Выбрать главу

– Idą poszukać kontaktu.

– Bądź ostrożny…

Bobby wymacał skraj łóżka, złapał za mosiężną poręcz, po czym zaczął machać drugą ręką, próbując wymacać ewentualne przeszkody.

– Dlaczego jest tak ciemno? – zdziwiła się Sara. – Z zewnątrz powinno wpadać choć trochę światła z drogi.

– Jestem już prawie przy drzwiach – poinformował ją Bobby. – Czuję framugę. Czuję… włącznik…

Pstryknął kilka razy, ale nic się nie wydarzyło. Płazowy domek w dalszym ciągu tonął w ciemnościach, przez zamknięte okiennice nie przebijała się nawet najmniejsza smuga światła. Zazwyczaj nocne niebo rozjaśniały lampy sodowe oświetlające Pacific Coast Highway, dziś jednak było inaczej.

– Może nawaliło coś w instalacji?

– Jeśli nie ma światła w całej okolicy, musi to być wina elektrowni…

Kerr-czikk, Dziwny odgłos był teraz naprawdę blisko – zaledwie centymetry od Bobby’ego.

– Ostrzegam cię! – wrzasnął chłopak. – Mam broń i kiedy doliczę do trzech, strzelam!

– Jeśli to owad, nie masz co na niego krzyczeć – stwierdziła Sara.

– To nie owad! Nie wiem, co to takiego, ale jest tutaj! Tuż przede mną!

Zamachał dziko rękami, niczego jednak nie wyczuł.

– Nic tu nie ma! Niech to jasna cholera… nic tu nie ma!

– Przestań! – krzyknęła Sara. – Przestań, straszysz mnie! Bobby cofnął się dwa albo trzy kroki i wpadł na łóżko.

Macając mosiężne obramowania, obszedł łóżko i wgramolił się na materac. Poszukał ręki Sary. Ciężko dyszał z przerażenia.

– Jeżeli niczego nie ma, to nie mamy się czego bać – oświadczyła Sara, nie zabrzmiało to jednak przekonująco.

– Coś tam jest, ale jest niczym.

– Co to znaczy?

– Nie wiem. Ale wiem, że tam jest. Słyszymy to, prawda? Nawet jeżeli nie możemy tego dotknąć.

Odczekali kolejną minutę. Należałoby się spodziewać, że ich oczy przyzwyczają się do ciemności, ale nawet po tak długim czasie nadal nic nie widzieli. Kompletnie nic. Czuli się niemal jak zakopani żywcem.

– Co się dzieje z tą elektrownią? – syknął Bobby. – Dlaczego nie włączają światła?

W tym momencie ujrzeli w otwartych drzwiach niewyraźny, migoczący kształt. Przesuwał się i falował, jakby znajdował się za taflą płynącej wody.

– Co to jest? – szepnęła Sara. – Wygląda jak ćma. Bobby uważnie wpatrywał się w dziwny kształt. Po jego obu stronach widział białe plamy, które najpierw wziął za skrzydła, ale po chwili stwierdził, że to oczodoły. Migoczący kształt był ludzką twarzą – wyglądającą jak negatyw – z białymi włosami i czarną skórą.

– O mój Boże… – jęknęła Sara. – Co to jest? Chyba nie duch?

– Hej ty, kimkolwiek jesteś! – zawołał Bobby najgroźniejszym tonem, na jaki było go stać. – Widzę cię teraz, jasne? Masz się stąd wynosić! Ta posiadłość należy do pana Johna D. Tubbsa i pani Tubbs i nie masz prawa tu przebywać. Natychmiast odejdź!

Nikt mu nie odpowiedział, ale po chwili rozległo się ciche kerr-czikk i nagle twarz znalazła się znacznie bliżej. Ponieważ patrzyli na negatyw, nie potrafili określić, czy jest to (warz kogoś młodego, czy starego, ale białe oczy były szeroko otwarte i wpatrywały się w nich uważnie, a czarne zęby szczerzyły się groźnie.

Sara tak mocno ściskała dłoń Bobby’ego, że jej doklejane paznokcie wbijały mu się w skórę.

– Co to jest – wymamrotała. – Boże, przegoń to…

Bobby nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Negatywowa twarz przypomniała mu koszmary nocne, które budziły go, gdy był młodszy. Była to twarz wszystkiego, co straszne i co chowało się za dnia, by wyjść z ukrycia po zapadnięciu zmroku. Wszystkiego, co czaiło się w głębi ciemnego zaułka, wewnątrz starego, zardzewiałego zbiornika na wodę. Były to twarze dziwnych ludzi, patrzących na niego z przejeżdżających autobusów albo odbijających się w oknach sklepowych wystaw. Gdy się odwracał, znikały; może tak naprawdę wcale ich nie było, budziły jednak przerażenie i paraliżowały myśli, ponieważ ci ludzie go znali, wiedzieli, gdzie go znaleźć i czego najbardziej się boi.

Rozległo się kolejne kerr-czikk i twarz doskoczyła do łóżka. Bobby odruchowo szarpnął się do tyłu. Serce waliło mu jak przestraszonemu królikowi.

– Idź sobie! – wrzasnęła Sara. – Odejdź i zostaw nas w spokoju!

Twarz nie poruszyła się, białe oczy uważnie się w nich wpatrywały. Po chwili rozległ się bełkotliwy, stłumiony głos, jakby ktoś mówił zza ściany:

żebyście mogli odejść, tak? Nikt nie odejdzie… nie żałując. Nie płacąc…

– O czym ty gadasz? – spytał Bobby. – Nawet cię nie znamy!

Znacie mnie lepiej, niż się wam wydaje… i teraz to odcierpicie…

– Czego chcesz? Powiedz tylko, czego chcesz. Pieniędzy? Moi rodzice mają pieniądze. Weź, co chcesz, i idź sobie.

Wiesz, czego chcę. Chce zobaczyć, jak płacicie cenę.

– Cenę? Jaką cenę? Co takiego zrobiliśmy?

Cenę za brak lojalności, moi drodzy. Cenę za pogardę.

W bełkotliwym głosie dziwacznej zjawy było coś, co Bobby’emu wydało się znajome. Jeszcze uważniej przyjrzał się negatywowej twarzy, po czym kucnął na piętach.

– To jakaś sztuczka, prawda? To cholerna magiczna sztuczka!

– Jaka sztuczka? – spytała Sara.

– Oszukali nas. – Bobby zamachał dłonią przed twarzą, ale białe oczy nawet nie mrugnęły. – Założę się, że Dudley to zorganizował. Obserwują nas teraz i prawdopodobnie leją w majtki z radości. „Cenę za… pogardę”. Ale numer…

– Mówisz poważnie? To tylko żart?

– Oczywiście.

– A skąd wiedzieli, że będziemy dziś razem? Skąd wiedzieli, że tu przyjedziemy? I jak udało im się sprawić, żeby było tak ciemno?

– Nie mam pojęcia, ale na pewno się tego dowiem, kiedy usiądę Dudleyowi na głowie.

Myślisz, że to sztuczka? - spytała negatywowa twarz.

– Owszem, tak właśnie myślę. A to z tej prostej przyczyny, że nie wierzę w duchy ani demony, ani twarze unoszące się nad łóżkami. Słyszysz mnie, Dudley? Ostrzegam cię, zrobię sobie z twoich bebechów torbę na kije golfowe!

Myślisz, że to żart? - spytała ponownie twarz.

– Jasne.

W takim razie uśmiechnij się.

Bobby otworzył usta, ale w tym momencie cały świat gwałtownie pobielał. Sypialnia eksplodowała intensywnym, oślepiającym światłem, jakby wybuchła w niej bomba wodorowa. Chłopak poczuł zalewającą go falę niesamowitego gorąca, a kiedy się odwrócił, ujrzał ostatnią rzecz w swoim życiu – Sarę z płonącymi włosami i zwęglającą się twarzą.

Rozdział 2

Jim wszedł do Drugiej Specjalnej, nawet nie patrząc na piętnastu uczniów siedzących z opartymi o ławki stopami, rzucających papierowymi samolocikami, słuchających walącej ze słuchawek garażowej muzyki, piszących SMS-y do kolegów i koleżanek z innych klas, czytających komiksy X-Men, poprawiających błyszczyk na ustach i ćwiczących kroki modnych tańców.

Usiadł za biurkiem i położył obie dłonie na blacie, wnętrzem do dołu, niczym barowy pianista, który nie jest w stanie sobie wyobrazić, że jeszcze raz uda mu się zagrać Strangers In The Night. Wyglądał na zmęczonego i był wymizerowany, a jego policzki i brodę pokrywała nie golona od dwóch dni szczecina. Jego myszowate włosy były potargane, jakby od dawna ich nie czesał, a błękitna koszula wygnieciona. Na lewej nogawce jasnobrązowych sztruksowych spodni miał plamę, która mogła pochodzić od różnych produktów – od keczupu po kocią karmę.