Podczas gdy jego przyjaciele starali się jak najdokładniej odpowiadać na pytania zaciekawionych mieszkańców wioski, Marco przestąpił próg małej chatki staruszków.
W środku było dość ciemno, ale ogień na palenisku dawał ciepło i nieco światła.
Przyjrzał się obojgu badawczo.
– Na kilka minut zamienicie się ze sobą na swoje zmysły. Muszę zrobić to z wszystkimi zmysłami naraz, bo trudno mi będzie oddzielić zmysł czucia. Wymieracie się więc także wzrokiem, słuchem, smakiem i węchem.
– Doprawdy potrafisz to, panie? – zdumiała się Maria.
– Tak, ale nie wiem, czego doświadczycie. Nie jestem bowiem w stanie przeniknąć w wasze umysły. Jedynie wy będziecie wiedzieć, co tak naprawdę się stało.
– A więc niech to się wreszcie zacznie! – ponaglił go Iwan. – Czekałem na to od tak wielu lat, teraz ona wreszcie zobaczy!
– Usiądźcie więc.
Marco wyciągnął ręce nad stołem i ujął dłonie staruszków, oni także musieli wziąć się za ręce i w ten sposób utworzył się zamknięty krąg.
Iwan i Maria poczuli, jak od tego nieziemskiego mężczyzny z Królestwa Światła płynie w ich ciała niesamowicie potężna siła. Ta chwila była święta.
Potem Marco złączył ich dłonie, sam zaś stanął z boku.
Poprosił, by zamknęli oczy.
W izbie zapadła grobowa cisza.
Nagle coś stało się z obojgiem jednocześnie.
Pomarszczona twarz Marii wygładziła się przy wtórze głębokiego westchnienia ulgi.
Za to Iwan zaczął głośno krzyczeć. Skulił się, puścił ręce żony i złapał się za głowę. Zaraz potem jeszcze mocniej zgiął się wpół, bo zapalenie pęcherza zaatakowało ostrym bólem, którego śmiertelnie się przeraził. A jeszcze chwilę później wyprostował nogi, krzywiąc się od strasznych bólów kości. Od dudnienia w karku i głowie zbierało mu się na wymioty.
– Ach nie, nie, zabierz to ode mnie, zabierz! Przecież ja umieram! – zaskowyczał.
– Nie, wcale nie umierasz – rzekł łagodnie Marco.
– Odczuwasz po prostu chroniczne bóle Marii. Ludzie różnie znoszą ten sam ból.
– Dobrze, dobrze, będzie ubikacja w domu, obiecuję!
– Przyrzekasz, że nie będziesz już zadręczał otoczenia narzekaniem na swoje drobne dolegliwości? Słuchanie wiecznie niezadowolonych ludzi to nic przyjemnego.
– Tak, przyrzekam, tylko zabierz to ode mnie, dłużej już nie zniosę!
Maria popatrzyła na Marca proszącym wzrokiem. Zrozumiał ją i życzliwie skinął głową.
Potem przerwał eksperyment. Maria drgnęła, gdy ból powrócił do jej ciała, Iwan z westchnieniem ulgi opadł na krzesło.
Marco zwrócił się do staruszki:
– Musisz pamiętać, że wszystko będzie wyglądało inaczej, kiedy dostaniecie Święte Słońce. W jego promieniach wróci wasza młodość, a wraz ze starością znikną też wszystkie choroby. Jeśli jednak chcesz, mogę uwolnić cię od największych cierpień już teraz.
Maria uśmiechnęła się ze smutkiem.
– Skoro radziłam sobie do tej pory, to wytrzymam jeszcze, dopóki nie zjawi się tu Słońce. Nie chcę cię więcej kłopotać, panie. Dostatecznie dużą radością jest już samo to, że mój Iwan nabrał rozumu.
– A więc dobrze, i pamiętaj, że kiedy otworzą się mury Królestwa Światła, będziecie mogli dostać wiele nowoczesnych sprzętów i urządzeń, na przykład łazienkę z całym odpowiednim wyposażeniem i łatwą w obsłudze kuchnię. Będziecie mieć ciepło i wiele, wiele więcej.
– Czy to prawda?
– Oczywiście. Czy możemy teraz dołączyć do innych?
Wstali. Stary Iwan w milczeniu powlókł się za nimi.
3
Gondagil i Helge niezmiernie się przerazili, widząc, jak bardzo postarzeli się ich dawni rówieśnicy.
Szczególnie zaskoczony był Gondagil, który dłużej przebywał poza Ciemnością. Wielu jego równolatków zmarło, Iwana i Marię zaś pamiętał jako parę dzieciaków, bawiących się przy drodze w pobliżu jego domu. Przekonanie się na własne oczy, czym jest różnica w czasie, było zaiste straszne.
Nagle zatęsknił za domem w Królestwie Światła, za Mirandą i synkiem, nazwanym Haram na pamiątkę przyjaciela, którego Gondagil był kiedyś zmuszony zabić. Dla Gondagila było to czymś w rodzaju zadośćuczynienia za grzech.
Zdawał sobie sprawę, że mieszkańcy osady nie mogą otrzymać Świętego Słońca jeszcze w tej chwili. Wiedział jednak także, że w gondoli leży kilka sporych Słońc, na wypadek gdyby ekspedycja okazała się nieoczekiwanie prosta i prędko ją zakończyli, przynajmniej w tej części Ciemności. Mroczne królestwo podzielono na sektory, ten pierwszy znali najlepiej. Tu leżała kraina Timona, długa dolina potworów, osada niemiecka i kilka górskich wiosek. Sektor ów rozciągał się aż do morza piasku i górskiej ściany Siski.
Gondagil uśmiechnął się leciutko pod nosem. Wiedział, jak niezmiernie dumna jest Siska z tego, że właściwie całe pasmo gór zostało nazwane jej imieniem. I tak miało zostać na całą wieczność, nazwa ta figurowała nawet na mapach w Królestwie Światła.
Inne sektory nie były tak dobrze znane. No, może poza tym położonym na południe stąd obszarem, przez który wiodła trasa wielkiej ekspedycji, tam gdzie znajdowała się osada rybacka, z której pochodził Staro, i gdzie miała swój początek potworna Dolina Róż, która utraciła już całkiem swą niebezpieczną moc.
Była też odgraniczona, zamknięta część, w której leżała osada Siski. Wiedzieli również o istnieniu na zachód od niej kilku innych wiosek zamieszkanych przez ludzi. Ten sektor rozciągał się na północ od należącej do Obcych części Królestwa Światła.
Poza tym… cała reszta pozostawała ziemią nieznaną. Mogły się tam znajdować żywe istoty wszelkiego możliwego rodzaju, nic o nich nie wiedzieli. Wówczas gdy księżna wraz z rodziną czarnoksiężnika przybywali do Królestwa Światła, po drodze napotkali jakieś niezwykle stworzenia, miękkie, jakby jedwabiste… Nic jednak wtedy nie mogli zobaczyć, wokół panowały nieprzeniknione ciemności, bo wysoki łańcuch gór, wznoszący się wzdłuż murów Królestwa Światła, przesłaniał blask Świętego Słońca.
Nieszczęśni ci, których tam wysłano!
Gondagil zaczął się niecierpliwić. Z całego serca pragnął przynieść mieszkańcom rodzinnej wioski światło, nie mógł się już doczekać, kiedy uporają się z pozostałą częścią tego sektora. Osada niemiecka i górskie wioski na pewno nie nastręczą trudności. Wielką niewiadomą pozostawały natomiast potwory, było ich takie mnóstwo, wściekłych i pełnych nienawiści, krwiożerczych kanibali. Jak zdołają wmusić w nie wszystkie tajemniczy eliksir?
Stał w sali biesiadnej wodza i patrzył, jak Móri i jego pomocnicy prowadzą poważną rozmowę z mieszkańcami wioski, pragnąc uspokoić ich, zanim przystąpią do rozdzielania drogocennych kropli napoju. Madragowie twierdzili, że potrzeba ich naprawdę niewiele, napój został rozcieńczony wodą tak, aby w ogóle dało się przełknąć tę odrobinę.
Ponieważ nie wszyscy mieszkańcy byli obecni, goście postanowili jeszcze zajrzeć do domów, by o nikim nie zapomniano. Niezwykle ważne, aby każdy, dosłownie każdy mieszkaniec wioski wypił eliksir, a niewielką buteleczkę zamierzano również pozostawić pod pieczą wodza, by używał jej w przyszłości. Każde nowo narodzone dziecko będzie musiało przełknąć kropelkę eliksiru pokoju.
Usłyszał je przez ścianę, syczące, niemal szepczące głosy, lecz słuch miał dobry i to były domowe głosy. Żaden groźny obcy.
– Chodzą od domu do domu, tutaj też przyjdą. Co teraz zrobimy?
– Nic. Po prostu uciekniemy do lasu. Ale sąsiad mi mówił, że wszyscy dostaną coś dobrego. My mielibyśmy nie dostać? I on?
– Teraz już za późno, uciec też nie zdążymy, bo tamci już idą. Nikt nie może się o niczym dowiedzieć, on przecież nie żyje, tak mówiliśmy.