Выбрать главу

— W niessskończonym wszechśśświecie wszyssstko jessst możliwe, łącznie z tym, że ten wszechśśświat nie issstnieje — oznajmił. — Do zobrazowania tej teorii sssłużą wykresssy…

— To nie teoria, tylko zwykła hipoteza — zaprotestował Dom.

— Aha, uwaga na paradoksssy! Bo jak ma sssię wolno latający po wszechśśświecie paradoksss, to ma sssię poiyt.

— CO?!

— I rozważmy… Phnob zniknął. Pojawił się Isaac. Szedł wolno przez mgłę.

— To roboty też są wpuszczane do tego snu? — zdziwił się, patrząc na Doma. — Bo już myślałem, że siedzą gdzieś z tyłu bez prawa wstępu. Więc tak, szefie: chodzi o to, że tak naprawdę to jest szef dziedzicznym przewodniczącym Rady Ziemi, ale z powodu przewrotu pałacowego…

— Nie! — sprzeciwił się zdecydowanie Dom: to nie brzmiało właściwie.

— Nie? Dobrze. Ma szef uzdolnienia wynikające z pokoleń starannej reprodukcji i wystarczy, żeby dał szef hasło, a hordy…

— Spróbuj wszechświata za następnymi drzwiami.

— Też nie?! Dobrze. Ten wszechświat tak naprawdę nie istnieje i nie da się szefa dłużej oszukiwać. To wszystko jest sprawką wyłącznie szefa wyobraźni i dlatego tajna organizacja nazywana Rycerzami Wieczności…

— Już ci mówiłem: prosto i pierwsze drzwi na lewo.

— Znowu nie to? No dobra, prawda jest brutalna: szef jest zupełnie nieważny, ale ma bransoletę wykonaną przez Boga wszechświata, który chce ją odzyskać. Więc szef musi zebrać paru kumpli godnych zaufania, jak dajmy na to ja, i udać się w trudną i długą podróż aż do ogni Rigel i…

— Dość!

— Tylko chciałem podtrzymać szefa na duchu. — Robot uronił rtęciową łzę. — My, freudowskie projekcje osobowości, też mamy uczucia!

Dom.

— Ktoś ty?

Dom, słyszysz mnie?

— Słyszę. Kim jesteś?

Dom, jeśli mnie nie słyszysz, to co widzisz?

— Widzę?!

O tym jakoś dotąd nie pomyślał, a faktycznie gdzieś z góry docierało doń światło o zielonkawym odcieniu.

Dobrze. Jesteś w stanie pseudośmierci, ale nie wiesz, co to znaczy. Potrzebujemy twojej pełnej współpracy. Potrzebujemy dostępu do twojej pamięci osobniczej. Będziesz wykonywał nasze polecenia?… Dobrze. Chcemy, żebyś wyobraził sobie, jak wyglądasz. Pokażemy ci jak…

Jakiś czas później.

Dom mógł obejrzeć siebie śpiewającego, tańczącego i ruszającego wszystkimi mięśniami. Nawet tymi, o których istnieniu prawie nie wiedział. Potem głos kazał mu to zrobić powtórnie.

A potem jeszcze raz.

Powoli napływało zrozumienie — głos należał do operatora zbiornika z breją. A raczej wszystkich operatorów po kolei. Widział kiedyś poławiaczy po szczególnie ciężkiej nocy — uśmiechali się głupawo, zanurzeni w zbiorniku bladozielonkawego płynu, poruszając zregenerowanymi zielonymi kończynami. Słyszał, jak jeden z chirurgów mówi, że dzięki temu roztworowi można zregenerować człowieka, z którego został jedynie jakiś tam konkretny fragment mózgu określany jako mommet…

Nie!

Dom zaskoczony zastanawiał się, co „nie” — czuł panikę operatora, więc zaczął zadawać pytania.

Błyskawicznie zapadła ciemność.

Znowu wokół panowało zielonkawe światło, ale zupełnie nie miał ochoty zadawać jakichkolwiek pytań. Nowy głos powiedział:

Myśl spójnie. Musisz oddychać, a mamy jeszcze przed sobą sporo roboty. Myśl o czymś konkretnym, a najlepiej rób to na głos. Zaczynaj.

Domowi mimowiednie przyszedł do głowy Zielony Paternoster — ostatnie słowa, jakie wymawiał jako dzieciak przed wdrapaniem się do łóżka na zakończenie wieczornych modłów zaczynających się nieodmiennie od „Boże, błogosław domowe roboty”. Teraz była to bezsensowna klepanina, częściowo rymowana, ale wciąż łatwo wbijała się w pamięć i miała jakąś moc…

Zielony Paternoster, Sadhim był mi ojcem uratował mnie pod zatrutym drzewem Z kości był i z krwi dobre jedzenie przysłał mi. Jedzenie dobre i powietrze też…

Dobrze.

…zostać Pezetem i stanąć na dwa czytać w książce, którą wielki bóg…

Bardzo dobrze.

…otwórz i uratuj mnie, Martwe tak jak chcę. Przepołów ludzkości raster i zmów Zielony Paternoster!

W nagłej ciszy rozległ się całkiem wyraźny głos:

— Dom, masz struny głosowe i oddychasz. Masz też usta, więc jest chyba coś, co bardzo chcesz zrobić… Było.

Dom wrzasnął.

Dom przyjrzał się swemu odbiciu w pełnowymiarowym lustrze — uznał, że wszystko ma na swoim miejscu i to działające bez zarzutu. Zbiornik pod dyktando jego umysłu zduplikował ciało wraz z paznokciami i zębami, za to bez blizny na piersiach. Odruchowo pomacał to miejsce, doskonale pamiętając wydarzenia, które do tego doprowadziły i które potem nastąpiły.

Z boku dostrzegł Isaaca, który podszedł i podał mu ubranie. Ubrał się powoli, nie przestając się przyglądać swemu odbiciu. Różnica była jedna, za to zasadnicza — poprzednio był smoliście czarny i uczciwie łysy dzięki dużej ilości ultrafioletu w promieniowaniu See-Why i odpowiednim zastrzykom. Teraz miał włosy do pasa, o podobnym jak reszta ciała, zielonym zabarwieniu. Jak wyjaśnił niewielki lekarz rasy creapii, zarządzający zbiornikami, posługując się kolokwialnym janglijskim:

— To się nazywa breja, ale tego, ma się rozumieć, nie muszę ci mówić. Zaczynałem na tratwach szpitalnych, ale od czasu tych prymitywnych regeneracji kończyn przeszliśmy daleką drogę. To zielone coś jest na swój sposób żywe: można powiedzieć, że ma pan pod kontrolą wysoce skomplikowany organizm, panie przewodniczący. Organizm odpowiadający pańskiemu prawie do stopnia atomowego… ma to zresztą swoiste plusy: zwiększona odporność na ciepło na przykład… Co?… Aa, tak, w pańskim wieku to pytanie jest całkowicie zrozumiałe. Otóż pańskie dzieci będą ludźmi pod każdym względem. Proszę mnie dobrze zrozumieć: to jest pańskie ciało, nie jakiś zielony śluz. Kolor?… obawiam się, że chwilowo jeszcze nic na to nie poradzę, za jakieś dziesięć lat nie będzie śladu zieleni w regenerowanych ciałach, ale teraz musi tak zostać. A co do włosów, to ich brak nie jest jeszcze dziedziczną cechą mieszkańców Widdershins. Przykro mi, ale teraz jest to proces odtwarzający oryginał bez możliwości poprawek — razem z brodawkami i resztą. Zanim pan stąd wyjdzie, chciałbym pokazać panu szpital, wiem, że pracownicy chcieliby spotkać się z panem… nieoficjalnie. Dumny jestem, że mogę uścisnąć pana górną mackę chwytną.

Dom dopiął kołnierz i spytał:

— Jak wyglądam?

— Bladozielone, szefie. — Isaac wskazał na niewielkie plastikowe pudełko. — Tu są kosmetyki, przysłała je lady Vian.

Dom ponownie spojrzał w lustro — breja próbowała naśladować kolor skóry, na ile było to możliwe, ale i tak wyglądał jak po rocznej kuracji miedziowej. Podczas rekonwalescencji oglądał informacje o sobie — poławiacze na przykład byli niezwykle dumni z przewodniczącego, który był całkiem zielony, i nic a nic nie przeszkadzało im, że nie jest to efekt polowania.

Reakcja matki wskazywała natomiast, że ma dużą szansę obrazić dygnitarzy spoza planety.