Kula zastanowiła się głęboko.
— Jestem robotem klasy pierwszej — oświadczyła w końcu. — Udam się po instrukcje. I odleciała na dobre.
— Uwaga na jaja! — dobiegło z oddali.
Dom popatrzył w ślad za nią i wzruszył ramionami. Na wszelki wypadek wyciągnął mnemomiecz i rozejrzał się. Większość szczeniaków poukładała się wygodnie i żuła spokojnie trawę. Wyglądało to jak jakaś idylla.
Nad atmosferą planety krążące po orbicie sundogi zaczęły składać jaja, których inkubacja weszła w ostateczny etap. Pierwsze jajo z rykiem wpadło w sferę, zostawiając za sobą smugę rozżarzonych gazów. W końcu pękło na węższym czubku i wypuściło pierwszy spadochron. Za nim poszły inne i wokół zaroiło się od białych błon.
Pierwsze od dziesięciu lat jajo łupnęło o ziemię o sto mil na północ od Doma. Przegrzana skorupa rozprysła się na tysiące fragmentów, które skosiły trawę i chwasty wokół. Drugie wylądowało na zachód od jeziora, obsypując rozgrzanymi do czerwoności odłamkami stado szczeniąt, które kierując się odwiecznym instynktem, leżały na brzuchach i zakrywały przednimi łapami łby.
Za jednym z nich dały się słyszeć kwieciste przekleństwa phnoba.
8
Dom sadził skokami przez trawę, nawet nie próbując unikać odłamków pękających w okolicy skorup — było ich zbyt dużo. Już go piekło ramię, po którym przejechał jeden z nich, omal nie ucinając mu głowy. Grunt przed nim nagle się obniżył — widocznie Dom zbliżał się do jeziora. Było większe, niż sądził. Było też zimne i najprawdopodobniej bezpieczne, toteż włączył sandały i skoczył bez rozpędu.
Wybił się wyżej, niż chciał, i z pluskiem zanurzył się w falach. Opadł także znacznie niżej, niż zamierzał. Pokręcił się tak, by znaleźć się głową ku górze, i spróbował wypłynąć, ale dalej opadał, a zaraz potem dotknął stopami dna i poczuł dzwonienie w uszach. Woda wokół stóp zaczęła się robić ciepła, gdy sandały próbowały go wypchnąć w górę. Nie wierząc własnym oczom i nie mając innego wyjścia, odetchnął głęboko, wypełniając płuca wodą. Zrobił to jeszcze raz, starając się o tym nie myśleć.
…Woda jest pełna tlenu, możesz nią oddychać…
Duża srebrna ryba przestała mu się przyglądać i odpłynęła. Obok jego nóg przemaszerowało coś, co przypominało dziesięcionogiego kraba.
…Przestań się bać…
To był bezwzględnie dźwięk. Ktoś do niego mó.
— To ty jesteś Chatogaster. — Dom się rozejrzał. Szukali istoty wodnej, ale w morzach. Nie widzę cię.
…Bo myślisz złymi kategoriami…
W wodzie rozbłysły gwiazdy — w górze, w dole. Dom wciąż wyczuwał wokół siebie wodę, lecz pozostałe zmysły zgodnie twierdziły, że stoi i oddycha w przestrzeni kosmicznej. Konkretniej — w centrum jakiejś gromady.
…Nie. W jądrze galaktyki…
— To iluzja.
…Nie: to pamięć. Patrz…
W okolicy jądra galaktyki gwiazd było tyle, że odległości między nimi mierzyło się w tygodniach świetlnych, a planety pławiły się w blasku setek słońc. Uwagę zwracała jedna z nich, składała się bowiem wyłącznie z wody. W jej jądrze znajdowała się Woda IV — trzecia z najdziwniejszych substancji we wszechświecie. Obserwując jej wrzącą powierzchnię, Dom widział równocześnie w swym umyśle fakty formujące się niczym kryształy.
Przez kilka tysięcy lat planeta wędrowała między gwiazdami, znacząc swój ślad połyskliwą tęczą, którą ciśnienie pary fotonowej kształtowało na podobieństwo próżniowych duchów. A potem eksplodowała.
Dom odruchowo kucnął, gdy obok przeleciała spora plama będąca odpowiednikiem morza i dymiąc, pomknęła ku obrzeżu galaktyki. Z pewnością (pochodzącą z drugiej ręki, ale zawsze) wiedział, że na planecie powstało życie, nie mające zresztą pojęcia o jokerach. W gorącej wodzie dziwaczne składniki sformowały nieprawdopodobną cząsteczkę, która…
— Jesteś jeziorem!
…Jestem. Jak się miewa mój stary przyjaciel Bank?
— Parę dni temu miał się całkiem dobrze. Czy ty… unikasz rozgłosu?
…Nie, ale lubię być sam. Bank był jedyną formą życia, jaką napotkałem, gdy tu przybyłem. Sundogi mnie znają, ale ponieważ im pomagam i opiekuję się szczeniakami, są wobec mnie powściągliwe…
— Opiekujesz się szczeniakami? W takim razie musisz być telepatą.
…Nie w tym znaczeniu, które masz na myśli. Większość istot składa się głównie z wody, a ja jestem wyłącznie wodą: wystarczy, by się mnie napiły, i staję się ich częścią, tak jak stałem się częścią ciebie. Można to nazwać osmozą, jeśli nie poczujesz się urażony…
— Nie poczuję. — Dom kopnął muł, wzbijając chmurę drobin w wodzie, i spróbował przekonać samego siebie, że się nie czuje.
…Osiem twoich dni temu Bank przesłał mi wiadomość. Bank jest skałą, ja wodą i dawno temu osiągnęliśmy porozumienie…
— Coś słyszałem o inteligentnej gwieździe na północy galaktyki. — Dom się uśmiechnął. — To prawda?
…Prawda, ale ona jest dziwna. Teraz szukamy myślącej chmury gazowej: wtedy mielibyśmy kwartet podstawowych elementów. Bank powiedział mi, że wysyła kogoś, by mi pomógł w programie rozwoju…
— Mnie za to powiedział, że możesz mi pomóc odnaleźć świat jokerów. •…Może będziemy w stanie pomóc sobie nawzajem…
— Co wiesz o jokerach?
…Nic. Wiedza nie jest moją specjalnością. Specjalizuję się w…
Nie istniało słowo oznaczające serię wyobrażeń, które przemknęły przez umysł Doma jako wyjaśnienie: „intuicja” było zbyt prymitywne. Było to coś ze świadomością liścia, jak rośnie drzewo, coś ciepłego, sennego i tajemnego…
…Mogę wejść w twoją pamięć? Dziękuję. Może ci się wydać, że śnisz, ale zostawię twój umysł w stanie, w jakim tego pragniesz. Obiecuję…
W końcu wrócili do rozmowy.
…Generalnie rzecz biorąc, nie ma czegoś takiego jak ciemna strona Słońca. Zacznijmy od wież. Obudowa to najprawdopodobniej jedna olbrzymia molekuła. Nie znam ich przeznaczenia, choć zachoowanie wobec energii jest intrygujące. Mogę powiedzieć, że nie widzę powodów, dla których istnieją, ale to samo dotyczy na przykład człowieka. Wygląda na to, że próby zabójstwa mają powstrzymać cię od odkrycia świata jokerów, ale twój niedoszły zabójca może mieć inny motyw: swymi działaniami może cię zmuszać do zrobienia czegoś, o czym w innej sytuacji nawet byś nie pomyślał. Teraz zastanówmy się nad samymi jokerami. Nie ulega wątpliwości, że istnieli i pozostawili po sobie rozmaite artefakty, z Gwiazdami Łańcuchowymi na czele, co dowodzi, że dysponowali dużymi możliwościami i prawdopodobnie odwagą. Opuścili Środek Wszechświata, czyli Wolfa, co sugeruje, że zrozumieli podstawowy truizm całości. Na Third Eye pozostawili skamieniałości z przyszłości, co wskazuje, ze przynajmniej eksperymentowali z podróżami w czasie. Natomiast podstawową pomyłką jest zakładanie, iż są sumą swych wytworów. Te artefakty mogą być zabawkami, pozostałościami młodości, a to oznacza, że planeta, na której przebiegała ich ewolucja, może od dawna nie istnieć. To że nie znaleziono jej w sferze, bynajmniej nie musi oznaczać, że jest ukryta; bardziej skłaniam się do przekonania, że jej w tym obszarze nie ma. Oczywiste też jest, iż ta ciemna strona Słońca nie musi być określeniem miejsca, ale idei…
— Też mi to przyszło na myśl — przyznał Dom, siadając w mule i przyglądając się światłu tańczącemu na powierzchni. — Czy to poetyckie wyobrażenie?
…Poezja to najwyższa sztuka i musieli ją osiągnąć.
— Z początku wydawało mi się, że właśnie o to chodzi — westchnął Dom. — O znalezienie jakiegoś chytrego wyjaśnienia. Podobnego do wymyślonego przez Hrsh-Hgna.