Выбрать главу

Porucznik Harris wyjął z kieszonki na piersi gumę do żucia, rozpakował jeden listek, zwinął go powoli i wsunął sobie do ust. Potem zrobił ze sreberka od gumy maleńki model samolociku.

– Spirit of Saint Louis - powiedział i uniósł samolocik. – Umiem też zrobić Enolę Gay* [*Samolot, z którego zrzucono bombę atomową na Hiroszimę.], ale do tego potrzebne są przynajmniej cztery papierki.

– Jak zginęli? – spytał Jim.

– Zdawało mi się, że nie interesuje to pana.

– Oczywiście, że mnie interesuje, nie chcę tylko znów się wplątać w coś dziwacznego. Dziwacznego i niebezpiecznego.

Porucznik odchrząknął.

– Roberta i Sarę znaleziono w domku na plaży w Santa Monica, należącym do rodziców Roberta Tubbsa. Pan i pani Tubbs nie mieli pojęcia, że ich syn się tam wybiera… Robertowi nie wolno było korzystać z domu bez ich wyraźnej zgody. Nie wiedzieli, że ma klucz. Ciała znalazła służąca Tubbsów. Miała posprzątać przed przyjęciem, które właściciele domu zamierzali urządzić podczas weekendu. Zaraz po wejściu poczuła wyraźny zapach dymu. Kiedy weszła do sypialni, znalazła ciała. Były spalone.

– To straszne… – westchnął doktor Ehrlichman. – Rodzice są zdruzgotani.

– Czy to był wypadek? – spytał Jim. – Palili w łóżku albo coś w tym rodzaju?

Porucznik Harris pokręcił głową.

– Więc co? Morderstwo? – Jim niedowierzająco potrząsnął głową. – Niech mi pan tylko nie mówi, że specjalnie się podpalili.

– Nie, nie wygląda to na wspólne samobójstwo. W domu nie znaleziono żadnych łatwo palnych środków, niczego, co mogło być przyczyną takiego gwałtownego pożaru. Trudno mi wyjaśnić, co się tam naprawdę stało.

– Nie jestem pewien, czy byłbym zainteresowany szczegółami.

– Panie Rook, doskonale rozumiem, że nie chce pan zostać w nic wplątany, i jeżeli odmówi nam pan pomocy, będę musiał się z tym pogodzić, ale… jest w tej sprawie kilka aspektów, z którymi nawet spece z jednostki zabezpieczania śladów materialnych zupełnie nie wiedzą, co począć, nie wspominając o mnie.

– Na jakiej podstawie sądzi pan, że ja będę wiedział? Nie jestem policjantem.

– Wiem, ale jest pan au fait z różnymi nadprzyrodzonymi zjawiskami, prawda?

Jim zdjął okulary i potarł oczy.

– Poruczniku, kiedy miałem dziesięć albo jedenaście lat, dostałem zapalenia płuc, od którego omal nie umarłem. Od tego czasu jestem bardziej wrażliwy na pewne sprawy… na przykład na obecność „zjaw”: duchów, dusz, czy jak to tam zwą. Widuję rzeczy, których nie widzą inni ludzie, choć może raczej należałoby powiedzieć: których nie zauważają. Ale to jeszcze nie czyni ze mnie światowej sławy eksperta w zakresie wszelkich niewytłumaczalnych wydarzeń. Jestem pewien, że wkrótce znajdzie pan logiczne wyjaśnienie śmierci tych dwojga młodych ludzi…

– Nie widział pan miejsca zdarzenia.

– I wcale nie mam ochoty go oglądać.

– No cóż, pańska decyzja. Ja w każdym razie nie znajduję logicznego wyjaśnienia tego, co stało się z Robertem Tubbsem i Sarą Miller… absolutnie żadnego… i jestem gotów założyć się o podwójne enchilada w Tacos Tacos, że pan także nie zdoła go dostrzec.

Rozdział 3

Jim zjechał za porucznikiem Harrisem na plażą i zatrzymał swojego starzejącego się lincolna continentala na piasku. Było ciepłe, wietrzne popołudnie, mewy wisiały w powietrzu jak zatrzymane na fotografii. Przed domem stały cztery radiowozy, ambulans z wydziału koronera, dwa pojazdy ekipy zabezpieczającej ślady oraz trzy furgonetki z antenami satelitarnymi na dachach – z trzech różnych stacji telewizyjnych.

Kiedy Jim i porucznik Harris szli w kierunku domu, rzucił się na nich tłumek reporterów i kamerzystów.

– Poruczniku! Czy może pan podać jakieś szczegóły? Patolog twierdzi, że zwłoki są bardzo mocno spalone. Jak mocno? Czy ogień podłożono rozmyślnie? To podpalenie czy tragiczny wypadek?

Porucznik Harris zatrzymał się i uniósł dłonie.

– Przepraszam wszystkich, ale na razie nie mogę przekazać, dodatkowych informacji poza tym, co już wiecie od koronera i inspektorów pożarowych. Proszę mi uwierzyć, kiedy dowiemy się czegoś więcej, zostaniecie natychmiast poinformowani.

– Kto to jest, poruczniku? – spytała Nancy Broward z CBS News, wskazując na Jima.

– Pan Jim Rook z West Grove Community College. Zgodził się pomagać nam w śledztwie. Jest nauczycielem Bobby’ego i Sary… to znaczy, byłby nim, gdyby żyli.

– Jak wymawia się pańskie nazwisko? Rook jak ptak?

– Nie, jak figura szachowa* [*Gra słów rook to po angielsku zarówno „gawron”, jak i „wieża szachowa”.] – odparł Jim.

– W czym dokładnie ma pan pomagać policji? – pytała dalej Nancy Broward.

Porucznik Harris wyglądał na nieszczęśliwego.

– Pan Rook ma szczególne umiejętności, które mogą nam pomóc ustalić, co się tu właściwie wydarzyło.

– Szczególne umiejętności? Jakiego rodzaju?

– Nie mogę nic więcej na ten temat powiedzieć. Jeżeli bylibyście teraz państwo uprzejmi nas przepuścić…

Jim przerwał mu i oświadczył:

– Przez niemal dziewięć lat uczyłem młodzież. Oznacza to zarówno przekazywanie wiedzy, jak i wskazywanie kierunku. Mogą tu być ślady, które pomogłyby nam ustalić, czy Bobby i Sara mieli jakieś problemy. Na przykład z narkotykami. Może nie dogadywali się z rodzicami… rozumie pani, jak w przypadku Romea i Julii.

– Sądzi pan, że mogli popełnić rytualne samobójstwo zakochanych?

– Nic nie sądzę. Jeszcze ich nie widziałem.

– No dobrze – burknął porucznik i ujął Jima za ramię. – Na razie wystarczy. Już im pan dał tytuł.

Poprowadził Jima w górę drewnianych schodów i do salonu. Przy drzwiach wartę trzymał mundurowy policjant, a cały dom był pełen specjalistów od zbierania dowodów, fotografów, techników zdejmujących odciski palców, inspektorów pożarowych oraz ludzi, którzy zdawali się nie mieć nic lepszego do roboty niż wydzieranie się do telefonu komórkowego.

– Jak pokazują takie rzeczy w telewizji, wygląda to inaczej – zauważył Jim, kiedy obok niego przepchnęła się barczysta blondyna z aparatem cyfrowym w rękach, a zaraz potem został potraktowany łokciem przez młodego Murzyna w plastikowym kombinezonie.

– To dlatego, że producenci telewizyjni starają się oszczędzać. A tu wszystko pokrywane jest z pańskich podatków.

Jim rozejrzał się po marynistycznym wyposażeniu wnętrza. Przyjrzał się posplatanym w węzły linom, kotwicom i malowidłom przedstawiającym czteromasztowe klipry.

– Jezu… kto mieszka w czymś takim? Długi John Silver?

Porucznik Harris poprowadził go do sypialni. Jim przygotował się wewnętrznie na widok dwóch spalonych ciał, a wiedział z doświadczenia, że będzie to okropny widok. Kiedyś widział na San Diego Freeway wypalonego kempingobusa – z tatuśkiem i mamuśką w fotelach, z których pozostały jedynie sprężyny. Zwłoki wyglądały jak ludziki ze zwęglonych patyków. Najgorsze było to, że ogień wykrzywił usta ofiar i wyglądali, jakby się uśmiechali i świetnie bawili.

Kiedy wszedł do sypialni, z początku nie był w stanie zrozumieć, na co patrzy. Ściany i sufit pokrywała cienka warstewka woskowatego żółtego nalotu – jakby sadzy. Dywan był cały czarny i kiedy się po nim szło, głośno chrzęścił. Z łóżka pozostały jedynie dymiące warstwy spalonego materiału, co przypominało wielkie zwęglone ciasto i śmierdziało spaloną wełną, gumą i nylonem.

Jim podszedł bliżej i zobaczył leżące na łóżku kości. Miały zwęglone końce – jak zbytnio przypieczone na grillu żeberka – i były tak pomieszane, że na pierwszy rzut oka nie dałoby się powiedzieć, że to szczątki dwóch osób, gdyby nie było dwóch czaszek, stykających się wzruszająco czołami, wpatrujących się nawzajem w swoje puste oczodoły.