora awantura.
— Wiesz, kto go wynajął?
— Nie. Kontrakt był standardowy na broń palną lub energetyczną. Mam pewne podejrzenia, ale to już mój problem. Dziękuję ci.
Do restauracji weszła dyskretnie para strażników pilnujących instytutu i usunęła ciało. Ways rozejrzał się nieznacznie. Dwóch pomniejszych urzędników Rady Ziemi dyskutowało ze starszym kelnerem, ale nie pochodzący z Ziemi goście wrócili do przerwanych posiłków. Niektórzy byli przekonani, że to część artystyczna wieczoru. Na Whole Erse na przykład w czasie święta Starveall były tancerki, które… przerwał napływ zbędnych informacji i przyjrzał się innej parze gości częściowo ukrytych za udomowionym okazem pinezkowca z Eggplant. Jednym był masywny mężczyzna w dobrym, lecz znoszonym ubraniu, drugim zabytkowy robot. Jako jedyni się nie odwrócili, słysząc zamieszanie. Grali w jakąś grę małymi robotami na szachownicy.
Ways odwrócił się do Asmana i oznajmił:
— Po tym ostatnim zadaniu opuszczę instytut zgodnie z Siedemnastą Poprawką do Praw Robotyki. Dzięki za posiłek: był wysokoenergetyczny. Miłego wieczoru.
Gdy Ways opuścił salę, Asman siadł wygodniej i w zamyśleniu wpatrzył się w ścianę. W wewnętrznym uchu coś mu zabrzęczało, a potem rozległ się znajomy głos. A raczej dwa głosy będące akustycznym przekazem aury towarzyszącej procesom myślowym.
— Interesujące.
— Być może, ale sugeruję, żebyś natychmiast kazał zdemontować tego robota — powiedział drugi głos.
— Panie przewodniczący, ile osób bierze w tym udział? — zdziwił się Asman.
— Tylko ja i lady Ladkin, to nie jest, ma się rozumieć, formalne spotkanie rady. Obserwowaliśmy z zainteresowaniem rozwój wydarzeń, choć obawiam się, że we wnioskach nieco się różnimy.