– Nie wiem dokładnie. Chyba o trzeciej po południu, coś koło tego.
Jim skinął głową w kierunku portretu.
– Podejrzewam, że to był pan Robert H. Vane. Wieszał się sam na ścianie.
– O mój Boże…
– Dziś rano zawiozłem obraz do domu aukcyjnego przy Rodeo Drive. Moja znajoma, Julia Fox, obejrzała go i powiedziała, że spróbuje go sprzedać. Zostawiłem obraz u niej i pojechałem do szkoły, ale wrócił…
Eleanor podeszła do malowidła, przyciskając dłoń do ust.
– W końcu Rodeo Drive to tylko piętnaście kilometrów stąd. Kotom i psom zdarza się wędrować po kilkaset, aby wrócić do właściciela. Piętnaście kilometrów to nic.
– Nie ma się z czego śmiać – mruknęła Eleanor.
– A kto się śmieje? Nie mogę się tego cholerstwa pozbyć!
– Nie uda ci się.
– Naprawdę? Zaniosę go zaraz do piwnicy, rozwalę na kawałki i wsadzę do pieca. Zobaczymy, czy po takim potraktowaniu uda mu się wrócić na ścianę.
– Jim, ja mówię poważnie… nie radziłabym ci tego robić. Minionej nocy o mało cię nie zabił.
– To nie żaden „on”, tylko zwykły obraz!
– Nie rozumiesz – powiedziała Eleanor, ale Jim poszedł już do kuchni, ze stojącego obok zlewu drewnianego bloku wyjął duży nóż i wrócił z nim do salonu. – Jim, proszę cię, to tylko wszystko pogorszy…
– To obraz, Eleanor. Nic więcej.
– Wiesz, że to nieprawda! Sam widziałeś! To obraz, w którym zamknięta jest ludzka dusza!
Jim podciągnął fotel do kominka, wszedł na siedzenie i zamachnął się nożem, celując w zakrytą czarnym materiałem głowę Roberta H. Vane’a.
– Jim! Nie!
Ale Jim wbił już nóż w obraz – i w tym samym momencie oślepił go niesamowicie jaskrawy błysk. Uderzenie gorąca pchnęło go z taką siłą, że uderzył plecami o kanapę i zderzył się z nocnym stolikiem, zrzucając z łoskotem lampkę.
Leżał na plecach – osmalony, pozbawiony tchu, oślepiony. Eleanor uklękła obok i uniosła mu głowę.
– Jim, nic ci nie jest?
– Nic nie widzę – szepnął. Miał wrażenie, że wargi ma trzy razy grubsze niż zwykle. – Nie mogę oddychać…
Rozdział 12
Eleanor pomogła mu wstać. Obił sobie plecy o bok kanapy, a uderzając o podłogę, zrobił sobie siniaka na lewym barku. Twarz go piekła i czuł smród swoich spalonych włosów. Eleanor podprowadziła go do jednego z plecionych krzeseł, by usiadł. Widział jedynie pomarańczowy, tańczący powidok materiału zakrywającego głowę Roberta H. Vane’a.
– Chcesz się czegoś napić? – spytała Eleanor.
Skinął głową, więc włożyła mu w dłoń puszkę piwa. Upił trzy łyki lodowatego płynu i musiał przestać pić, bo zabolało go podniebienie.
– Widzisz coś?
Zakaszlał i pokręcił głową. Przypomniał mu się wiersz Edgara Lee Mastersa Butch Weldy - o człowieku, obok którego wybuchła benzyna i którego oczy „usmażyły się na chrupko jak dwa jajka”.
– Twoje brwi… – powiedziała Eleanor, delikatnie gładząc go po czole.
– Co z nimi?
– Zniknęły. Włosy z przodu też wyglądają trochę szczeciniaste.
– Jezu… – Wyciągnął palcami kąciki oczu, sprawdzając widzenie po bokach, na szczęście stopniowo wracało. Z lewej strony widział już kawałek kanapy i jedną z poduszek, a z prawej ościeżnicą i włosy Eleanor.
– Ostrzegałam cię. Mamy do czynienia z potężnym duchem. Do tego straszliwie złym.
Jim pomacał brwi. Eleanor miała rację: zostały z nich jedynie resztki. Odwrócił się ku niej i zamrugał, potem jeszcze raz i w końcu udało mu się dostrzec jej twarz, choć jeszcze nie widział jej zbyt wyraźnie.
– Chyba już wszystko w porządku… odzyskuję wzrok.
– Nie dostałeś pełnego błysku. Vane nie mógł unieść materiału nad głowę, bo wbiłeś nóż. To cię uratowało.
– Jak to „nie mógł unieść materiału”? Eleanor, to nie jest ani żywy człowiek, ani prawdziwy materiał. To obraz.
– Tak i nie…
Przez chwilę milczała, jakby zastanawiała się, od czego zacząć.
– Wiesz o tym wszystkim znacznie więcej, niż mówisz, prawda? – mruknął Jim.
– Wiem tylko tyle, ile powiedział mi Giovanni Boschetto.
– Masz na myśli stryja Vinniego? Sądziłem, że nigdy z nim dłużej nie rozmawiałaś.
Eleanor odsunęła włosy z czoła.
– Nie rozmawiałam, ale mieszkam w tym budynku tylko dlatego, że oni chcieli, abym była pod ręką, gdyby Giovanni kiedykolwiek potrzebował pomocy. Myślisz, że stać mnie na takie mieszkanie?
– „Oni”? Jacy „oni”?
– Benandanti. Właściciele budynku.
– Dlaczego Giovanni Boschetto miałby potrzebować twojej pomocy?
– Bo jestem wrażliwa. Bo mogę się komunikować ze zjawami.
– Chodziło o jakieś szczególne zjawy?
– Tak. W przypadku Roberta H. Vane’a. Giovanni Boschetto próbował zrobić to samo co ty. – Skinęła głową w kierunku obrazu. – Pozbyć się tego.
– Najwyraźniej mu się nie udało.
– Nie, choć próbował pozbyć się tego obrazu kilkanaście frazy. Raz zabrał go na Mauretanię i wrzucił do wody pośrodku oceanu. Innym razem zawiózł go do Doliny Śmierci, ale obraz zawsze wracał. Jakimś sposobem odkrył jednak, co robić, aby duch Vane’a nie wydostawał się na zewnątrz.
– Co trzeba robić?
– Nie powiedział. Nikomu nie ufał, nawet mnie. Uważał, że jeżeli się tego dowiem, duch Vane’a może wniknąć do mojego umysłu i namówić mnie, abym go uwolniła. Zanim znalazł sposób na zatrzymanie Vane’a w obrazie, jego duch często z niego wychodził, zwłaszcza nocą, w taki sam sposób, w jaki wydobył się wczoraj, i podpalał ludziom łóżka.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu? Mogłem zostać spalony w czasie snu! Mogła ze mnie pozostać tylko kupka kości, popiołu i… – Jim uniósł w górę dłoń -…stary pierścień z korporacji studenckiej.
– Przepraszam… Wiedzieliśmy, że masz wysoko rozwiniętą zdolność wyczuwania złych duchów, i założyliśmy, okazuje się, całkiem zasadnie, że obraz zakłóci twoją równowagę i zechcesz się go jak najszybciej pozbyć. Niestety założyliśmy także, że ci się to uda. Musisz nas zrozumieć: nie mogliśmy ci powiedzieć więcej, niż to było konieczne… na wypadek, gdybyś poddał się wpływowi Roberta H. Vane’a i postanowił mu pomóc.
– Pomóc mu? W czym?
Eleanor nie odpowiedziała. Jim zamknął oczy i przycisnął czubki palców do powiek. Wciąż widział pomarańczowe plamy i wirujące zielone diamenty.
– Dobrze się czujesz? – spytała Eleanor.
– Chyba tak. Jestem na wpół upieczony i półślepy, ale pewnie przeżyję.
– Jim, nie mogę ci więcej powiedzieć. Zresztą sama niewiele więcej wiem.
– No dobrze… Jak to jednak możliwe, aby Vane był jeszcze ciągle uwięziony w obrazie? Po tylu latach powinien być martwy.
– Martwy… oczywiście, że jest martwy, tyle że nie znalazł spokoju.
– Nie rozumiem.
– Jim… musiałeś widzieć setki wędrujących dusz ludzi, którzy nie dokończyli swoich spraw w realnym świecie albo nie mogą uwierzyć, że nie żyją. Ile religii głosi, że nie można przejść na drugą stronę, dopóki ciało nie zostanie zakopane lub spalone? Indianie z niektórych plemion odcinali swoim wrogom głowy i zabierali je, aby ich dusze nie mogły dostać się do Krainy Wiecznych Łowów.
– Robertowi H. Vane’owi nie obcięto głowy.
– Wiem, ale jeżeli człowiek ma znaleźć spokój po śmierci, jego dusza i ciało muszą być całe. Dobra strona duszy i jej zła strona muszą być zjednoczone. Dlatego Robert H. Vane nie może znaleźć spoczynku. Jego dobra strona leży wraz z ciałem gdzieś na cmentarzu, niestety nie wiemy na którym, a ciemna jest uwięziona w tym obrazie i w dalszym ciągu robi to, o co Vane był oskarżany za życia. Nie zawaha się zabić każdego, kto stanie jej na drodze. Uważa, że ma do spełnienia misję.