– O tak, Julie, teraz, zrób to teraz!
Julie rozrzuciła szeroko nogi i zaczęła pieścić swe uda. Palce jak po ścieżce prześlizgnęły się przez owłosiony trójkąt i znalazły ukryte poniżej mięsiste wargi. Jęknęła, nie dla jego przyjemności, ale z budzącego się podniecenia. Masturbacja była teraz jej największą przyjemnością. Mężczyźni – czasami udawało się jej kogoś znaleźć i przemycić do domu – rzadko byli na tyle silni, by mogli sprostać jej wymaganiom. Przygryzła dolną wargę, twarz miała zlaną potem, gdy średni palec zagłębił się w środku. Ręka poruszała się powoli i niemrawo, stopniowo jednak coraz szybciej i bardziej stanowczo, gdy mocniej naprężały się mięśnie brzucha.
Benjamin pod kołdrą także coraz szybciej poruszał ręką, ale bez rezultatu.
– Julie – zawołał. – Teraz tutaj, proszę, chodź tutaj.
Zmrużył oczy, gdyż jej białe, obfite ciało zdawało się niknąć w słabym świetle. Pomyślał, że chyba przepala się żarówka, oczywiście jeśli nie zawodzi go wzrok, podobnie jak inne części jego starego, zmęczonego ciała. W pokoju zrobiło się jeszcze ciemniej, tak że ledwie ją widział. Mógł dostrzec jedynie jej nogi od kolan w dół, wystające z ciemnego kąta pokoju, i spazmatycznie drgające, olbrzymie stopy.
– Julie! Proszę, chodź teraz do łóżka – błagał – potrzebuję cię, kochanie!
Jej wielka, obwisła postać wynurzyła się z mroku i cicho zbliżyła do łóżka. Uśmiechał się zapraszająco, gdy odrzuciła nakrycie i podniosła jego zwiotczały członek, aby mu się przyjrzeć. Wdrapała się obok niego na łóżko i zadrżał, gdy zimnymi stopami dotknęła jego nóg.
– Dobra dziewczynka, Julie. Moja dziewczynka – mamrotał, gdy wilgotnym ciałem zdusiła jego wychudzoną postać.
– Uważaj! – sapnął, gdy przygniotła go swoim ciężarem, wyciskając powietrze z jego płuc. Zsunęła się z niego i odpychając jego ręce chwyciła dłonią penis. Drżał, gdy brutalnie obchodziła się z jego na wpół wzbudzonym członkiem, ciągnąc i ugniatając go, jakby chciała nadać mu jędrność i twardość.
– Ostrożnie, Julie – poskarżył się – nie tak gwałtownie.
Czuł jej gorący oddech, kiedy dyszała mu nad uchem, i starymi, chudymi rękami objął jej opadające piersi, przyciskając jedną do drugiej, zbliżając do lepkich warg, które zamknęły się na nich. Ssał jej sutki, cmokając jak niemowlę; zaskomlał, gdy wsunęła pod niego rękę i z ogromnym wysiłkiem podciągnęła jego ciało i położyła na sobie.
– Chodź, ty stary skurwielu, daj mi to – wyszeptała.
– Julie, co…
Przerwał, gdy rozłożyła nogi, starając się wciągnąć go w siebie. Musiała palcami wpychać jego sflaczały członek, jak banknot do pustej sakiewki. Wielkimi dłońmi obejmowała wychudzone pośladki, unosiła się podnosząc biodra na jego spotkanie.
– Julie! – krzyknął. – Natychmiast przestań! Miał wrażenie, że coś miażdży jego ciało, a kości kruszą się w pył.
– Chodź, ty stary pierniku! Zerżnij mnie.
Łzy zawodu spływały z kącików jej oczu, ściekając do uszu, wypełniając wgłębienia. Podnosiła się i opadała, wiła i szarpała, ale nie czuła go w środku.
– Rżnij mnie! – krzyknęła, a cienie zbierały się wokół nich i nagle rozległ się syczący dźwięk, żarówka zgasła i jak czarny przypływ zalała ich ciemność.
Zawodził teraz, obolały od walki, rozpaczliwie chcąc się uwolnić, ale ona nie puszczała. Ręką przytrzymywała go na sobie, obejmowała kolanami, uwięziła stopami jego patykowate nogi. Zamknęła go w potrzasku. Sięgnęła do tyłu i zebrała swoje włosy rozrzucone na poduszce. Skręciła je w jedno długie pasmo i owinęła wokół jego kościstej szyi.
– Julie, co robisz? Przestań, proszę! Nie chcę już więcej…
Słowa uwięzły mu w gardle, gdy zaczęła ciągnąć za włosy, wciąż wzmacniając uścisk i przytrzymując drugą ręką włosy przy samej głowie. Ciągnęła coraz mocniej. Twarz mu się wykrzywiła, oczy rozszerzyły z przerażenia, z ust spływały małe, białe krople.
– Wszystkie te lata – zasyczała przez zaciśnięte zęby. – Wszystkie te lata…
Płakała teraz z bólu, wyrywając sobie włosy z głowy, ale ciągnęła dalej. Jego charczenie brzmiało w jej uszach jak muzyka.
– Wszystkie te lata…
Mrok w pokoju pogłębił się, gdyż przez szpary w zasłonach nie przedostawało się już nawet światło ulicznych latarni. Już nic nie widziała w ciemnościach. Słyszała tylko, jak rzężąc, dusił się. I to jej wystarczało.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Pełen obaw siedział w samochodzie, obserwując dom. Zgasił silnik, ale wciąż kurczowo trzymał kierownicę, nie mogąc podjąć decyzji: zostać czy odjechać. Słońce schowało się za chmury; tym razem okna domu były ciemne i tajemnicze. Beechwood nie było już zwyczajnym domem.
Bishop odetchnął głęboko i puścił kierownicę. Jedną ręką zdjął okulary i rzucił je na siedzenie obok, a następnie sięgnął po swoją teczkę. Przeszedł szybko po wyłożonej płytami ścieżce, wiedząc, że jeśli będzie się dłużej wahał, nigdy nie wejdzie do domu. Zdawał sobie sprawę, że jego strach jest irracjonalny, ale sama świadomość tego faktu nie zmniejszała obaw. Gdy wchodził na schody, otworzyły się drzwi i z progu uśmiechnęła się do niego Jessica. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że uśmiech był wymuszony, w jej oczach kryło się zdenerwowanie. Rozumiał je doskonale.
– Baliśmy się, że nie przyjedziesz – powiedziała.
– Przecież mi płacicie, nie pamiętasz? – odpowiedział i natychmiast pożałował swej szorstkości. Jessica odwróciła wzrok i zamknęła drzwi.
– Czekają na ciebie.
Wskazała drzwi po lewej stronie, naprzeciw schodów. Przez chwilę nie mógł się ruszyć, niemal spodziewając się zobaczyć zwisające ze schodów nogi i leżący niżej but. Oczywiście już ich nie było, ale na ścianie pozostały ślady.
Otrząsnął się z tych myśli, gdy Jessica ścisnęła go delikatnie za ramię. Przeszedł przez mroczny korytarz i wszedł do pokoju, który mu wskazała. Jakaś kobieta, czekająca tu razem z Kulekiem, podniosła się, gdy Bishop wszedł do środka.
– Cieszę się, że przyszedłeś, Chris – powiedział z głębi fotela Kulek; w ręku trzymał laskę. – To jest pani Edith Metlock. Przyszła, by nam pomóc.
Podając jej rękę Bishop usiłował sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko. Była niska i tęga, wyglądała jak typowa matrona. Szare pasemka prześwitywały przez czarne, mocno skręcone włosy, a gdy się uśmiechała, wydymała różowe policzki. Pomyślał, że w młodości musiała być ładna, ale tusza i czas to zatarły. W jej oczach, podobnie jak u Jessiki, widać było napięcie. Uścisk dłoni miała mocny, a jej ręka, mimo chłodu panującego w pokoju, była wilgotna.
– Mów mi Edith – powiedziała, w jej głosie zabrzmiała ciekawość połączona z niepokojem.
– Jak chcesz nam pomóc…? – przerwał w pół zdania. – Edith Metlock. Tak, wydawało mi się, że znam to nazwisko. Jesteś medium, tak?