– Wiem o tym, lecz jeśli znajdą…
– Nie znajdą.
– A jak on zacznie krzyczeć?
– Ja się tym zajmę. Zobacz, ominęli nas, zdążymy.
Kroki rozległy się bliżej. Skulił się pod ścianą.
Muszę być cicho. Nikt nie może się dowiedzieć, że istnieję. Nikt! Bo wtedy będę musiał umrzeć. Tak powiedział ojciec. Takie prawo panuje w krainie Timona. Prawo ustanowione przez samego Timona. Tylko ten, kto jest w stanie przeżyć na własną rękę, ma prawo do istnienia. Dla innych nie ma miejsca.
Prawo silniejszego.
Strach, strach, strach.
Nie wolno płakać! Nie wolno, tak mówi matka. Nie wolno płakać.
Muszę być cicho.
Idzie ojciec.
Co on robi? Zawiązuje mi usta? Ale ja… ja nie zamierzam nic powiedzieć!
Co ojciec i matka chcą zrobić?
„Uciekniemy do lasu”, ojciec znów to powtarza.
W domu zapada cisza.
Jestem sam. Boję się!
Stukanie do drzwi. Muszę być cicho.
W domu wodza wszystkich ogarnął podniosły nastrój. Wypito eliksir.
Gondagil zauważył, że ludzie patrzą na siebie jakby nowymi oczyma, uśmiechali się życzliwie, w spojrzeniach pojawiła się łagodność.
To działa! Wywar Madragów działa, pomyślał.
Waregowie nie należeli wprawdzie do najstraszniejszych istot żyjących w Ciemności, był to jednak twardy lud, który musiał przystosować się do surowego klimatu. Tu naprawdę, jak zresztą często bywa, obowiązywało prawo silniejszego. Mimo to Waregowie, gdy zaszła taka potrzeba, potrafili okazać człowieczeństwo. Tak, tak, Waregowie to dobrzy ludzie, wysłannicy z Królestwa Światła z czasem będą musieli stawić czoło znacznie trudniejszym zadaniom.
Zapadła cisza. Wódz rozejrzał się dokoła.
– A gdzie to się podziali Elis i Natasza?
Nikt nie wiedział. Armas i Berengaria, których zalaniem było obejść wszystkie domy, spytali natychmiast, gdzie mieszka ta para. Okazało się, że w przedostatnim domu pod samym lasem.
– Stukaliśmy tam – wyjaśnił Armas. – Ale ponieważ nikt nie odpowiedział, doszliśmy do wniosku, że są tutaj.
Mieszkańcy wioski popatrzyli na siebie zdziwieni.
– Ale czy oni nie mają przypadkiem dziecka? – wtrącił się Helge. – Natasza spodziewała się potomka przed moim wyjazdem.
Wódz pokręcił głową.
– Niestety, dziecko przyszło na świat martwe.
– O, nie! – zaprotestował Helge stanowczo. – Tak na pewno się nie stało. Widziałem Nataszę w lesie tego samego dnia, gdy byłem tu po raz ostatni. Ona niosła niemowlę, jestem gotów dać za to głowę. Płakała i uciszała dziecko, które nie przestawało wrzeszczeć. Pobiegłem, nie czekając, jestem pewien, że mnie nie zauważyła. Towarzyszyła mi wtedy matka i także widziała dziecko, ona jednak już nie żyje i nie może potwierdzić moich słów.
W sali zapadła cisza.
– To bardzo dziwne – stwierdził wódz.
Jakaś kobieta odezwała się po namyśle:
– Często przecież mówiliśmy, że z domku Nataszy od czasu do czasu nocą słychać jakieś krzyki, ale ona twierdzi, że to Elisa dręczą koszmarne sny…
– Oni jedzą bardzo dużo jak na dwoje ludzi – zauważył ktoś inny.
Jakiś człowiek przyznał:
– Często mnie to dziwiło… Są tacy tajemniczy i nigdy nie zapraszają nikogo do siebie.
– Zawsze mają zaciągnięte zasłony – przypomniał jeszcze ktoś.
– A ja raz do nich zapukałem – dodał inny. – Słyszałem, że są w domu, ale nagłe zrobiło się całkiem cicho i nie otworzyli mi. Takie postępowanie może zrazić, lecz jeśli mają jakąś tajemnicę do ukrycia…?
– Pójdę tam – zdecydował wódz. – Nie, nie, nie wszyscy naraz!
Wybrał dwoje mieszkańców miasteczka oraz Marca i Berengarię, reszta musiała zostać.
Berengaria nie była pewna, czy ma ochotę brać w tym udział. Zastanawiała się, ile czasu upłynęło, odkąd Helge opuścił wioskę, usiłowała obliczyć to według czasu obowiązującego w Ciemności, lecz jej się nie udało.
Dotarli do chaty Elisa i Nataszy. Wódz zastukał
Jak można się było spodziewać, nikt wewnątrz się nie odezwał.
Berengaria szepnęła z nadzieją:
– Może są w domu, tylko się nas boją? Może boją się wypić eliksir?
Nikt jej nie odpowiedział. Odkryli, że drzwi zamknięte są na skobel od zewnątrz, czym prędzej więc je otworzyli.
Izba była bardzo ciemna, lecz całkiem spora. Marco zapalił kieszonkową latarkę i snopem światła omiótł ściany.
– Talerze i sztućce dla trzech osób – mruknęła kobieta z ludu Timona. – I trzy krzesła.
– Nie podoba mi się to – przyznał wódz przygnębiony. – Czyżbyśmy byli aż tak nieludzcy?
Berengaria pojęła, o co mu chodzi.
– Czy tu, u was, ktoś musi ukrywać dziecko? – spytała.
– Wiele trzeba, żeby tak się stało, ale mamy swoje prawa.
W tym czasie Marco obszedł pokoje.
– Czy pozwolicie, że poproszę o wsparcie jednego z naszych pomocników?
– Oczywiście! – Wódz wyraził zgodę, choć nie bardzo pojmował, o co mu chodzi.
– Tengelu Dobry, zechciałbyś sprawdzić, czy w tym domu nie ma więcej pomieszczeń?
– Zaraz to zrobię – rozległ się jakiś dochodzący nie wiadomo skąd głos.
Mieszkańcy wioski drgnęli przestraszeni.
Wkrótce ów nieznajomy głęboki głos rozległ się znów:
– Za tym wielkim piecem są jakieś drzwi.
W tajemniczym głosie dźwięczało takie przygnębienie, że wszyscy popatrzyli na siebie zaniepokojeni. Nie zapowiadało się nic dobrego.
Po chwili poszukiwań odkryli wreszcie mechanizm otwierający ukryte drzwi. Rozsunęły się.
W pomieszczeniu za nimi panowała absolutna ciemność. Dostrzegli jednak jakieś łóżko, jakieś…
Z gardeł tych, którzy mieli możliwość zajrzeć do środka, wydobył się głęboki jęk. Kieszonkowa latarka Marca oświetliła postać skuloną w kącie posłania.
– Myślę, że nadeszła pora, by zmienić nasze prawa – zduszonym głosem powiedział wódz.
Berengaria poczuła, jak gardło jej się zaciska. Do oczu napłynęły łzy, lecz nie zrobiła nic, by je ukryć.
Chłopak siedzący na łóżku mógł mieć nieco mniej niż dwadzieścia lat. Usta zatkano mu chustką, dłonie miał swobodne, lecz mimo wszystko nie był w stanie sam wyciągnąć knebla, bo jego ręce jakby nie istniały. Zamiast nich sterczały tylko kikuty. Nogi miał równie krótkie, nie dłuższe niż uda normalnie zbudowanego dwulatka. Najgorsze jednak, że nie widać było w ogóle oczu, w ich miejscu widniała jedynie zwykła gładka skóra.
Czyżby ten kaleki chłopiec przeżył całe swoje życie w tym małym ciemnym schowku?
Nie, to nieprawda. Wiele wskazywało na to, że rodzice robili dla syna, co mogli, zabierali go ze sobą do większej izby, jadał razem z nimi, lecz nikt nie mógł go zobaczyć. To było niezmiernie ważne, sprawa życia i śmierci. Prawa krainy Timona zabraniały mieszkańcom utrzymywać przy życiu takich, którzy byli dla innych ciężarem.
– Cóż za rodzicielska miłość – westchnęła Berengaria wzruszona.
– To prawda – zawtórowali jej inni zdławionymi głosami.
Marco zdjął chustkę z ust chłopca.
– Nie bój się – rzekł łagodnie. – Nie chcemy wyrządzić ci żadnej krzywdy.
Chłopak oddychał z trudem, znać po nim było wyraźnie, że jest do szaleństwa wystraszony.
Odezwał się natomiast zaskakująco czysto i wyraźnie:
– Gdzie matka i ojciec? Rodzice wszystko wyjaśnią…
– Nie trzeba, my i tak rozumiemy – odparł wódz. – Ale oni na pewno wkrótce tu się zjawią.
Podniósł chłopca, żeby przenieść go do większej izby, biedak z początku gwałtownie zaprotestował, powiedział, że może iść sam, ale prędko ustąpił, jak gdyby pogodził się z losem, jakby przeczuwał zbliżającą się śmierć.