Olbrzymka odepchnęła go, ledwie złapała bezwładnego Tarliego, przerzuciła go przez ramię i pobiegła wielkimi susami między drzewa. Dom wypłynął już bez trudu i powoli wyczołgał się na skały po przeciwnej stronie zbiornika. Wypluł wodę i czekał, aż przestanie mu dudnić w głowie.
Usłyszał świst ostrza i rzucił się w tył, już pod wodą dotarł do metalowych, grubych na palec łodyg i wynurzył się między liliami. Sharli spojrzała na niego i czubkiem ostrza odcięła kolejny, na oko półmetrowy pas czarnej skały, gdzie przed chwilą spoczywała jego dłoń.
— On się tylko bawił — syknęła w doskonałym j angielskim. — Jest drugim z najlepszych shamuri w galaktyce i bawił się z tobą. Ale ty musiałeś wygrać! Ja się nie bawię!
Z półobrotu przecięła grubą miedzianą gałąź — ostrze przeszło przez nią, nie zwalniając.
Dom zanurkował, wypłynął przy przeciwległym brzegu i pospiesznie wygramolił się nań, gorączkowo sięgając po porzucone części zbroi — nie mogły być osłoną przed prawdziwym ostrzem, jeśli nie miały generatorów pola statycznego, które odchylałoby cienką i niesamowicie ostrą klingę…
Nie zauważył ciosu — coś błysnęło zielonkawo i napierśnik, którym się osłaniał, stał się nagle dwuczęściowy. Niewielką pociechę stanowił widok części rozciętego generatorka, wysypujących się spomiędzy warstw skóry.
— Potnę cię powoli — obiecała — zaczynając od kończyn!
Czubek ostrza rozciął mu jedynie skórę na ramieniu tylko dlatego, że Dom odskoczył z godną pochwały zręcznością.
— Powiedziałeś, że przez kilka najbliższych dni nie umrzesz. Nadal jesteś tego pewny?
Skrzywił się i zamknął oczy.
Miecz trafił go w szyję.
Otworzył oczy, czując jej pogardliwe spojrzenie, i pomacał się po karku.
— Poczekaj, aż spróbujesz ruszyć głową — poradziła, podchodząc. — Dostałeś płazem, ty zarozumiały i nudny barbarzyński gówniarzu!
I wymierzyła mu siarczysty policzek.
Próbował utrzymać równowagę, balansując na krawędzi skały, ale mu się nie powiodło — z głośnym pluskiem trzeci raz wylądował w wodzie. Gdy wynurzył się, parskając, Sharli dodała, trzęsąc się ze złości:
— Jeśli on umarł… jeśli umarł… — i niewprawnie cisnęła weń kamieniem.
Na wszelki wypadek zanurkował ponownie i posiedział pod wodą, ile zdołał. Gdy się wynurzył, dziewczyna i jej wierzchowiec zniknęli między drzewami. Wydostał się na brzeg i zwalił się na skały. Czekał, aż wrócą mu siły, i obserwował mrówki, które zebrały się wokół odciętej przez dziewczynę gałęzi. Właśnie kończyły odcinać jedną z gałązek — widać było błękitny punkcik palnika. Kiedy opadła, szybko odciągnęły ją do włazu, który otworzył się w pniu drzewa.
Dom wstał, włożył sandały, zebrał oba miecze i podszedł do konia. Ten spojrzał nań z sympatią i nie odezwał się słowem. Odjechali zamyśleni.
W miejscu odcięcia gałęzi pojawił się niewielki dźwig, który umocowano do pozostałości, na dole zaś gałąź została pocięta na kawałki i wniesiona do pnia. Obok dźwigu wyrosło rusztowanie i ekipa remontowa zabrała się do mrówczej rekonstrukcji. Wyżej, wśród selenowych liści, siedział znacznie większy i nielaothański owad i obserwował całą operację.
Jego z kolei obserwował pajączek i myślał o prądzie elektrycznym.
11
Jesteśmy starą rasą i skorzystaliśmy ze wszystkiego, co galaktyka mogła nam zaoferować. Sam widziałem czarną paszczę jądra galaktyki i jasne, martwe gwiazdy obrzeży. Dlatego też jako rasa jesteśmy skazani. Ty szukasz nowych doświadczeń jako pseudoczłowiek. Ja studiowałem narodziny wodoru w międzygwiezdnych otchłaniach z rasą zwaną The Pod. Sublimujemy naszą świadomość i tożsamość, bo nas ograniczają. Ale co zrobimy dalej?
— Wejść! Dom pchnął drzwi.
Tarli leżał na brzuchu i czytał. Uśmiechnął się na widok Doma.
— Siadaj, gdzie chcesz — zaproponował. Dom siadł i położył na łóżku sandały antygrawitacyjne.
— Twoje — powiedział zwięźle. Tarli dotknął ich zamyślony.
— Tak… — mruknął z powątpiewaniem i wyłączył sześcian.
— Przyciąganie działało na moją korzyść i oszukiwałem, i… — dodał Dom i zamilkł.
— Jesteś przemoczony. — Tarli klasnął w dłonie.
W kącie pokoju coś zaszumiało i pojawił się młody drosk. Przyjął polecenia dostarczenia świeżego ubrania i ręcznika i zniknął, a raczej zniknęła. Po paru sekundach była z powrotem.
— Masz jakieś zasady co do nagości? — spytał Tarli. — Jeśli tak, to łazienka jest tam.
Dom ściągnął mokrą koszulę i mruknął coś niewyraźnie.
— Widzisz, mamy rozmaitych gości, więc lepiej zapytać, żeby kogoś nie obrazić. To by było wszystko, Chaąuaduk. — Tarli ponownie klasnął i kłaniająca się postać zniknęła.
— Zgrabne — przyznał Dom. — Pole transferowe to przydatna rzecz, tylko Babcia nie zgadza się, żeby je zainstalować. Twierdzi, że to złośliwe marnotrawstwo energii.
Tarli uniósł dłonie i wyjaśnił:
— Pod skórą mam wszczepione powierzchnie indukcyjne. Tradycja rodzinna i robi wrażenie na gościach. Trzymaj!
Dom złapał pas ze smoczej skóry i spiął nim luźną szatę z żółto-szarego jedwabiu. Tarli wyjął z emaliowanej szafki mniejszy egzemplarz miecza i podał mu go.
— To się nazywa koto i jest wyłącznie paradną bronią. Przyjmij to, proszę, bo nie licząc innych, powodów, według naszych zwyczajów odmowa jest śmiertelną obrazą i znowu będę musiał z tobą walczyć, tylko tym razem mieczem i bez zbroi. A przedtem będę musiał cię nauczyć sztuki walki shem. — Spojrzał wymownie na szyję gościa i dodał: — Jak słyszałem, już i tak dostałeś lekcję.
Dom odruchowo dotknął siniaka i skrzywił się.
— Sądziłem, że laothańskie dziewczyny specjalizują się bardziej w kompozycjach kwiatowych — burknął.
— Najbliższe kwiaty są na Boon-dock. — Tarli uśmiechnął się szeroko. — Najładniejsze z nich to ruchome róże; żeby zerwać kwiat, trzeba najpierw unieruchomić całą roślinę.
— Założę się, że jest w tym dobra.
— Niezła. Jest najlepszą shamuri na liście obejmującej pięciuset mistrzów.
Dom przyjrzał się koto i mruknął coś niezobowiązującego.
— Ja jestem lepszy w łucznictwie — dodał Tarli, — Jej brak cierpliwości: jest dopiero trzynasta.
— A jest coś, w czym nie jest dobra?
— Trzecia narodowa rozrywka.
— Czyli co? Łapanie dzików gołymi rękami czy trójskok na polu minowym?
— Projektowanie mikroobwodów. To sztuka, gdybyś nie wiedział. Chodź, czas na obiad.
Dom kolejny raz zaskoczony był brakiem robotów na planecie wytwarzającej najlepsze roboty i ich umysły. Najwidoczniej mieszkańcy nie przepadali po pracy za własnymi wytworami.
— Ojciec jest zły — odezwał się Tarli, gdy szli korytarzem zdobionym lakierowanymi płaskorzeźbami.
— Na mnie?
— Pośrednio. Widzisz, on bardzo lubi gości, ale nie w kupie, zwłaszcza nieproszonych. A tych ostatnio jest zatrzęsienie. Ile ci zostało czasu do odkrycia świata jokerów?
— Trzy dni plus dzisiejsza noc.
— Masz jakieś pomysły?
— Kilka — odparł niezwykle wstrzemięźliwie Dom.
— Mam nadzieję, że dobrych. W systemie czeka na twój ruch ponad pół setki statków i okrętów. Terra Novae przysłała całą flotyllę, a Whole Erse jakiś zabytkowy pancernik, pewnie ostatni w galaktyce. Jak ich doprowadzisz do świata jokerów, będzie regularna bitwa, tylko nie wiadomo, czy ktoś najpierw nie straci cierpliwości, i to właśnie ojca niepokoi…