Выбрать главу

— Wątpię, żeby poszukiwania miały coś wspólnego z Laoth.

— Ale ci w górze o tym nie wiedzą: pałac roi się od pluskiew optycznych, akustycznych i samobieżnych. Próbują wcisnąć się wszędzie i nie pomagają żadne akcje oczyszczające. O, popatrz na tego natręta!

Po górnej krawędzi płaskorzeźby za nimi skradało się coś, co przypominało wysadzaną klejnotami modliszkę. Próbowało uciec, gdy Tarli się zbliżył, ale okazał się szybszy — strącił robota czubkiem miecza i rozdeptał.

— Wygląda na przeciętny ziemski model — ocenił. — Teraz rozumiesz, o co mi chodzi?

— Mówiąc krótko: miło wam, że wpadłem, ale milej byłoby, gdybym już sobie poszedł — podsumował Dom.

— Nie obrażaj się: dopilnujemy, żebyś odszedł w pionie i dobrze chroniony — zapewnił go pospiesznie Tarli. — Tak się składa, że nie jesteś jedynym powodem do zmartwień… słyszałeś, że Bank zniknął?

Dom pokręcił głową przecząco.

— Nic podobnego nigdy dotąd nie nastąpiło.

Służący w liberii otworzyli odrzwia i obaj weszli do jadalni. Tym razem w posiłku brało udział jedynie osiem osób, toteż okrągły stół złożono i umieszczono w magazynie pamięciowym, a na jego miejsce rozłożono zwykły duży stół laothański. Oprócz Joan I, Kei, imperatora, Sharli i Hrsh-Hgna siedział przy nim mały, nijaki Laothanin i stały dwa krzesła. Za jednym stał Isaac, za drugim Chaąuoduc. Isaac trzymał Iga.

— Dzięki. — Dom odebrał zwierzaka. — Gdzie był? I gdzie ty się podziewałeś?

— Odwiedzałem stare kąty, szefie. A Ig został nieoficjalną maskotką ekip odpluskwiających, bo szybciej znajduje mechaniczne pluskwy niż najlepsza aparatura.

Sharli spojrzała na Doma i widząc jego wzrok, zaczerwieniła się.

W milczeniu zjedli główne danie — rybę o nazwie kai. Milczenie było tak głębokie, że wysiłki tercetu chlongistów przygrywających w drugim końcu sali z góry skazane były na niepowodzenie — wyraźniej od nich słychać było podzwanianie liści, wpadające z chłodnym wiaterkiem przez otwarte okna.

Imperator z wielkim namaszczeniem nalał gościom czystego, syropopodobnego płynu, niezwykle lekkiego na języku i palącego w gardle, i klasnął. Służba zniknęła, muzycy zaś odłożyli instrumenty i pospiesznie wyszli.

— Teraz możemy porozmawiać — odezwał się.

— Szpiedzy? — wymamrotała w kielich Joan I. Imperator uniósł brwi.

— Naturalnie, moja droga: jeden z muzyków zostawił pluskwę akustyczną, drosk mojego syna regularnie donosi na rodzimą planetę, a w tym pokoju aż roi się od robotów szpiegowskich. Jegomość siedzący po mojej lewej nazywa się Magane i jest jednym ze zdolniejszych szpiegów w okolicy. Jednym z jego zadań jest szpiegowanie mnie, innym szpiegowanie dla mnie, żebym przez nieświadomość nie podjął nierozsądnej decyzji. — Nieznany Domowi mężczyzna uśmiechnął się skromnie, a imperator dokończył, niespodziewanie zmieniając temat: — Gdzie jest świat jokerów?

Dom przesunął palcem po brzegu kielicha.

— Zostały ci zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny, by go odkryć — przypomniał Ptarmigan.

— To nie fair! — zaprotestowała Keja.

— Przecież go nie zmuszę, jeśli nie będzie chciał mi powiedzieć!

— Chyba zaczynam rozumieć — powiedział spokójnie Dom. — Można by powiedzieć, że wyczuwam kształt rozwiązania. Ciemna strona Słońca… trochę wymijające, prawda? Może to odniesienie do innych wymiarów?

— Nie wierzysz w to — ocenił imperator. — Ja też nie. Świat jokerów to coś istniejącego tu i teraz. Rachunek prawdopodobieństwa sugeruje, że jest to jedyny wszechświat, w którym istnieją, choć nie jesteśmy w stanie zlokalizować ich obliczeniowo. Prywatnie sądzę, że to przypadek i okazja, która choć nieprawdopodobna, wydarzyła się tylko w naszej konkretnej czasoprzestrzeni.

— Też tak uważam — zgodził się Dom. — Oprócz ras żyjących w atmosferze istnieje jedynie cztery czy pięć przypadków życia, a i tak są duże i inne… no, niezupełnie takie jak to, co uważamy za normalne życie. Dla Banku czy Chatogastera życie to jeden z atrybutów, podobnie jak masa czy wiek. Sądzę, że początek swego istnienia wszystkie rasy intelK gentne zawdzięczają jokerom, którzy pierwsi traktowali życie tak jak my. Nie wiem, dlaczego tak| sądzę, po prostu wiem, że to prawda.

— Nie bardzo wiem, o czym mówisz — wyznała| Keja.

— Widzisz, moja droga: wszechświat nie ma czasu1 na życie. — Imperator uśmiechnął się. — Życie nie ma prawa istnieć, a przeciętny człowiek po prostu nie zdaje sobie sprawy, jak dalece jest to nieprawdopodobne zjawisko.

— Jesteśmy przyzwyczajeni uważać, że życie jest normalną częścią wszechświata — poparł go Dom. — Już w przedsadhimistycznych czasach ludzie zaludnili gwiazdy wymyślonymi istotami i oszukiwali! samych siebie, twierdząc, że życie jest statystycznie częstym zjawiskiem. Powód był prosty: nie chcieli! być sami, bo nikt nie czuje się dobrze w samotności.

— Dotyczy to także jokerów — dodał Hrsh-Hgn. — Oni mogli, więc zmienili ssskalę prawdopodobieńssstwa tego zjawissska.

— Oni również zaludnili gwiazdy, tyle że dosłownie. Musieli być biologicznymi geniuszami: wypełnili każdą ekologiczną niszę, od chłodnych słońc po lodowe planety… — zaczął Dom i umilkł, nagle bowiem wiedział wszystko o jokerach.

Zdania wypełniły mu umysł, choć nie wiedział, czy znalazły się tam dobrowolnie, czy też je weń włożono. Bądź co bądź wiedział. Pamiętał, jak się czuli, spoglądając na puste planety i znając wbudowany blok, jaki w końcu napotka każda rasa — granicę fizycznych zmian, poza którą nie da się już ewoluować… Zobaczył świat jokerów i osłupiał. Wokół toczyła się rozmowa, a on siedział głuchy i niemy.

— „Ciemna strona Słońca” brzmi poetycko — zauważyła Keja. — Screamer i Groaner?

— Wnętrze planety Protossstar 5? — spytał z powątpiewaniem Hrsh-Hgn. — Za gorące i zbyt krótko issstnieją: dziesięć tysssięcy lat temu jeszcze ich nie było. Sssą też zbyt radioaktywne.

— Dla ludzi — sprzeciwiła się Keja. — Nikt nigdy nie udowodnił choćby pobieżnego podobieństwa ludzi i jokerów. Mogą być silikoidami, jak creapii.

— A szczury? — spytał Tarli i wzruszył ramionami, widząc miny pozostałych. — Wiemy, jak wygląda sytuacja na ich planecie, a odwrócona entropia może pasować do tego powiedzenia o ciemnej stronie Słońca.

— Według creapii żadna istota na planecie Tanalp nie mogła stać się inteligentna — odparł ostro Ptarmigan. — I nie będziemy więcej o tej planecie rozmawiać!

— Uważam, że to Ziemia — odezwała się Joan I.

— To wielce homocentryczne stwierdzenie — ocenił imperator. — Możesz je uzasadnić?

— To stara teoria, głosząca, że rasa jokerów to rasa ludzka i chodzi tu o anatomicznych ludzi, wywodzących się z Ziemi. Teoria głosi, że osiedlili się na Ziemi w okresie, w którym należeliśmy do małp, i spowodowali nasz rozwój poprzez sztuczne wymieszanie genów i hodowlę. Sporo dowodów pośrednich potwierdza takie stanowisko. Ziemia była jedynym miejscem, oprócz ojczyzny creapii, zdolnym wyprodukować rasę, która potrafi polecieć w kosmos o własnych siłach, choć na śmiesznie małą odległość. Wielu obcych uważa ludzi za potomków jokerów choćby dlatego, że jedynie Ziemianie mogliby zbudować coś takiego jak Gwiazdy Łańcuchowe. Ziemia też jest siedzibą Instytutu Jokerów, który praktycznie rządzi planetą, jako że połowa rady należy do jego zarządu. Istnieje wersja głosząca, iż eliminacją potencjalnych odkrywców kieruje klika jokerów czystej krwi, nie mających ochoty dopuścić do odkrycia prawdy. Chcą sami odkryć świat jokerów.