Выбрать главу

— Ponownie sprawdziłam równania — odezwała się. — Obliczenia mojego syna są właściwe, nic się nie zmieniło, co naturalnie wiedziałam już wcześniej: sprawdzono je wystarczająco dokładnie. Zrobił to nawet sam Sub-Lunar… Dom zostanie zabity dziś w południe. Nie pozwolą mu żyć… I co ty na to?

— Chodzi pani o moje reakcje na świadomość, że obojętne jakie bym przedsięwziął środki ostrożności i cokolwiek bym zrobił, osoba, którą chronię, i tak zostanie zamordowana? Otóż są one żadne, nadal postępuję tak, jakbym o niczym nie wiedział — wyjaśnił, kładąc talię na stół. — Poza tym nie wierzę w to. Można powiedzieć, że nie do końca. Można też powiedzieć, że moją reakcją jest nadzieja.

— To się zdarzy.

— Nie będę udawał, że rozumiem rachunek prawdopodobieństwa, ale jeśli wszechświat jest tak uporządkowany, tak… niezmienny, że przyszłość można przewidzieć na podstawie paru cyfr, to po co się w ogóle wysilamy i żyjemy?

Joan wstała, podeszła do szafy i wyjęła z niej perukę o białych włosach sięgających pasa.

— Rzeczywiście nie rozumiesz — przyznała nieco zaskoczona. — Żyjemy dlatego, że jest to lepsze rozwiązanie od samobójstwa. Ten wybór zresztą ludzie mieli zawsze, nawet gdy sądzili, że przyszłość jest wiadrem możliwości.

Korodore nie odzywał się.

— Nie mamy pewności, jak on zginie — dodała po chwili. — Ty lub ja także możemy być wybrani przez Instytut do…

— Sprawdziłem nas sondą podświadomą, RGD, posthipnozą…

— Przepraszam, zapomniałam, że wierzysz w związek przyczynowo-skutkowy. Nie wiesz, że w nieskończonej totalitarności wszystkich wszechświatów gdzieś tak właśnie będzie? Istnieje gdzieś wszechświat, w którym wkrótce zmienisz się w…

— Lepiej nie snuć takich rozważań, madame — mruknął cicho, lecz wyraźnie.

— Masz mi to za złe — nadąsała się.

— Jest pani zbyt stara, madame, na fochy — oświadczył, spoglądając wymownie na złoty dysk na jej głowie, oznaczający, że żyje ponad sto lat. — Ale faktycznie mam za złe; to zatrąca magią i czarami.

— Nie studiowałam dokładnie żadnych przedsadhimistowskich religii.

— Jak pani sobie życzy… Co się stanie, jeśli Dom nie zginie?

— To niewyobrażalne. Nasz wszechświat jest uporządkowany, więc mój syn zginie. W pewnym sensie cały wszechświat zależy od tego. Gdyby nie zginął, mógłby na przykład odkryć planetę jokerów, a to byłoby straszne.

— A jeśli nie?

Włożyła perukę i otworzyła okno wychodzące na morze. Wraz z przypływem wracała flota rybacka oświetlona słabym blaskiem niebieskiego słońca. Na horyzoncie pobłyskiwała Wieża Jokerów — jedyny jasny punkt na bagnach.

— Jest zbyt gorąco, by spać — odezwała się. — Skończę to i zejdę na nabrzeże.

— Mysticów prawa wszechświata? — Korodore wskazał na księgę.

— Są naszymi księgowymi, co się liczy, zwłaszcza w trudnych chwilach — odparła ostro, zastanawiając się, dlaczego go nie zwolniła.

Wyszło jej, że oprócz jego niesamowitej skuteczności powodem było też, że pochodził z Ziemi. A mogły istnieć jeszcze inne niezliczone powody.

Odwróciła się i powiedziała:

— Jeśli chodzi o Doma… rachunek prawdopodobieństwa to młoda sztuka i wątpię, by istniał ktoś na tyle zdolny, by ją dobrze znać. Nawet Instytut nie wie wszystkiego.

— Dom może wiedzieć. Jego nauczyciel twierdzi, że jest niezwykle przenikliwy. Nie kwestionuję pani rozumowania: jeśli jest to rzeczywiście nieuniknione, być może lepiej, żeby nie wiedział. Faktycznie należy do typu, który Instytut zwalcza wszelkimi możliwymi sposobami.

— Jak widzisz, nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania.

— Być może zadaje pani niewłaściwe pytania, madame. — Korodore wzruszył ramionami.

RACHUNEK PRAWDOPODOBIEŃSTWA:

„Podobnie jak teoria względności czy Przykazanie sadhimistów, dziewięć równań rachunku daje przykład zwodniczo prostej iskry inicjującej wielki wybuch społecznych zmian (…) Rachunek prawdopodobieństwa lub, jak czasami; jest określany, matematyka prawdopodobieństwa, przewiduje przyszłość — tak powie ktoś niedouczony. Tysiąc lat temu powiedziałby: «E=mc2» i byłby przekonany, że rozumie wszystko i ma matematyczną wyobraźnię (…)

Rachunek prawdopodobieństwa powstał z założenia, że działamy w czymś naprawdę nieskończonym w przestrzeni i czasie bez granic, w których znajduje się niezliczona liczba światów, czyli w czymś tak wielkim, że to, co nazywamy wszechświatem przyczynowo-skutkowym, przypomina blask rzucany przez świeczkę na wielkim ciemnym polu. Do tej sytuacji znajdują zastosowanie jedynie słowa Don Kichota: «Wszystko jest możliwe…»

(…) udowodnione odkryciem Wewnętrznych Planet Protostar 5. Wówczas ludzkość mogłaby mieć pewność, choć opartą ledwie na ziarenku dowodu. Po każdej «stronie» znajdowałyby się alternatywne wszechświaty, których jest niezmiernie dużo, gdyż różnicą może być orbita jednego elektronu. Im dalej, tym różnice muszą być większe, aż dochodzi się do granic wyobraźni i ma się do czynienia z wszechświatami, w których nigdy nie było czasu, gwiazd, przestrzeni czy rozsądku. Rachunek prawdopodobieństwa precyzuje możliwe linie czasowe w naszym wszechświecie. Można by też powiedzieć, że przywrócił nauce jej istotę z czasów, gdy na wpół była sztuką, gdy stworzenie odbierano jako cudowny, dokładnie wyregulowany zegar, którego wszystkie części współgrają, by…

(…) Jak słusznie zauważył Sub-Lunar, w początkowym okresie do skutecznego posługiwania się rachunkiem prawdopodobieństwa potrzebne były pewne predyspozycje psychiczne, najczęściej wrodzone i dość specyficzne — wielu najlepszych praktyków było nieuleczalnymi wariatami, być może właśnie dlatego, że tak dobrze rozumieli zasady nowej nauki. Nie licząc tej grupy, do której należał sam Sub-Lunar, pozostali odznaczali się wysokim wykształceniem i niesamowitym szczęściem. Szczęście naturalnie jest funkcją talentu w wypadku praktyków. Wielu z nich pracowało dla Instytutu Jokerów. Obie te cechy bardzo wyraźnie widać u członków rodziny Sabalos z planety Widdershins. Dla tych, którzy nie wiedzą nic o tej planecie, wyjaśniam…

(…) tuż przed narodzinami syna i własną śmiercią na bagnach z ręki nieznanego zamachowca John III obliczył, że chłopak zginie w dniu objęcia stanowiska przewodniczącego Rady Planetarnej. Szansa, że tak się nie stanie, jest tak znikoma, że miliard do jednego wydaje się przy niej pięćdziesięcioprocentową możliwością. Tak?… Przepraszam, być może powinienem to wyjaśnić.

Załóżmy, że nie odkryto by rachunku prawdopodobieństwa. Na Ziemi istniało zwierzę zwane koniem i dawno temu ludzie zdali sobie sprawę, że jeśli pewna liczba tych zwierząt będzie biegła na określoną odległość w określonych warunkach, jeden okaże się szybszy od pozostałych, skąd…

(…) wracając do rzeczy: otóż istnieje ciekawa anomalia związana z rachunkiem prawdopodobieństwa, a dotyczy ona jokerów. Ta na wpół mityczna rasa, która pozostawiła po sobie materialne i przeważnie gigantyczne artefakty rozsiane po galaktyce, według rachunku prawdopodobieństwa nigdy, nigdy nie istniała…”

Słowa te wygłosił Jego Gorącość doktor CrAarg +458° na nieformalnym wykładzie dla studentów uniwersytetu Dis.-A.S.5, 201.

Dom obudził się wcześnie i długi czas spędził, gapiąc się w sufit, a konkretnie w pokrywające go znajome malowidła wykonane własnoręcznie przez pradziadka. Dominowały w nich intensywne zielenie i błękity, a największe przedstawiało trzech przesadnie muskularnych poławiaczy walczących z rozwścieczonym dagonem. Było to bzdurą obraźliwą dla dagonów, które nie miały systemu nerwowego, nie wspominając o możliwości myślenia. One po prostu reagowały.