— Mam z sobą nasienie Chatogastera.
…Przyjaciel jeziora jest naszym przyjacielem, spryciarzu. Spora zapłata na konto sundogów powinna zadośćuczynić przestępstwu, którego jedynie my byliśmy świadkami. Jak się nazywasz?!
— Dom Sabalos.
…Brzmi znajomo. Jednakże Gwiazdy Łańcuchowe leżą na skraju sfery. Będziemy długi czas w międzyprzestrzeni…
— Mamy skafandry próżniowe, a mój przyjaciel prawie dotarł z powrotem do atmosfery — zauważył Dom zwięźle, przyjmując styl rozmówcy.
Przelot przez kosmos był rzeczywiście długi.
Dom powtarzał sobie, że wewnątrz pola sundoga są bezpieczni, ale i tak kurczowo trzymał się futra. Skafander okazał się silnie depresyjny, a iluzje nader nieprzyjemne. Hrsh-Hgn zemdlał. Isaac wyłączył większość obwodów.
To był długi lot.
9
Nie powinny istnieć. Teoretycznie są możliwe, podobnie jak balansowanie igły na końcu włosa, ale gdy ma się do czynienia z czymś takim jak Gwiazdy Łańcuchowe, to można albo klękać, albo się bać.
Gdy Dom znajdował się w sporej odległości od Gwiazd Łańcuchowych, zastanawiał się, dlaczego wywierają na wszystkich takie wrażenie.
Kiedy prom creapii podleciał bliżej, przestał się zastanawiać i też znalazł się pod wrażeniem. Najprościej opisać można je tak: obwarzanek o średnicy trzech milionów mil, w który zamieniono porządne słońce, połączony niczym ogniwo łańcucha z innymi, identycznymi. A wokół nich orbitujący Minos — planeta uformowana z tysięcy asteroid ściągniętych z okolicy paru najbliższych lat świetlnych. To kolejne osiągnięcie jokerów: Labirynt na Minos.
Nie licząc zmiennokształtnych foteli dostosowujących się do kształtu siedzącego i ekranu, kabina była pusta. Prom z zewnątrz wyglądał imponująco — parokrotnie większy od przeciętnego frachtowca miał zadziwiające, opływowe kształty. Większość jego masy stanowiły generatory osłon i system chłodzenia oraz silnik wystarczający, by przeciwstawić się sile przyciągania gwiazdy — to Dom wiedział, natomiast opływowe linie zaskoczyły go. Dopóki nie uświadomił sobie, że słońca też mają atmosfery.
Świecące obwarzanki wypełniały ekran, potem ich zewnętrzne krawędzie zniknęły, a w końcu został tam tylko jeden. I na niewiele zdała się świadomość, że obraz jest elektroniczny i ściemniony, a wewnątrz ognistego pierścienia nic nie ma. Podświadomość bowiem wyła rozpaczliwie, że spadają w jądro gwiazdy.
— Urodzeni ze słońca, przebyliśmy niewielką drogę ku słońcu — odezwał się Isaac, celowo przekręcając cytat.
Dom miał wrażenie, że słyszy stłumiony ryk, przypominający odgłos szalejącego pożaru, i przekonał sam siebie, że to niemożliwe. Po prostu wyobraził sobie, że słyszy to, co pasowało do obrazu, który widział. Ekran stał się boleśnie oślepiającym prostokątem, przestał się więc w niego gapić. Hrsh-Hgn trząsł się ogarnięty instynktownym strachem przed otwartym słońcem, a wyobraźnia Doma podsunęła mu obraz statku na świecącym morzu bez horyzontu. Dał wyobraźni w łeb, gdy dotarło doń, ile mechanicznych elementów może się zepsuć na takim statku.
A potem na ekranie pojawiła się tratwa, tylko jakaś dziwna…
Rozmaici artyści przedstawiali ją zawsze jako coś niezwykle podobnego do drewnianych platform używanych przez poławiaczy, tyle że z innego materiału i z jakimś napędem. Obowiązkowo zawsze na pokładzie przechadzało się z nonszalancją kilkoro creapii, a całość była otwarta. Nad pokładem widać było niebo, a pod nim żółciutkie morze. O takich drobiazgach jak to, że nawet wysokotemperaturowi nie przetrwaliby na zewnątrz, nawet nie warto wspominać. Tratwa, do której się zbliżali, była jedną z pierwszych na gorącym słońcu i była półkulą dryfującą płaskim do dołu w czymś, co wyglądało jak mgła.
Prom przycumował łagodnie, część ściany się odsunęła, ukazując okrągły szary tunel, a przyjazny głos zaprosił ich do wejścia. Dom posłuchał go, wszedł ostrożnie pierwszy. Dźwięk uderzył go jak młotem, więc nie wierząc własnym uszom, ruszył biegiem.
Słyszał bowiem szum morza.
Jego Gorącość CReeg E+ 690° potoczył się po plaży na jaskrawych gąsienicach. Był duży — znacznie większy od niskotemperaturowych creapii żyjących na Widdershins i miał złoty pancerz. Obok dreptał jelonek, a na opancerzonej macce siedział jakiś niebieski ptak i poćwierkiwał melodyjnie. Jego Gorącość stanął przed linią przypływu i czekał cierpliwie.
Dom dotknął stopami dna i wyszedł na brzeg, rozchlapując fale. Dzięki kąpieli i scenerii część obcości, jaką zawsze czuł w stosunku do creapii, zniknęła. Wiedział co prawda, że jego gospodarz jest jednym z przywódców najbardziej rozwiniętej rasy, istniejącej dziesięć razy dłużej niż człowiek, ale była to jakby świadomość teoretyczna. Złote jajo nie miało twarzy i na dobrą sprawę trudno było nawet określić, czy patrzyło w danej chwili na niego czy nie.
Opancerzona macka podała mu ręcznik — miękki i pachnący cytrynowe.
— Przyjemna kąpiel? — spytał miły dla ucha tenor materializujący się bez widocznych urządzeń głosowych czy głośników.
— Owszem. — Dom pokazał na otwartej dłoni małą purpurową muszelkę.
— Trivia monarcha sinistrale — rozpoznał Jego Gorącość. — Atramentowa porcelanka z Widdershins: piękna w swej prostocie. Jak ci się podoba mój ocean?
Dom obejrzał się: przypływ był sztuczny, horyzont znajdujący się o sto metrów od brzegu był majstersztykiem iluzji, a zachodzące właśnie słońce doskonale udawało prawdziwe.
— Przekonujący — odparł zwięźle.
Creapii roześmiał się melodyjnie i ruszył powoli wzdłuż plaży.
W sanktuarium ląd przeważał nad morzem, ale creapii jak zwykle przesadzili — równina porośnięta złocistą trawą sięgała z jednej strony odległych gór, na których szczytach mogliby żyć bogacze, a z drugiej lasu, przy którym meandrami płynęła rzeka. Nad wodą kręciło się sporo owadów, w tym olbrzymie ważki aeschans z Terra Novae, a las zaczynał się od trawnika porośniętego goryczką. Widać na nim było ślady królików. Pnie porastały winogrono i pachnący groszek. W oddali widać było wulkan.
— Chcesz usłyszeć o reprojekcji, ukrytych silnikach i sztucznym nawadnianiu? — spytał niewinnie gospodarz.
— I tak do końca nie uwierzę. — Dom pociągnął nosem: czuć było deszcz. — Co bym znalazł, gdybym tu zaczął kopać?
— Ziemię i trochę starannie wybranych skamieniałości. _?
— Och, skałę naturalnie. Piaskowiec grubości trzech metrów.
— A potem?
— Poziom maszynowy, metr monomolekularnej miedzi, warstwę utlenionego żelaza i podejrzenie pola matrycowego. Mam mówić, co jest głębiej?
— Dzięki, dotarliśmy wystarczająco głęboko.
— W takim razie proponuję, żebyśmy jeszcze kawałek przeszli: muszę nakarmić karpia. Kiedy złocista ryba wypłynęła na dźwięk brązowego dzwoneczka i karmienie dobiegło końca, Jego Gorącość odezwał się ponownie:
— Czy musi istnieć powód? W takim razie niechaj nim będzie, że studiuję ludzi, a zwłaszcza Ziemian. Choć mówiąc to, zdaję sobie sprawę z niedokładności tego określenia. Powiedzmy, że aby poznać całość, postanowiłem zrobić to z ludzkiego punktu widzenia. Wiadomo, że środowisko kształtuje umysł, stąd to otoczenie. Naturalnie łatwiej byłoby przenieść się na planetę zamieszkaną przez ludzi, ale nie byłoby to tak wygodne.