Asman skinął na kelnera i wyszedł z lokalu. Na zewnątrz zapadła noc, ale krętą piaszczystą drogę do instytutu znał na pamięć.
— Ways da sobie radę — zapewnił.
— Po co musimy użerać się z tym robotem? — Lady Ladkin nie kryła niechęci. — Znam wielu ludzi łączących lojalność i zdolności.
— Nie mówiąc o proroctwach obliczeniowych, z których jasno wynikało zastosowanie przez nas takiego robota, Ways wielokrotnie udowodnił swą wartość. Zainicjował na przykład zamieszanie w Radzie Terra Novae, że nie wspomnę o paru tysiącach skutecznych zamachów. Panie przewodniczący, mogę kontynuować?
— Proszę uprzejmie. Komentarz nie dotyczył pana, tylko orkiestry. Jestem na premierowym koncercie orkiestry Tactile z Third Eye. Brak im jaj i życia, niestety.
— Zorganizowałem ten wieczór, jak sobie życzyliście, narażając się przy tej okazji. Temu zabójcy mogło się udać: United Spies zrozumieli moje życzenia, ale formalności należało dopełnić, toteż wysłali dobrego zawodowca. Jak wiecie, monitorujemy robota; nienawidzi instytutu i do pewnego stopnia sympatyzuje z rodem Sabalos…
— Jak ja — przerwał mu przewodniczący. — Sądzę, że młodego kiedyś spotkałem… Niegdyś byłem zaprzyjaźniony z jego babką. Musi być teraz stara… Świetna kobieta… Wybiła dwudziesta czwarta, panie Shallow.
— Musimy chłopaka traktować jako instrument — powtórzył cierpliwie Asman, omijając kolejną wydmę. — Waysowi go żal, ale sądzę, że udowodniłem ponad wszelką wątpliwość, że Ways musi być wobec nas lojalny. W tej kwestii nie ma wyboru. Jak sam przyznał, jest robotem, a nawet robot klasy piątej może mieć wbudowane określone imperatywy.
— Ta obroża… — zaczęła lady Ladkin.
— Uruchomi się, gdyby Ways postąpił inaczej, ni mu polecono, co jest mało prawdopodobne — zf pewnił ją pospiesznie Asman.
Mruknęła coś i umilkła.
— Mogę przystąpić do realizacji dalszej części planu?
— Okropność, nie muzyka!… och, tak, naturalnie. Przepowiednie obliczeniowe dają człowiekowi komfort psychiczny, prawda? Choć przyznaję, że nie podoba mi się pomysł zaminowania tego zwierzaka, ; sam mam parę kotów i nie chciałbym, żeby się któremuś coś stało… cóż, musimy być praktyczni. Rób swoje i złóż mi pełny raport — zakończył przewodniczący.
Asman nagle stwierdził, że jest sam pośród wydm.
Dom się obudził. Przez chwilę unosił się, zbierając myśli, potem odepchnął się palcem od ściany i podryfował przez kabinę. Na widocznej półkuli planety zaczął się dzień i widać było gnający przez powierzchnię terminator mroku. Wokół równika znajdował się szeroki na trzy tysiące mil pas lądu otaczający planetę niczym gorset. Z orbity Band zdawała się obracać tak szybko, że ląd miał brunatnoszarą barwę: pośrodku ciągnęło się pasmo górskie liczące dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów, okolone błękitnozielonymi pasami łąk. Dalej widniało granatowe morze (po obu stronach lądu) i białe pole lodowe w pobliżu biegunów.
— To się da wyjaśnić dryfem kontynentalnym, szybkimi obrotami i długotrwałą działalnością wulkaniczną. — Isaac odwrócił się od autokucharza. — Chyba że szef nie chce wiedzieć.
— Musi być piekielnie nieżyciowe miejsce — ocenił Dom. — To słońce przemykające po niebie i reszta…
— Sundogom się podoba.
Dom skinął głową: to była ich planeta. Co prawda pochodziły z Eggplant, ale sześćset lat temu zgodziły się opuścić ziemię ojczystą w zamian za konkretną kwotę w gotówce i prawo do mieszkania na planecie Band. Sundogi były miłe, ale w czasie wylęgu bywały niebezpieczne. Jak dotąd pokładowy teleskop ukazywał jedynie stada szczeniaków widoczne z orbity jako duże plamy na tysiącmilowych pasach równin porośniętych słodką trawą. W górach widać było rzeki, przy równinach wąskie pasy bagien i jedno niewielkie jezioro. I absolutnie żadnego śladu zamieszkania.
Dom sprawdził historię planety — wspierany przez creapii Fundusz Obrony Dzikich Zwierząt miał niewielką zrobotyzowaną stację obserwacyjną na powierzchni, która pilnowała także, by nie lądował tam nikt nie upoważniony, jak zapisano w traktacie z sundogami. Według informacji funduszu przed nimi planetę zamieszkiwała istota zwana Chatogasterem. Nie była to jednak informacja pewna, gdyż na planecie nie rozwinęło się życie zwierzęce, a roślinne było bardziej niż skromne. Roślinność nie wykazała także śladów świadomości, co oznaczało brak form żywych — dlatego zresztą sundogi wybrały właśnie Band. Chatogastera uznano powszechnie za legendę czy ducha planety. Lądowania zdarzały się rzadko i jedynie w wypadkach awaryjnych, do czego zresztą stacja była odpowiednio wyposażona. Sundogi, z którymi zdołał się połączyć, choć wiele ich orbitowało wokół planety, jak jeden mąż odmówiły dyskusji o Chatogasterze. Za to odezwała się Babcia Joan I, czekająca na powierzchni.
— Nadal nie chcesz lądować, Dom? Bądź rozsądny i przestań się wygłupiać — zagaiła, podczas gdy Dom przyglądał się, gdzie też wylądowała.
Wyszło na to, że w samym środku pasa równin i tylko dziesięć mil od jedynego na planecie jeziora.
— Krążysz w kółko od paru ładnych godzin. — Joan nie zrażała się milczeniem. — I tak będziesz musiał wylądować, by uzupełnić zapasy powietrza. Wiem, że nie masz paliwa. Zacznij myśleć; nie jestem twoim wrogiem. Proszę cię, byś wrócił do domu, bo nie zdajesz sobie sprawy, w jakim znalazłeś się niebezpieczeństwie.
Po raz setny spojrzał na licznik paliwa — miała rację. Niestety.
Zdesperowany sięgnął po przewodnik planetarny, który znalazł w pokładowej bibliotece obok kilku opracowań ekonomicznych.
„Planeta jest skąpo wyposażona, choć piękna, jeśli patrzy się na nią z przestrzeni. Jest skałą najbardziej zbliżoną do gazowego giganta w galaktyce. Odkryta przez creapii w 5356 roku przed Sadhimem i uznana za ich własność. Wydzierżawiona przez sundogi do wychowywania młodych. Zakaz nieautoryzowanych lądowań poza przypadkami awaryjnymi, ale nawet te z oczywistych powodów nie powinny się zdarzać w czasie późnej wiosny orbitalnej”.
Oczywiste powody nie były Domowi znane, ale mógł się założyć, że właśnie jest późna wiosna orbitalna. Tyle że na powierzchni byli też Hrsh-Hgn i nie istniejąca istota zwana Chatogasterem.
— Posłuchaj, Isaac; zrobimy tak…
— Ląduję, pani.
Joan I dopadła konsolety i przegoniła z fotela dyżurnego robota. Ekran pokazywał cienką linię przemierzającą atmosferę, a po chwili obraz zmienił się w widok statku Doma lecącego nisko nad ziemią. Pokaz robił wrażenie samobójczej kaskaderki pilotażowej.
— Sabalos do końca — oceniła z uznaniem. — Musi pokazać, co o mnie myśli… Choć nie wstyd się poddać, kiedy się nie ma innej alternatywy.
Nadlatująca jednostka okrążyła barkę i wylądowała jakąś milę od niej, płosząc stado olbrzymich szczeniąt, które skomląc, odbiegły w niezgrabnych podskokach.
— Ósemka i Trójka: idźcie po niego i przyprowadźcie tu wszystkich z pokładu — poleciła Joan I.
Dwa roboty z otaczającego barkę kręgu ruszyły przez trawę sięgającą kolan.
— No, to ten problem mielibyśmy załatwiony — oceniła, odwracając się wraz z fotelem i posyłając do kuchni po wytrawne (i gorzkie) wino z Pineal.
Jedyny żywy poza nią osobnik w kabinie przyglądał się temu z żalem.
Phnoby miały trzy płcie, lecz równie istotnym kryterium rozróżnienia było to, czy dany osobnik żyje na Phnobis czy nie. Były to dwie kasty niewymienne, gdyż na Phnobis nie można było wrócić i żyć — obowiązująca religia głosiła, że pokrywa chmur stale obecna na niebie jest końcem wszechświata, toteż jakikolwiek wracający spoza niej phnob zadawałby temu kłam, do czego nie należało dopuścić. Stąd wszechobecne na innych planetach buruku.