Выбрать главу

Eleanor Shine klasnęła. Na każdym palcu – z kciukami włącznie – miała pierścionki. Wszystkie srebrne (a może platynowe lub z białego złota) i wszystkie wysadzane miniaturowymi kamieniami półszlachetnymi: granatami, szafirami i kamieniami księżycowymi.

– Moim zdaniem nie powinien pan go sprzedawać bez ostrzeżenia tego, kto go kupi.

– Ostrzeżenia? Przed czym?

– Jest oczywiste, że to coś więcej niż obraz. Nie wie pan, co ktoś mógłby chcieć z nim zrobić. Ani co ten obraz mógłby zrobić z nowym właścicielem.

Jim zajrzał do swojego mieszkania. Owinięta kocem Tibbles zdawała się spać. Po chwili popatrzył ponownie na Eleanor Shine. Nie wiedział, co powiedzieć. Gdy Tibbles się zapaliła, znajdowała się dokładnie przed obrazem, więc może rzeczywiście było w nim coś, czego nie dało się dostrzec gołym okiem. Jak jednak można zamknąć czyjąś osobowość w oleju, płótnie i brudnej złotej ranne? To nie miało sensu.

– Mogłaby pani dokładniej wyjaśnić, co pani ma na myśli?

– Nie teraz. Zawsze się spóźniam, a dziś jestem bardziej spóźniona niż zwykle.

– No cóż, może wobec tego zajrzy pani do mnie po powrocie?

– Dobrze – zgodziła się. – Ale do tego czasu… – skinęła głową w kierunku obrazu.

– Oczywiście, zabiorę go do środka i obiecuję nie sprzedawać. Zakryję go jednak, niezależnie od tego, czy jest w nim zaklęta czyjaś dusza, czy nie. Nie chcę go oglądać, to wszystko.

– Ja też bym go zakryła, ale dlatego, by nie patrzył na mnie…

Rozdział 6

Następnego poranka powietrze było żółte od smogu. Kiedy Jim wyjrzał przez oprawne w ołów szyby, poczuł się jak w środku dziewiętnastowiecznej fotografii. Poszedł do kuchni, drobił sobie kubek morderczo mocnej kawy, usiadł za stołem i zaczął się zastanawiać, jaki powinien być jego pierwszy krok na drodze do poskładania sobie życia. Spotkać się ze starymi przyjaciółmi na pizzy? („Naprawdę chcecie wiedzieć, co się stało w Waszyngtonie? W straszliwy sposób zginęło troje młodych ludzi. Zjesz jeszcze kawałek?”). Zacząć pisać pamiętnik? („Mój drogi pamiętniku, wczoraj zapalił się mój kot, ale poznałem bardzo seksowną kobietę z mieszkania naprzeciwko”). Zgłosić się do psychoanalityka? („Ta bardzo seksowna kobieta z mieszkania naprzeciwko uważa, że w tym obrazie tkwi żywy człowiek, i niestety chyba jej wierzę”). Upić się? („Karen, kochanie, jesteś jedyną kobietą, na jakiej kiedykolwiek naprawdę mi zależało”). Nic nie pić? („Oczywiście, Karen, nasz związek nigdy nie miał szans”). Przebiec piętnaście kilometrów? (POWIETRZA… POWIETRZA…).

Nie umiał pozbyć się wrażenia, że kawałek po kawałku podnosi swoje rozbite życie, obraca te kawałki w palcach i ponownie upuszcza – jak mechanik samochodowy, nie mający pojęcia, w jaki sposób ma poskładać samochód, który rozebrał.

Może najlepszym rozwiązaniem – jeśli nie jedynym – było całkowite skoncentrowanie się na uczniach Drugiej Specjalnej? Może to właśnie oni mu powiedzą, które kawałki jego życia są warte akcji ratunkowej i wypolerowania, a które należy wyrzucić na śmietnik?

Dokończył kawę i wstawił kubek do zmywarki. Tibbles siedziała pod zlewem, pożerając śniadanie składające się z tuńczyka. W dalszym ciągu wyglądała jak sparszywiała i chodziła jak reumatyk, ale jeżeli apetyt jest wskaźnikiem dobrego samopoczucia, wyglądało na to, że otrząsnęła się już z szoku.

– Nie rozumiem, jak możesz jeść takie rzeczy o wpół do siódmej rano – mruknął Jim, marszcząc z niesmakiem nos. Tibbles spojrzała na niego, jakby chciała powiedzieć, że ludzie nie mają pojęcia, co jest naprawdę dobre, i znów zajęła się swoją miską. Brejowaty, zalatujący jełczejącym olejem tuńczyk. Czyż może być coś smaczniejszego? – Posłuchaj, TD: idę do pracy. Zachowuj się. Nie hałasuj, bo nie masz prawa tu mieszkać. Jeżeli sądzisz, że zrezygnuję dla ciebie z tego mieszkania, to się grubo mylisz. – Podszedł do drzwi wejściowych. – A jeśli znów się zapalisz, dzwoń pod dziewięćset jedenaście. Albo wskocz pod prysznic i odkręć kurek z napisem ARKTYKA.

Obraz z Robertem H. Vane’em stał za stertą butów stryja Vinniego, zasłonięty szarym kocem w czerwone wzorki. Koc zsunął się nieco z jednej strony, więc Jim podciągnął go. Nie chciał oglądać nawet centymetra czarnych pogrzebowych spodni Roberta H. Vane’a.

Zamknął za sobą drzwi, po czym stanął bez ruchu w korytarzu i zaczął nasłuchiwać. Miał nadzieję, że może uda mu się natknąć na Eleanor Shine, ale z jej mieszkania nie dochodził żaden dźwięk. Choć wczoraj niemal pół godziny spędził na sprzątaniu mieszkania, nie zapukała wieczorem. Kupił nawet kwiaty, chipsy ziemniaczane i butelkę chardonnay!

Kiedy zegar wybił północ i stało się jasne, że Eleanor nie zapuka, Jim uświadomił sobie (ku swemu wielkiemu zdziwieniu), że jest bardzo rozczarowany. Coś w tej kobiecie było. W jej twarzy. W przypominających czarną wodę włosach. I w jej niezwykłej uwadze, że Robert H. Vane ukrywa się we wnętrzu portretu albo jest w nim uwięziony – albo i jedno, i drugie.

Eleanor Shine była bardzo ekscentryczną i oryginalną osobą, a Jim od dawna, bardzo dawna nikogo takiego nie spotkał.

Oczywiście poza Pinky Perdido, dziewczyną o piegowatym nosku, sterczących jak igiełki rzęsach i cienkim, piskliwym głosie, przypominającym dźwięki wydawane przez gumowe pieski zabawki. Kiedy wstała, aby przeczytać, co napisała ku pamięci Bobby’ego Tubbsa i Sary Miller, w truskawkowo-różowych włosach miała czarne wstążki i była ubrana w czarny T-shirt, różową koronkową spódniczkę i czarne rajstopy, a na nogach miała różowo-białe sportowe buty.

– „Obudzili się a Bobby zamrugał i spytał gdzie jesteśmy co się stało a Sara powiedziała jakie to miejsce jest słoneczne a wszędzie są róże tyle róż że pachnie jak saszetka co ją włożyłam do szuflady z bielizną. Anioł ubrany cały na biało w Armani przyszedł do nich i powiedział jesteście w krainie Pubów i wezmę was do kaplicy ślubów gdzie będziecie co dzień brać ślub z drużkami i szampanem co będzie nagrodą za to że kochaliście się w prawdziwym świecie i co dzień będzie ślub z długą limuzyną i ślubnymi prezentami. Sara powiedziała że to ekstra bo zawsze chciała ślub który trwa zawsze amen”.

Klasa zaczęła klaskać. Pinky usiadła, zaczerwieniona z emocji. – Jim skinął głową.

– To było znakomite, Pinky. Pełne wyobraźni, ale nie wata cukrowa. I postawiło bardzo dojmujące pytanie. Wiecie, co to znaczy „dojmujące”? – Rozejrzał się po klasie. – Kto wie?

Zgłosił się Edward.

– Emocjonalne, ważne, istotne – powiedział.

– Tak jak ty jesteś dojmującym wrzodem na dupie… – mruknął Cień.

Jim natychmiast wycelował w niego palec i zrobił ostrzegawcze PIFF-PAFF.

– Zastanówcie się, jak by to było, gdyby Bobby i Sara rzeczywiście znaleźli się w przedstawionym przez Pinky raju. Dostaliby tyle tortów weselnych, szampana i tosterów, ile tylko można sobie zażyczyć, ale nigdy by się nie zestarzeli. Nie dowiedzieliby się, jak to jest mieć dzieci albo podróżować po świecie. Dzień w dzień, przez całą wieczność, odbywaliby tę samą uroczystość ślubną, jak w Dniu świstaka. Może to niebo, ale może inny rodzaj piekła. Co o tym sądzicie?

– W zeszłym roku byłem na ślubie ojca – powiedział Edward. – Dla mnie to było piekło. Macocha jest w porzo, kiedyś tańczyła na rurze, ale jej rodzina to jaskiniowcy. Jeden z kuzynów ma wytatuowaną na czole tarczę strzelecką i twierdzi, że chciał być taki sam jak Kurt Cobain, ale zabrakło mu jaj, aby palnąć sobie w łeb, więc tylko zrobił sobie ten tatuaż.

– Kim ty jesteś, żeby jeździć po ludziach, debilu? – zapytał Cień, patrząc pogardliwie na Edwarda. – Kiedy ten gość wrócił do domu, pewnie powiedział kumplom, że jesteś największym świrem od czasu Pee Wee Hermana.