– Nie ma problemu – mruknął Jim. – Kanapa może być twoja. – Podszedł do przypominającego tron fotela w przeciwległym kącie. – A to będzie moje.
Spróbował podnieść masywny mebel, ale ponieważ był wykonany z ciężkiego hiszpańskiego dębu, nie dał rady go dźwignąć – nawet milimetr nad podłogę. Skończyło się pchaniem, ciągnięciem i obracaniem fotela to wokół jednej, to wokół drugiej nogi. Kiedy wreszcie Jimowi udało się postawić go obok kominka, klepnął leżącą na siedzisku poduszkę, wznosząc chmurę kurzu. Purpurowe obicie było wyblakłe i wytarte, ale całość w dalszym ciągu robiła imponujące wrażenie. Jim usiadł.
– Proszę bardzo… król Jim i królowa Tibbles w swoim pałacu. Wprawdzie bez poddanych, a także bez minstreli i tancerek, ale w końcu czego można oczekiwać za siedemset pięćdziesiąt dolców na miesiąc?
Tibbles nie zabawiła długo na swojej kanapie. Zeskoczyła, zamierzając zająć się badaniem reszty salonu.
– Jesteś głodna? – spytał Jim, ale nie zareagowała. – Kupiłem anchois. Mmiii… anchois… nic? A miseczka mleka?
Ponieważ kotka nie zareagowała na tę propozycję, Jim poszedł do kuchni, wyciągnął z torby puszkę piwa i rozerwał wielkie opakowanie słonych precelków.
– Piwo i precelki… jedzenie prawdziwych mężczyzn na całym świecie! – Wyjął miskę Tibbies i postawił ją na podłodze, tuż obok staroświeckiej lodówki. – Na pewno nie jesteś głodna? Kupiłem twój ulubiony makaron! Simpsonów!* [*W Stanach Zjednoczonych bardzo popularne są, zwłaszcza wśród dzieci, robione z ciasta makaronowego „kształtki”, uformowane w litery oraz postacie z filmów rysunkowych.]
Otworzył lodówkę – choć pachniało w niej lekko kwaskowato, jakby zsiadłym mlekiem, a lampka migała, jakby chciała przed czymś ostrzec, była czysta. Jim wziął tacę na warzywa, na wszelki wypadek powąchał ją, po czym ułożył na niej zieloną papryką, pomidory i ogórki. Postanowił, że teraz, w Los Angeles, będzie jadł zdrowiej. W Waszyngtonie ciągle był zbyt zagoniony i przepracowany, aby sobie gotować, żywił się więc głównie cheeseburgerami i pieczonymi kurczakami. Ponieważ był nieustannie zmęczony, nie spowodowało to przyrostu wagi, ale często wywoływało nudności, jak po zejściu z karuzeli.
Właśnie wstawiał do lodówki jogurty, gdy usłyszał przeraźliwy wrzask. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że to krzyk człowieka. Wypuścił z ręki kubek jogurtu, który rozprysnął mu się na stopie.
– Tibbles! – krzyknął. – Tibbles, nic się nie stało?! Tibb…less!!!
Pobiegł do salonu. To, co ujrzał, sprawiło, że stanął jak wryty. Tibbles stała na szczycie jednej z kolumn do stawiania kwiatów. Kolumna miała ponad półtora metra wysokości i Jim nawet nie zamierzał się zastanawiać, jak kotce udało się jej nie przewrócić. Tibbles miała zmrużone ślepia i szczerzyła zęby. Tuż nad jej łebkiem powoli prostowała się spirala brązowego dymu, a wokół unosił się smród palonej kociej sierści.
Całe futro Tibbles było nadpalone i zrobiło się czarne. Kotka nie tylko dymiła, ale wokół jej karku i przy nasadzie ogona skakały iskierki.
– TD, co się stało? Boże drogi… palisz się! – zawołał Jim.
Obszedł kanapą i wyciągnął do kotki ręce.
– Chodź, mała! No, Tibs!
Ale kotka, zamiast skoczyć, sycząc plunęła na Jima i machnęła groźnie lewą łapą, aby go odgonić.
– Daj spokój, TD… musimy cię wsadzić do zimnej wody, szybko. Chodź, mała…
Podszedł bliżej, kotka jednak nadal patrzyła na niego rozszerzonymi ślepiami i groźnie syczała. Próbował ją uspokoić.
– Nie denerwuj się, mała, wszystko będzie dobrze… co robiłaś, bawiłaś się zapałkami? Pamiętasz, co się stało z kiedy Harriet, zaczęła bawić się zapałkami?
Był już na tyle blisko, że mógł ją złapać, czekał jednak, aż kotka się uspokoi.
– Miau, miau…Bo usłyszysz burę: mama ruszać zabroniła, bo się spalisz, Kasiu miła!”* [*Z bajki Heiricha Hoffmanna Okropna historia z zapałkami (Złota różdżka, Warszawa 1987. wg wydania L. Idzikowskiego z 1933 roku. tłumacz nie podany).]. No, TD… chcę ci tylko pomóc.
Kotka nawet nie drgnęła. Po kolejnej minucie Jim znów do niej przemówił:
– W porządku, chcesz tak stać i dymić się? Niech ci będzie. – Udał, że się odwraca, ale w pół ruchu zmienił kierunek i spróbował złapać Tibbles za kark. Kotka syknęła, uniosła przednie łapy i rzuciła się na jego dłoń z pazurami. Stojak poleciał na bok, a Tibbles spadła na podłogę, po drodze zdążyła jednak wbić pazury w grzbiet dłoni Jima. Poczuł, że z ręki spływa mu krew i kapie na dywan.
Zaczął ssać ranę.
– Rany, Tibbles, to bolało! Co w ciebie wstąpiło?!
Kotka schowała się pod kanapą. Jim ukląkł i zajrzał pod nią. Tibbles przyglądała mu się z mroku. Wargę miała zaczepioną o ząb, co wyglądało, jakby się groźnie szczerzyła.
– Tibbles, nie ma sensu się chować. Muszę się tobą zająć.
Czekał i czekał, kotka jednak wcale nie zamierzała wychodzić. Po kilku minutach wstał i rozejrzał się po pokoju. Nie rozumiał, co mogło tak mocno przypalić kota. Nigdzie nie było świec ani nagich przewodów elektrycznych. Ruszt kominka co prawda pokrywał popiół ze spalonego papieru, ale już dawno temu wystygł. Nawet słoneczne światło, przebijające się przez brudne okna, było słabe jak rozwodniona herbata.
Jim ponownie się pochylił, Tibbles jednak cofnęła się jeszcze dalej, do miejsca, w którym sprężyny przebijały jutę. Może najlepiej zostawić ją samą, pomyślał. Wyglądało na to, że ogień spalił jedynie wierzchnią warstwę futra kotki. Pewnie potrzebowała tylko trochę czasu, by otrząsnąć się z szoku.
Jeszcze chwilę poczekał, po czym wstał i wrócił do kuchni po piwo. Kiedy ujrzał swoje odbicie w szklanym froncie którejś z szafek, doszedł do wniosku, że wygląda jak z fotografii w salonie. Mogłaby mieć podpis: „Zdziwiony mężczyzna w kuchni z lat trzydziestych”. No cóż, jestem przecież zdziwiony… – pomyślał. W końcu koty nie zapalają się samoistnie, prawda? Jeżeli pogłaszcze się kota dość energicznie pod włos, w jego futrze może się wytworzyć elektryczność statyczna, słychać trzaski i czasem nawet pokazują się iskry, ale czy to wystarczy, aby powstał ogień? Nie wydawało się to zbyt prawdopodobne.
Nagle przypomnieli mu się Bobby Tubbs i Sara Miller. To przecież też samoistne zapalenie. A przynajmniej coś, co wyglądało na samoistne zapalenie. Nie można co prawda porównywać tego, co się stało kotu, i całkowitego spalenia się dwojga młodych ludzi, ale był to dość dziwny zbieg okoliczności. Dwa niewyjaśnione zapalenia w ciągu dwóch dni…
Wrócił do salonu. Ku jego zaskoczeniu Tibbles wyszła spod kanapy i siedziała na środku leżącego przed kominkiem dywanika. Nie dymiło się już z niej, lecz miała zwęglone futro, a w niektórych miejscach było spalone prawie do samej skóry, drżała, jakby było jej zimno.
– Hej… TD… jak się czujesz, mała? – zapytał, ale kotka zdawała się go nie słuchać, nawet na niego nie spojrzała. Wbijała ślepia w malowidło nad kominkiem, a kiedy Jim podszedł bliżej, usłyszał jej chrapliwy, zduszony oddech.
Popatrzył na obraz. Mężczyzna tak jak przedtem stał przed lustrem, z czarnym materiałem na głowie. Jim nie spodziewał się ujrzeć niczego innego.
– Posłuchaj, Tibbles. To tylko obraz. Płótno i farba olejna, nic więcej. Powiem ci, co zrobię: zdejmę go i postawię na korytarzu, a jutro rano zapakuję do samochodu i zawiozę do domu aukcyjnego na wycenę. Potem go sprzedam i obraz zniknie. Niech kto inny się nim martwi.