Выбрать главу

…Rzeczywiście jest bardzo poetyckie, ale to… — nastąpiła kolejna nieprzetłumaczalna przerwa, złożona ze swędzenia i poczucia niewłaściwości połączonej z lekkim bólem, jak wówczas, gdy widzi się obraz powieszony do góry nogami i nic na to nie można poradzić — …podobni do creapii. Otoczenie warunkuje umysł, a oni nie myślą jak creapii, mimo że ci są obecnie najstarszą i najbardziej rozwiniętą rasą. Sugeruję, żebyś zainteresował się creapii: w nich znają duje się trop prowadzący do jokerów…

— A więc nie odkryję żadnego świata…

…Nie powiedziałem tego, choć może być to prawdą!” Idee są ważniejsze. Czyż nie mówi się „świat poety”? Światy są różne i tylko czasami odnoszą się do czegoś fizycznego jak planeta.

— Chyba rozumiem. — Dom wstał. — Świat jokerów może po prostu oznaczać ich punkt widzenia wszechświata.

…Właśnie…

— A więc trzeba odwiedzić creapii… Jeśli dobrze pamiętam, wysokotemperaturowi właśnie otworzyli tratwę naukową przy Gwiazdach Łańcuchowych.

…Również o tym słyszałem, a ponieważ są najbardziej rozwiniętymi przedstawicielami rasy i specjalizują się w studiowaniu innych form życia, twój wybór jest ze wszech miar słuszny…

Dom już miał zamiar wypłynąć, gdy sobie coś przypomniał.

— W czym konkretnie mogę ci pomóc? — spytał…W wielkiej sprawie. Jesteś przewodniczącym Rady Widdershins, planety złożonej głównie z wody?

— Na powierzchni tak, ponad dziewięćdziesiąt procent, wliczając bagna…Chciałbym tam wyemigrować…

I nim Dom wyszedł z szoku, Chatogaster wyjaśnił mu, w czym rzecz: Band to miła planeta, ale brak mu stymulacji. Mógł porozumiewać się z płynną zawartością sundogów, które jako szczenięta piły z jeziora, toteż posiadły ową specyficzną formę telepatii, w czym pomocne były ich olbrzymie mózgi. Dzięki nim mógł uczyć się od umysłów podróżnych, których przewoziły, ale chciał się rozwijać i żyć na innych planetach. A do tego potrzebował statku. Gdyby Dom zabrał jego część w jakieś naczynie, na przykład w manierkę, to Chatogaster zostałby przeniesiony do oceanu Tethys, który po pewnym czasie stałby się także nim. Trzeba przyznać, że był przekonujący.

…Mogę się opiekować waszymi rybami i pilnować porządku w morzu. Mogę dodać waszemu przypływowi sił, a poetom inspiracji. Kto się mnie napije, będzie pił ze studni wszechświata. Proszę…

Dom zawahał się; Chatogaster zrozumiał dlaczego.

…Nie mam tyle sił. Mogę pomagać, ale nie walczyć. A poza tym dlaczego miałbym chcieć podbojów? Jestem…

Znów nieprzetłumaczalne: wyobrażenie umysłu, nie siły, idee formujące się w wodzie i przekonanie, że nie kłamie, ponieważ mógł, ale nie chciał tego robić…

— Dobrze, rada co prawda może zmienić moją decyzję, ale póki co, służę uprzejmie. — Dom otworzył manierkę odpiętą od pasa i poczekał, aż przestaną z niej wypływać bąbelki powietrza.

…Dziękuję…

Teraz nie miał żadnych problemów z wypłynięciem — wystarczyło jedno, i to średnio mocne odbicie od dna. Wynurzył się na powierzchnię i popłynął ku brzegowi.

Jaja przestały w końcu lecieć — ostatnie dwa spadły gdzieś daleko na południu, gdy wychodził na brzeg. Kilka świeżo wyklutych i mokrych szczeniąt wielkości człowieka stawiało w zasięgu wzroku pierwsze niepewne kroki. Tu i ówdzie prawie dorosłe psiaki wyły, unosząc pyski ku chmurom. Rudawa sierść na ich opływowych kształtach lśniła, a siedzący najbliżej jeziora dygotał.

— Psssssst!

Z trawy poderwali się Hrsh-Hgn i nie znany robot z trójką na piersiach… Podbiegli ku Domowi i nie przerywając biegu, złapali go pod ramiona i wrzucili z powrotem do jeziora. W powietrzu zaśmierdziało metanem, i to w takim stężeniu, że Doma zaczęło drapać w gardle.

— Hrsh-Hgn! Isaac cię wydostał, a co z nim?… Ty jesteś Isaac? Co się stało?!

Robot był w połowie pokryty sadzą i lewą rękę miał uszkodzoną. Phnob zignorował pytanie, spoglądając za siebie. Z najbliższego psiaka, a konkretnie z trzech nabrzmień na jego tyłku unosił się dym.

— Szczeniak go ugryzł — wymamrotał. — Było to dość aktywne… Padnij!

Cała trójka dała szczupaka w trawę, a chwilę później z tyłu rozległa się potężna eksplozja. Powiał gorący wiatr, gnając przed sobą chmurę tłustego czarnego dymu, i na moment zapadła ciemność, rozjaśniona potrójnym słupem błękitnobiałego ognia.

Szczeniak, idąc w ślady przodków, którzy od milionów lat w ten sposób uciekali z niegościnnej planety, unosił się w powietrze. Stopniowo nabrał szybkości, wypuścił kółko dymu i gdy Dom odważył się unieść głowę, zniknął w odległym cirrusie.

— Z ulgą muszę stwierdzić, że to sssię nie uda. — Hrsh-Hgn odłożył kulę logarytmiczną.

— Dlaczego? Mamy na pokładzie dwa skafandry i jeden powinien na ciebie pasować — zdziwił się Dom.

Dwie mile na południe kolejny szczeniak wystartował z hukiem i dymem.

— Ujmijmy to tak — odezwał się z przekonaniem Isaac. — Jeśli zaczniemy machać mnemomieczem przed nosem twojej Babci, to przestanie się bawić, a zacznie strzelać. Ciebie pewnie oszczędzi, ale my dwaj… jak sądzisz, jakie mamy szansę?

— Lepsza gotowana owca od pieczonego jagnięcia — dodał phnob.

— Nie mamy paliwa — przypomniał Dom.

— Ani kropli — potwierdził Isaac.

— I to jest jedyny sposób.

Kolejny szczeniak wystartował z hukiem. Hrssh-Hgn obserwował go z mieszanymi uczuciami, co wyraźnie było widać w jego… oczach.

— Nie umiem się obchodzić ze zwierzętami! — jęknął.

Co było równoznaczne z przyznaniem się do porażki. Dom i Isaac spojrzeli po sobie i równocześnie skinęli głowami.

Kwadrans później barka wylądowała obok opuszczonego jachtu. Joan I przyjrzała się zebranym w salonie robotom.

— Było was dwudziestu, a zdołali uciec! — warknęła.

— Robot klasy piątej spowodował nielogiczny ciąg wydarzeń — wyjaśnił Dwunastka.

— Kazał nam liczyć do trzech — dodał Dziewiętnastka.

— A potem nas pobił — zakończył Dwunastka.

— Kiedy wrócimy do cywilizacji, dopilnuję, żeby poddano go lobotomii! — obiecała. — Dlaczego, do cholery, w ogóle zaczęliśmy budować ludzkie roboty?

— Klasa piąta została opracowana, gdyż… — zaczął Dwunastka, ale okazał się wystarczająco inteligentny, by zamilknąć, gdy Joan I spojrzała na niego.

Do kabiny weszły cztery kolejne roboty niosące nieruchomych towarzyszy — Trójkę i Ósemkę.

— Czuję żal — powiedział Dwunastka.

— Niechaj rdzewieją w pokoju — zawtórował mu Dziewiętnastka.

— Kiedy zostaną naprawione, zdegraduję je o klasę! — warknęła. — Rozdzielcie się i do roboty. Nie odlecimy stąd, dopóki ich nie znajdziemy.

Dziesięć mil na południe trzy szczeniaki wystartowały równocześnie. Miały trochę problemów z ustabilizowaniem lotu ze względu na dodatkową wagę, ale poradziły sobie i pomknęły ku gwiazdom.

Hrsh-Hgn jęknął — był na niepewnej orbicie, ale nie da się przyspieszyć negocjacji z sundogiem. Ta, z którą pertraktowali, wisiała nad nim i nazywała się Gully-Triode-stroker-Pledge-Hudsons-bay-Prefe-red.

— Szczenięta dotarły na orbitę bezpiecznie — powtórzył cierpliwie Dom.

…Mimo wszystko był to naganny akt, człowieku. Bezpieczeństwo młodych jest dla nas sprawą najważniejszą…