— Już raz pytałem: dlaczego ja?
…Bo żyjesz we właściwym czasie i jesteś naturalnym kosmopolitą pochodzącym z Widdershins. To kiedyś też był nasz świat. Jesteś bogaty i masz pewną pozycję. Krótko mówiąc, powiedzmy, że tak chciał los…
Ig zamilkł i wpatrzył się w pozbawiony ciepła ogień międzyprzestrzeni.
— Przepraszam… — powiedział trochę niepewnie Dom. — Ale nie wyglądasz na przedstawiciela superrasy…
Przednie łapy Iga zamigotały na klawiaturze komputera. Uniósł łeb i przyjrzał się Domowi…
…Dom przetarł oczy.
— Przepraszam — wymamrotał, próbując sobie przypomnieć, co widział podczas tego kilkusekundowego kontaktu, ale pozostały mu jedynie wrażenia wielkości i zrozumienia.
…Dziękuję — powiedział cicho Ig. — Widzisz, wszyscy spodziewają się, że rasa mądrzejsza i bardziej rozwinięta od innych wyląduje w złotych statkach i oznajmi coś w stylu: „Odrzućcie broń, przestań cię się kłócić i dołączcie do wielkiego galaktycznego braterstwa istot inteligentnych”. W praktyce tak głupio postępują tylko młode i zadufane rasy…
— A co teraz nastąpi?
…Teraz?
…spotkamy się i wspólnie być może zobaczymy wszechświat taki, jaki jest naprawdę. Gdy się spotkamy, wszyscy będziemy równi — wszyscy jesteśmy bowiem podgatunkami w jednej wielkiej rodzinie istot potrzebujących do życia słońca. A poza tym całość jest nieskończenie większa od sumy elementów składowych. Teraz…
…Teraz porozmawiamy…, — powiedział Ig.
Flota znajdowała się na orbicie Widdershins, a z nadprzestrzeni ciągle wyskakiwały statki i okręty innych ras. Radio rozbrzmiewało prawie wszystkimi znanymi w galaktyce językami.
— Będą walczyć! — Przez zgiełk przebił się głos Joan I. — Mój boże, będą się bić!
Mostek flagowego okrętu Ziemi zdominowany był przez kulisty ekran otaczający go dookoła. Nadlatujące jednostki tworzyły na nim niezbyt uporządkowaną formację, a ich kapitanowie zajęci byli wyjątkowo gwałtowną dyplomacją.
— Widdershins, tak? — Asman potrząsnął głową, podchodząc do jednej z konsolet. — Przykro mi… Jesteście więc widdershińskimi jokerami, tak? Niewielką kolonią, a więc nie jest wykluczone…
Okrętem nagle zatrzęsło. Z międzyprzestrzeni zwanej kosmosem wyłoniło się coś wielkiego i ostrzegło tak potężnym głosem, że głośniki prawie dostały rezonansu:
— UWAGA! ZASTOSUJĘ WSZELKIE WYOBRAŻALNE SANKCJE EKONOMICZNE WOBEC CAŁEJ RASY, KTÓRA ZACZNIE ZACHOWYWAĆ SIĘ AGRESYWNIE!
Po tym ostrzeżeniu Bank zajął orbitę w pobliżu, by mieć wszystkich na oku.
Dom otworzył osłonę kabiny i wyszedł w przestrzeń.
Szedł powoli, nie do końca wierząc, że idzie po niczym, w końcu zatrzymał się kilkanaście metrów od statku otoczony delikatnym migotaniem. W wyciągniętych dłoniach coś trzymał.
Ig wstał na tylnych łapach i przemówił.
Na ziemskim flagowcu światła przygasły, obwody i bezpieczniki spłonęły, a ściany zatrzęsły się od ryku fali głosowej.
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
Mały joker umilkł i powtórzył ciszej:
…Lądujcie. Prosimy was o to my, jokerzy, galaktyczni wędrowcy zmieniający kształt galaktyki. Musicie nas wiele nauczyć…
Po krótkiej, acz zażartej walce Dom spacyfikował wiatropława i skierował go w stronę brzegu.
Pięć mil z prawej obok żartu, jakim okazała się Wieża Jokerów, lądowały kolejne statki. Cicho i spokojnie, próbując nie dostrzegać innych przedstawicieli pięćdziesięciu dwóch ras, zagłębiali się w mokradła.
Dom pozostawił Iga usadowionego w błocie w centrum szerokiego i rosnącego z każdą chwilą kręgu słuchaczy. A inne igi płynęły tam ze wszystkich stron. We wszechświecie działo się coś nowego, co dotyczyło wszystkich ras, stanowiących w końcu podgatunki jednej wielkiej rodziny istot inteligentnych — tych, którzy mieszkają po jasnej stronie Słońca. Naturalnie to zajmie trochę czasu, ale pewnego dnia coś powróci na bagna Widdershins i powie: to zaczęło się tutaj.
Dom miał jeszcze coś do zrobienia. Coś, do czego się zobowiązał — balansując na muszli, odkręcił korek manierki i wylał jej zawartość do wody. Potem ostrożnie, by uniknąć kolców porastających górną muszlę, położył się i wsunął głowę pod powierzchnię wody.
…Dziękuję — usłyszał słaby głos, dochodzący jakby z oddali.
Wstał i spojrzał ku odległej plaży — na linii przypływu stała postać otulona złocistą poświatą i przyglądała mu się z namysłem.
Dom skłonił wiatropława do większej szybkości. Wiedział, że teraz będą słuchać. Teraz wszyscy będziemy słuchać.