– Co o tym sądzisz, Panie? To oferta czy nie?
Po chwili wróciła Tibbles i popatrzyła na Jima z zazdrością.
Na resztę nocy Jim zostawił okna szeroko otwarte. Kiedy wzeszło słońce i ozłociło kurz na zasłonach salonu, już prawie nie czuć było dymu. Jim usiadł, przeciągnął się i głośno ziewnął. Spędził noc przed kominkiem w przypominającym tron fotelu i miał wrażenie, jakby jego kark i kolana przez cały czas trzymano w imadłach. Mógł spać w drugiej sypialni, ale wielka różowa kołdra na tamtejszym łóżku była wilgotna i dziwnie pachniała. Przede wszystkim jednak chciał pilnować obrazu z Robertem H. Vane’em.
Poczłapał do łazienki i popatrzył na siebie w lustrze. W zielonkawym świetle nikt nie mógł wyglądać dobrze, teraz jednak Jim sprawiał wrażenie, jakby przeleżał tydzień w stawie. Opryskał twarz zimną wodą i zmoczył włosy, aby dały się jako tako uczesać.
– Jesteś błędnym rycerzem – powiedział do swojego odbicia w lustrze. – Jesteś bohaterem. Tylko ty możesz zabić smoka… czyli tego aparatostwora.
„Tracisz rozum, stary”, stwierdziło jego odbicie.
– Naprawdę? – wycedził Jim. – Popatrz na łóżko. Chcesz mi wmówić, że to nie miało miejsca?
„Nie chcę, ale to wcale nie znaczy, że musisz się w to mieszać. Na twoim miejscu jak najszybciej poszukałbym sobie innego mieszkania’”.
– Ale to mi się podoba. Jest świetne. Wielkie i tanie. Wyszedł z łazienki i poszedł do kuchni. Otworzył lodówkę i wyjął duże opakowanie soku pomarańczowego. Zaczął pić prosto z kartonu i po chwili wypił połowę.
– Przepraszam, panie Dickens – powiedział, ścierając ściereczką plamę z koszulki.
„Przepraszasz nadruk na T-shircie?”.
– Dostałem go od Karen.
„Rozumiem. Dlatego nie możesz oderwać oczu od tyłka Eleanor?”.
– Jest atrakcyjna. Co w tym złego?
„To dlaczego próbuje cię wrobić w ten interes z błędnym rycerzem? Co tu się właściwie dzieje? Naprawdę sądzisz, że znalazłeś się w tym mieszkaniu przypadkiem?”.
– O czym ty gadasz? Stryj Vinniego zmarł i Vinnie potrzebował lokatora. Nie mógł tego zaplanować.
„Ale Bobby i Sara… sposób, w jaki zginęli… Zostali skremowani w łóżku. A co stało się z twoim łóżkiem wczoraj w nocy? Gdybyś się nie obudził, też zostałbyś skremowany. Jim, otrząśnij się!”.
Włączył czajnik, aby zrobić sobie kawę. Oczywiście. Musi się dowiedzieć, co się właściwie dzieje. Zawiezie obraz do Julii Fox, do domu aukcyjnego, a potem porozmawia z Vinniem – no i z porucznikiem Harrisem. Najwyższy czas się dowiedzieć, jaki wazon ma poskładać do kupy, kto daje mu do ręki jego kawałeczki i dlaczego.
Zadzwonił do drzwi znajdującego się w suterenie mieszkania pana Maritiego. Nie było reakcji, ze środka dolatywały jednak dźwięki muzyki klasycznej – z Rusłana i Ludmiły Michaiła Glinki. Facet ma dobry gust, ale lepiej byłoby, gdyby otworzył drzwi, pomyślał Jim. Ponownie zadzwonił, po czym krzyknął:
– Panie Mariti!
Drzwi niemal natychmiast się otworzyły i pojawił się w nich dozorca. Miał na sobie bladozieloną koszulę i ciemnozielony krawat, ale był bez spodni. Trzymał je przewieszone przez ramię.
– Pańskie mieszkanie znów się pali? – zapytał. Jim popatrzył na jego gołe nogi i pan Mariti zrobił to samo. – Och… scusi… właśnie prasuję spodnie – bąknął.
– Chciałem tylko przeprosić za nocne zamieszanie – powiedział Jim i podał mu dwa banknoty pięćdziesięciodolarowe. – Mam nadzieją, że to pokryje wszelkie straty.
Pieniądze zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Żaden problem, proszę pana. Gdybym mógł w czymś jeszcze…
– Przyznam, że chyba tak. Może zechciałby mi pan pomóc znieść na dół obraz? Jest nieco za ciężki, abym sam sobie poradził.
– Oczywiście, proszę mi tylko dać dwie minuty.
Na widok obrazu pan Mariti stracił cały zapał.
– Pan Boschetto mówił, że ten obraz zawsze musi tu wisieć.
– Pana Boschetto nie ma już wśród nas.
– Oczywiście, ale bardzo nalegał. Spytał mnie kiedyś: „Guido, co sądzisz o tym obrazie?”, na co odpowiedziałem: „Panie Boschetto, jeżeli chce pan znać moją szczerą opinię, to trochę drżą mi na jego widok nogi”.
– Właśnie dlatego chcę się go pozbyć. Mnie też drżą na jego widok nogi.
– Ale pan Boschetto powiedział, że obraz zawsze musi tu wisieć, aby każdy, kto zamieszka w jego mieszkaniu, mógł go obserwować.
– „Obserwować”, nie „oglądać”?
Pan Mariti energicznie skinął głową.
– Tak. Powiedział: „obserwować”.
Jim milczał przez chwilę, po czym zapytał:
– Chce pan wiedzieć, co naprawdę stało się w moim mieszkaniu wczoraj wieczorem?
Dozorca zdjął marynarkę i podwinął rękawy.
– Nie, raczej nie.
– Wobec tego zdejmijmy ten obraz. Z przyjemnością obejrzę jego tył.
Julia Fox nie była zbytnio zachwycona. Kiedy jej dwóch pracowników wyjęło malowidło z samochodu Jima i zaniosło go do jasno oświetlonej sali wystawowej przy Rodeo Drive, cofnęła się, aby mu się przyjrzeć, i zmarszczyła brwi.
– Ten obraz został namalowany przez Gordona Welkina… – zaczęła. – Widzisz te litery w rogu? GSW to Gordon Shelby Welkin.
– To dobrze?
– Średnio – odparła. – Welkin był jednym z najlepszych portrecistów Zachodniego Wybrzeża polowy dziewiętnastego wieku. Ciekawi mnie jednak dlaczego?
Jim stał blisko niej, próbując patrzeć na obraz w taki sam sposób, w jaki ona to robiła. Julia była bardzo wysoka – metr osiemdziesiąt wzrostu – miała jasne włosy zaczesane do tyłu i była ubrana w klasyczny jasnoszary garnitur oraz buty na bardzo wysokim obcasie.
– Zapytałaś: „dlaczego?”‘ – powiedział po chwili Jim. – Dlaczego zadałaś pytanie „dlaczego”?
– Dlaczego portrecista namalował kogoś z czarnym materiałem na głowie?
– Na plakietce jest napisane, że Robert H. Vane jest w żałobie po wymordowaniu przez białych osadników całego plemienia Daguenów w… tysiąc osiemset pięćdziesiątym trzecim roku.
– Mimo wszystko to dziwne. Całkiem niepodobne do Welkina. Na pewno chciałby ukazać żal na twarzy tego człowieka. Współcześni mu artyści twierdzili, że umiał uchwycić na płótnie duszę człowieka.
– Może to zrobił, ale nie spodobało mu się, jak ta dusza wygląda?
Julia podeszła bliżej do malowidła.
– Nie rozumiem. Ten obraz nic nie mówi. Jest jak zamknięta książka. Popatrz jednak na sposób, w jaki Welkin namalował fałdy materiału! Popatrz na dłoń tego mężczyzny! Niemal widać, jak oddycha pod materiałem.
– Tak… – przyznał Jim. – Ja też miałem takie wrażenie.
– Mogę go sprzedać na aukcji, wątpię jednak, aby dało się uzyskać za niego tyle, co za konwencjonalnego Welkina. Może zainteresuje się nim jakaś lokalna galeria… z powodów historycznych. Nie jest to obraz, jaki ktoś chciałby sobie zawiesić nad kominkiem, prawda?
– Całkowicie się z tobą zgadzam, Julio. Pomóż mi się go tylko pozbyć. Będę szczęśliwy, jeżeli uda ci się go sprzedać za sto dolarów. Przynajmniej wyjdę na zero.
Kiedy dojechał do szkoły, stwierdził, że na miejscu przeznaczonym dla wicedyrektora parkuje jasnozielony volkswagen garbus, musiał więc stanąć za budynkiem, tuż obok przepełnionych śmietników. Idąc do budynku, natknął się na Waltera, idącego gdzieś ze skrzynką narzędzi.
– Jakiś uzurpator stanął na moim miejscu – poskarżył się dozorcy.
– To nowy zastępca dyrektora – wyjaśnił Walter. – Zaczęła dziś rano.
– Zaczęła?
– Doktor Washington. Polubi ją pan.