Выбрать главу

Jim zatrzymał się i popatrzył za Walterem.

– Czyżbym wyczuwał ślad sarkazmu?

– Sarkazmu, panie Rook? Nie byłem sarkastyczny od dnia, kiedy doktor Ehrlichman zażyczył sobie, abym namalował na dnie basenu błękitne delfiny.

Jim poszedł najpierw do pokoju nauczycielskiego. Musiał opowiedzieć Vinniemu o pożarze i o tym, że zawiózł portret Roberta H. Vane’a do domu aukcyjnego.

Nie mógł się zdecydować, czy powinien opowiedzieć koledze o aparatostworze. W końcu uznał, że lepiej będzie tego nie robić, przynajmniej na razie. Vinnie na pewno by pomyślał, że Jim przesadził z piciem albo ma załamanie nerwowe, i poprosiłby go o znalezienie sobie innego lokum. Jim nie chciał nowego miejsca, zwłaszcza że obraz został wywieziony. Gdzie znajdzie tak wspaniałe i równocześnie tanie mieszkanie? Jeżeli Eleanor ma rację i obraz naprawdę kryje w sobie duszę Roberta H. Vane’a, to teraz, kiedy go już nie ma, nie będzie też błysków światła, samoistnie wybuchających pożarów ani wpełzających do sypialni bestii na trzech nogach.

W pokoju nauczycielskim natknął się na Karen, próbującą wepchnąć zbyt wiele książek do haftowanej dżinsowej torby, ale Vinniego nie było.

– Cześć – przywitał się z Karen. – Co powiesz na kawę?

– Wybacz, nie mam teraz czasu. Ty zresztą też nie. Prawdopodobnie słyszysz już stąd Drugą Specjalną. Ale potem chętnie.

– Widziałaś Vinniego?

– Vinniego? Wyjechał na trzy dni na kurs z historii. Chyba do Portland.

– Nic mi nie powiedział.

– Wszystko gra? Wyglądasz na nieco… rozpalonego. Przedawkowałeś solarium?

Jim dotknął policzka w miejscu, gdzie liznął go płomień.

– Nie. Robiłem sobie tosta z serem i stanąłem nieco za blisko grilla, to wszystko.

Przyjrzała mu się zmrużonymi oczami.

– Kłamiesz, prawda?

– Skąd wiesz?

– Zawsze wiem, kiedy mnie okłamujesz, choć nigdy nie umiem określić, po czym to poznaję. Tost z serem… no, no…

– Po prostu nie chcę komplikować pewnych spraw.

Zarzuciła torbę na ramię.

– Nie jestem jedną z twoich uczennic, Jim. Już dawno odkryłam, jak skomplikowane i niewytłumaczalne może być życie, i wiem, że nie warto kłamać.

Wyszła z pokoju, zostawiając go samego. Zawsze sprawiała, że czuł się, jakby próbował potraktować ją protekcjonalnie, nie doceniając jej inteligencji. Jak miał jej jednak powiedzieć, że oparzył go zgarbiony stwór na szczudlastych nogach? Pomyślałaby, że dojrzał do kaftana bezpieczeństwa – a być może naprawdę tak było.

Rozdział 11

Idąc do Drugiej Specjalnej, zatrzymał się przy szafkach na korytarzu i zadzwonił z komórki do porucznika Harrisa. Porucznik sprawiał wrażenie zagonionego.

– Zanim pan zapyta, panie Rook, powiem, że jeszcze nie zidentyfikowaliśmy podejrzanego. Tak między nami, właśnie próbujemy znaleźć wiarygodniejszego świadka od pana Haywarda Mitchella. Kogoś, kto był mniej pijany.

– Właśnie z tego powodu do pana dzwonię, poruczniku. Coś mi się przytrafiło. Jeśli pan chce, proszę nazwać to intuicją.

– Niech pan strzela. Tego właśnie od pana potrzebuję: intuicji.

– Wie pan, ten wasz portret pamięciowy… może spróbowałby pan odwrócić barwy… tak, aby twarz była biała, a włosy czarne?

Zapadła chwila ciszy.

– Próbuje pan być politycznie poprawny czy coś w tym stylu?

– Nie, nic podobnego. To tylko intuicja.

– Mitchell był pewien, że widział Afroamerykanina.

– Wiem, ale niech pan spróbuje.

– Oczywiście. Czemu nie? Zadzwonię, jak mi coś przyjdzie do głowy.

Kiedy Jim stanął w drzwiach, w Drugiej Specjalnej panował zwykły, codzienny rozgardiasz. Ruby, Vanilla i Sue-Marie stały na ławce Sue-Marie i śpiewały chórem The first Cut Is The Deepest, Cień ćwiczył pompki na jednym ręku, a Randy rzucał w Edwarda obtaczaną w karmelu prażoną kukurydzę – tak, aby ziarna przylepiały mu się do włosów.

Jim powiesił marynarkę, podszedł do tablicy i napisał: KŁAMSTWA.

Klasa niemal natychmiast zaczęła się uciszać. Ruby, Vanilla i Sue-Marie zakończyły piosenkę piskliwo-miaukliwym „ooo yeeeaaahhh!”‘ – i zeszły ze „sceny”, Brenda wyjęła z uszu słuchawki, Delilah odłożyła egzemplarz „Cosmopolitan”, a George szybko wysłał ostatniego SMS-a. Nadal nie zwracali na Jima uwagi – nie byłoby to cool - choć jednak wciąż niedbale się rozwalali, każdy robił to we własnej ławce, a kiedy rozmawiali ze sobą, ściszali trochę głos, nie słychać też było podobnych do śmiechów hien wrzasków, przekleństw i sprzeczek, często na granicy otwartej agresji. „Jesteś tak paskudny, że za każdym razem, kiedy idziesz się kąpać, woda ucieka z wanny”. „A ty jesteś tak paskudny, że kiedy się urodziłeś, akuszerka walnęła twoją matkę”.

– Dzisiaj chcę, abyście nauczyli mnie kłamać – powiedział Jim, kiedy tumult ucichł.

– To porąbane – stwierdził Cień. – Czyż nie idzie się do szkoły, żeby poznać prawdę?

– Skąd wiesz na pewno, czy coś jest prawdą, czy nie?

– Nie wiemy tego – przyznała Sue-Marie. – Ale trzeba ufać ludziom.

Jim skinął głową i ruszył powoli między ławkami.

– Więc wierzycie, że człowiek chodził po Księżycu? Dlatego, że NASA tak twierdzi?

– Chyba tak.

– Daj spokój, całe to lądowanie na Księżycu nakręcono w studiach Universalu – prychnął Edward. – Mój kumpel zna kogoś, kto zna kogoś, kto robił wszystkie księżycowe skały.

– Więc uważasz, że to było kłamstwo?

– Oczywiście. W tamtych czasach nie mieliśmy technologii, pozwalającej lecieć na Księżyc.

– Nie potrafisz jednak udowodnić, że to było kłamstwo. Tak samo jak Sue-Marie nie potrafi udowodnić, że to prawda.

– Nie o to chodzi. Sue-Marie uważa, że to prawda, a ja, że oszustwo, ale tak naprawdę nieważne, czy to prawda, czy nie, dopóki ludzie chcą w to wierzyć.

– O czym ty bredzisz, facet? – spytał Roosevelt. – Gadasz samymi zagadkami.

– Zastanów się, głupolu! Rosjanie uwierzyli, iż wygraliśmy wyścig kosmiczny, choć nie dotarliśmy dalej niż do Pasadeny! Zaoszczędziliśmy furę szmalu i nikt nie nadstawiał karku. Prawdę mówiąc, szanuję nasz rząd za to, że zrobił lewiznę i nie próbował wygłupiać się naprawdę. Poza tym, jaki jest sens w lataniu na Księżyc? Kogo obchodzi, z czego jest zrobiony?

Jim uśmiechnął się.

– A więc kiedy coś mówimy, nawet jeżeli nie jest to prawdą, liczy się tylko działanie tego na ludzi, tak? A jeżeli jest dobre, wszystko jest usprawiedliwione?

– Hę? – wymamrotał Edward.

– Pytam cię, czy mogą istnieć złe kłamstwa i dobre kłamstwa.

– No… – Chłopak zawahał się. – Chyba tak. Jaki sens mówić ludziom prawdę, jeżeli przysporzy im to tylko bólu?

– Doskonale – powiedział Jim. – Teraz chciałbym, żeby każdy z was napisał trzy „dobre” kłamstwa… i uzasadnił, dlaczego są „dobre”.

Roosevelt podniósł rękę.

– Chętnie bym to zrobił, proszą pana, ale cierpię na uraz ręki, spowodowany powtarzanym wysiłkiem, i nie mogę pisać.

– Za często walisz konia, w tym twój problem – wtrącił Philip.

– Kłamiesz, Roosevelt – stwierdził Jim. – W dodatku to złe kłamstwo.

– Dla mnie jest dobre… jeśli dzięki niemu nie będę musiał nic pisać.

– Nie sądzę. Gdybym choć przez chwilę wierzył, że rzeczywiście masz uraz ręki, spowodowany powtarzanym wysiłkiem, posłałbym cię do dozorcy Waltera, abyś mógł zrobić coś pożytecznego. O ile wiem, jest właśnie w drodze do damskich łazienek, gdzie zamierzał przepchnąć kilka toalet. Robi się to, wpychając ramię do środka aż po pierwsze kolanko.