Ig siedział na umywalce — zdołał odkręcić kurek górnymi kończynami, dziwnie zresztą przypominającymi dłonie, więc zadowolony wlazł pod strumyk cieknącej wody. Widząc, że Dom się ocknął, zgrzytnął niczym paznokieć po szkle, co według poprzedniego właściciela było oznaką wielkiego zadowolenia.
— Inteligencik, co? — spytał retorycznie Dom, wyłączając pole ogrzewające powietrze i wychodząc z łóżka.
Zobaczył starannie złożone ubranie i przygryzł wargi: ig, ładnie zagojona blizna na piersiach i parę bolesnych wspomnień z rozmowy z Korodore'em — to wszystko, co pamiętał z dnia wczorajszego. A dziś miał zostać przewodniczącym i właścicielem trzech procent przemysłu pilacowego, ale na zasadach sadhimistowskich, co oznaczało, że należy starannie ukrywać, iż się jest bogatym. Do jego obowiązków będzie należało przewodniczenie niezliczonej liczbie spotkań, narad i komisji, raz do roku zdanie raportu na Generalnym Dorocznym Zebraniu. Raportu, który mu naturalnie napiszą, co Hrsh-Hgn wielokrotnie podkreślał. Przewodniczący był równie niezbędny radzie jak zero matematyce, ale bycie zerem miało poważne niedogodności…
Matematyka… coś o matematyce powinien pamiętać, bo było ważne… no nic, w końcu sobie przypomni. Umył się, wbił w grube szare ubranie wizytowe i wybrał perukę z krótkich złotych włókien. Rozległo się uprzejme pukanie do drzwi.
— Zgoda — oznajmił głośno.
Drzwi puściły i do pokoju wpadła Keja, która natychmiast rzuciła mu się na szyję, płacząc, śmiejąc się i ściskając go równocześnie. Przez moment miał nieodparte wrażenie, że jej jedwabny strój go udusi, ale w następnym siostra odsunęła się i przyjrzała mu się uważnie.
— No, panie przewodniczący — powiedziała i pocałowała go. Oderwał się od niej tak taktownie, jak tylko umiał.
— Jeszcze nie jestem przewodniczącym…
— Ale będziesz za parę godzin. Nie wydajesz się specjalnie zadowolony, że mnie widzisz.
— Uwierz mi, że jestem, tylko… ostatnio gwałtownie zaczęły dziać się różne rzeczy…
— Słyszałam: przemytnicy i cała reszta. Podniecające? Dom zastanowił się.
— Nie — ocenił po chwili. — Raczej dziwne.
Keja omiotła wzrokiem wnętrze, w którym pełno było rozmaitych rzeczy brata — stary brendikiński analizator, półka zastawiona muszlami, hologram Wieży Jokerów czy sześcianów pamięciowych leżących wszędzie, gdzie było w miarę płasko i równo.
— Nic się tu nie zmieniło — oceniła, marszcząc nos, i zakręciła się przed wysokim lustrem. — Wyglądam na mężatkę?
— Nie wiem. Jaki jest ten Ptarmigan? — Ceremonia kontraktacyjna odbyła się dwa miesiące temu i Dom zapamiętał jedynie dużego żwawego mężczyznę w starszym wieku.
— Jest miły. I bogaty naturalnie. Nie tak bogaty jak my, ale bardziej to okazuje i lepiej korzysta z pieniędzy. Jego dzieci jeszcze do końca mnie nie zaakceptowały… Powinieneś zjawić się z oficjalną wizytą, Dom. Laoth to takie gorące i suche miejsce… Właśnie, przywiozłam ci stamtąd prezent. — Podeszła do drzwi i wróciła z robotem niosącym niewielkie pudełko. — Jest klasy piątej i jednym z naszych najlepszych.
— Robot? — zdziwił się Dom, spoglądając z nadzieją na pudełko.
— Prawnie rzecz biorąc, humanoid. Jest całkiem żywy, tylko mechaniczny. Podoba ci się?
— Bardzo! — Dom podszedł do wysokiej metalowej postaci i stuknął ją palcem w pierś. Robot spojrzał na niego z góry.
— Zawsze mnie zastanawiało, co nami kieruje, że budujemy nieefektywne roboty humanoidalnego kształtu zamiast miłych opływowych, dostosowanych do określonych zadań.
— Duma, proszę pana — poinformował go robot.
— Nieźle. Jak się nazywasz?
— Rozumiem, że Isaac, proszę pana.
Dom podrapał się w ciemię — w rezydencji pełno było robotów, głównie miłej i głupiej klasy trzeciej. Pamiętał je od najwcześniejszego dzieciństwa — miały śmiertelnie nudne głosy i delikatne ręce. Matka, która rzadko opuszczała swoją kopułę, nie cierpiała ich, podobnie zresztą jak żadnych robotów, i aby ograniczyć kontakty z nimi, sama sobie gotowała. Uważała, że są przygłupami, a jedyne uczciwe roboty to te budowane na Laoth. Teraz miał z takim do czynienia i nie bardzo wiedział, jak się zachować.
— Hmm… Isaac, możesz być trochę mniej oficjalny? — spytał w końcu.
— Jasne, szefie.
— Widzę, że zaczynacie się rozumieć, a jak jeden drugiego będzie się starał dalej przechytrzyć, to nie będziecie się nudzić — oceniła Keja. — Muszę lecieć.
Aha, Babcia kazała ci powiedzieć, żebyś zszedł do głównej jadalni na pracujące śniadanie.
— Przez ostatni tydzień Hrsh-Hgn dał mi na ten temat ze dwadzieścia wykładów — westchnął Dom.
Keja, która zmierzała żwawym krokiem ku drzwiom, stanęła nagle jak wryta.
— Co to jest? — spytała piskliwie, wskazując na umywalkę. Dom uniósł zmoczonego stworka za fałdę na karku.
— Bagienny ig — wyjaśnił, mrugając nieco nerwowo. — Nazwałem go Ig. Znalazłem go… sądzę, że go znalazłem wczoraj na mokradłach… ja… no, trochę mi się wszystko miesza.
Przyjrzała mu się z nagłą troską.
— To pewnie przez to podniecenie — wymamrotał uspokajająco.
— Może. — Keja przeniosła wzrok na Iga. — Ale on i tak jest brzydki.
— Przepraszam panią, ale on to to — zadudnił robot. — To hermafrodyta, czyli obojnak, czyli bezpłciowiec. Mam pełne oprogramowanie dotyczące zwierząt żyjących na tej planecie, proszę pana… to jest, szefie. Właśnie.
— I nie miej do mnie pretensji, jak złapiesz zoonssa — dodała Keja i wypadła na korytarz.
— Co?! — zdziwił się Dom, spoglądając na Isaaca.
— Zarazę, na którą zapadają prawie wyłącznie ludzie. Nie ma takiej szansy, szefie.
Robot podszedł i wręczył mu pudełko gestem tak zdecydowanym, że gdyby chłopak go nie złapał, miałby je na nogach.
Puszczony wolno ig wylądował miękko na podłodze i zajął się obwąchiwaniem stopy robota. Dom otworzył pudełko.
— Gwarancja, instrukcja obsługi i prawo własności — wyrecytował Isaac.
Dom wytrzeszczył na niego oczy.
— Chcesz powiedzieć, że jesteś moją własnością? — wycharczał po paru sekundach.
— Ciałem i hipotetycznymi nadnaturalnymi dodatkami, szefie. — Robot cofnął się pospiesznie, gdy Dom próbował mu oddać pudełko. — W żadnym razie, szefie. Nie pochwalam samowłasności.
— Rany, ludzie o to walczyli przez prawie trzy tysiące lat!
— Ale roboty dobrze wiedzą, po co zostały stworzone, szefie. Nie odczuwam jakoś nieodpartej ochoty odkrycia największych sekretów naszej budowy. Mam inne problemy.
— Nie chcesz być wolny?!
— I co? Mieć Boga i wszechświat na głowie? A tak w ogóle to nie powinien szef być już na śniadaniu?
Dom gwizdnął i Ig wdrapał się po nim na swoje stałe miejsce spoczynku. Posłał robotowi niezbyt życzliwe spojrzenie i wyszedł.
Tradycja nakazywała, by w dniu mianowania przewodniczący jadł śniadanie samotnie. Dom przemierzał puste korytarze, ale ze znajomym uczuciem bycia pod obserwacją. Tym razem akurat mu to nie przeszkadzało, a stary Korodore jak zwykle usiał okolice miniaturowymi pluskwami, jak od wieków nazywano rozmaite urządzenia podsłuchowo-podglądające. Plotka głosiła, że Korodore sprawdzał nawet siebie.