Berengaria usłyszała w głosie Shiry nutki świadczące o tym, że Taran – gaika się uśmiecha. Wszystkim dodało to otuchy.
Marco także się uśmiechnął, choć odrobinę niepewnie.
– Uważasz więc, że mogę pomóc temu chłopcu?
– Nikt inny na świecie poza tobą nie jest w stanie tego uczynić – zapewniła Shira z wielką powagą. – Zostaniemy tam z tobą w środku, będziemy dodawać ci sił, postaramy się, byś znów uwierzył w siebie.
Móri musiał wrócić do pozostałych mieszkańców wioski, lecz Marco i Berengaria weszli do domu nieszczęśliwego chłopca. Towarzyszył im Tengel Dobry, a ponieważ Shira przyrzekła wspierać Marca, ona także wemknęła się do środka.
– Zrobię dla niego, co w mojej mocy – oświadczył Marco Nataszy i Elisowi, ale głębokie westchnienie świadczyło o tym, że tak do końca nie jest pewien swych możliwości. – Jeśli zostawicie mnie z nim sam na sam przez jakiś czas…
Rodzice przyjęli tę propozycję z niepokojem, wreszcie jednak się zgodzili. Marco wolał, by wyszli, wiedział bowiem, że próba uleczenia chłopca może być niezwykle przykrym przeżyciem dla kogoś, kto na to patrzy. Poza Tengelem i Shirą, których nikt przecież nie widział, jedynym świadkiem podjętej przez niego próby miała być Berengaria. Marco chciał, żeby trzymała chłopca za rękę. W ten sposób mogła dodać mu otuchy.
Wszyscy inni opuścili pokój.
Berengaria nigdy nie była świadkiem tak ważnego przedsięwzięcia podejmowanego przez Marca. Książę postanowił nie dotykać oczu chłopca, to było raczej zadanie dla chirurgów ze szpitala w Królestwie Światła. Postanowił spróbować zrobić to, czego nie mógł uczynić nikt inny: wyprostować i wydłużyć skurczone, zniekształcone ręce i nogi, poprawić zdeformowane dłonie i stopy, zająć się nie istniejącymi palcami. Czyli zmienić geny chłopaka.
Samo znieczulenie właściwie nie nastręczało problemów. Marco nie miał wprawdzie żadnego środka usypiającego, ale też i go nie potrzebował. Zwykle gładził tylko oczy pacjenta i to na ogół wystarczało, by dana osoba zapadła w letarg.
Ale ten chłopiec nie miał oczu. Co począć w takiej sytuacji?
Chłopiec drżał ze strachu.
Berengaria ujęła niewielki kawałek ciała, który miał wyobrażać dłoń, żeby choć trochę go uspokoić.
– Jak masz na imię? – spytała najżyczliwiej jak umiała.
– Misza, to znaczy Michaił – odparł niepewnie.
– Wobec tego będę nazywać cię Miszą. Ja mam na imię Berengaria.
– Słyszałem. Berengaria… to bardzo piękne imię. A ty masz taki miły głos, wesoły. Jesteś dziewczynką, prawda?
Berengarię jego słowa przyprawiły o wstrząs. Nie uświadamiała sobie, że izolacja chłopca byłą tak totalna.
– Owszem, zgadza się, jestem dziewczyną, mniej więcej w tym samym wieku co ty.
Może nieco starszą, ale tego nie powiedziała głośno. Chciała, żeby chłopak czuł się bezpiecznie.
Marco pokiwał głową z uznaniem. Również on zorientował się, że słowa Berengarii uspokoiły przerażonego młodego człowieka.
– Teraz trochę się zdrzemniesz, Misza – powie – i dział cicho.
W każdym razie miał nadzieję, że chłopiec zapadnie w sen. Powiódł dłonią po jego twarzy tak, jak postępował z wieloma innymi w ciągu swego długiego życia. Wiedział, że chłopca czekają nieznośne bóle, mogące wystraszyć pacjenta do szaleństwa, w każdym razie tego pacjenta. Misza wszak nie wiedział nic o tym, co dzieje się wokół niego.
– Pomożemy ci – szeptem zwrócił się Tengel do Marca.
Książę Czarnych Sal podziękował skinieniem głowy. Jeszcze raz powiódł rękami po twarzy chłopca, która wydała się całkiem urodziwa. Misza był typowym Waregiem, miał jasne włosy i regularne rysy.
– Misza? – odezwała się ostrożnie Berengaria, a potem odwróciła się do Marca. – Wydaje mi się, że zasnął.
Marco przyniósł niedużą drzazgę z paleniska i delikatnie ukłuł chłopca. Żadnej reakcji.
– Na razie przynajmniej jakoś mi się udało – mruknął Marco do siebie. – Wobec tego możemy zaczynać. Ale mam poczucie, że to nieodpowiedzialny eksperyment.
– Poradzisz sobie – rozległ się miękki głos Shiry.
Marco westchnął.
– Gdybym tylko mógł mieć taką pewność… Wyjdź teraz, Berengario, to może być nieprzyjemne.
Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.
– On może się obudzić, a wtedy będzie mnie potrzebował.
Marco doskonale wiedział, że próby namówienia Berengarii na cokolwiek innego aniżeli to, co wbiła sobie do głowy, na nic się nie zdadzą. Zawsze wynikała z tego jedynie awantura.
– Dobrze, tylko potem się nie skarż! – ostrzegł i zabrał się do dzieła.
Berengaria siedziała, patrząc, jak Marco zajmuje się rękami Miszy, jak trzyma je delikatnie między własnymi kształtnymi dłońmi i jakby wyciąga, formuje według własnej woli, jak pracuje nad łokciami chłopca tak, by były sprawne. Po upływie pewnego czasu zorientowała się, że Marco zajmuje się jednocześnie odtwarzaniem wszystkiego, co kryje się pod skórą: żył, ścięgien i nerwów. Mogło się to wydawać bardzo prostą rzeczą, ona jednak widziała pot, od którego czarne włosy lepiły mu się do czoła, i przygnębienie, malujące się na twarzy.
Berengaria zorientowała się, że upłynęło wiele godzin dopiero wtedy, gdy nagle uświadomiła sobie, jak od długiego siedzenia w niewygodnej pozycji strasznie rozbolał ją krzyż. Marco zajmował się teraz dłońmi Miszy, formował palce tam gdzie przedtem były jedynie kikuty lub też nie było ich wcale. Berengaria nie śmiała jednak ani słowem wspomnieć o własnym zmęczeniu, Marco przecież musiał być kompletnie wyczerpany.
Wreszcie skończył.
Berengaria odetchnęła i osunęła się na podłogę. Wyciągnęła się tam, brakowało bowiem miejsc wygodnych do siedzenia.
Marco wstał z wielkiego łóżka rodziców Miszy.
– Na dzisiaj koniec. Nogami zajmiemy się jutro – oznajmił. – Chętnie poszedłbym za twoim przykładem, Berengario – dodał z uśmiechem, patrząc na rozciągającą kręgosłup dziewczynę. – Przyprowadzisz jego rodziców?
– Oczywiście. Obudzisz go teraz?
– Chyba nie. Tengelu i Shiro, dziękuję wam, wasza pomoc była nieoceniona.
Berengaria całkiem zapomniała o obecności duchów. Dopiero teraz zrozumiała, czym było owo ciche, wręcz ledwie słyszalne szeptanie Marca. Wcześniej myślała, że książę mówi sam do siebie, to natomiast były poważne medyczne dyskusje. Tak, Shira i Tengel na pewno mieli swój udział w tym sukcesie, lecz Marco był wśród nich jedynym, który potrafił dokonać tak wielkiej przemiany.
Berengaria zadrżała lekko, uświadamiając sobie, kto jest jego ojcem.
Nic dziwnego, że Marco to taka szczególna osoba!
Podniosła się jakoś z podłogi i poszła po rodziców Miszy. Nie chciała im jednak nic mówić.
– Praca jest ukończona zaledwie w połowie – oświadczyła z tajemniczym uśmiechem. – Nie spodziewajcie się więc za wiele, resztą Marco zajmie się jutro.
– Kim jest ten Marco? – spytał Elis, nie kryjąc przerażenia.
– Nie pytaj – odparła Berengaria tajemniczo. – Pamiętajcie jedynie, że on jest niepodzielnie dobry, nie ma w nim najmniejszego nawet cienia zła.
W tym czasie Marco obudził jednak Miszę, chciał bowiem, żeby chłopiec dowiedział się o wszystkim jako pierwszy.
Dziękował Stwórcy za to, że Misza wciąż nic nie widzi. Żyjący przez całe życie w zamknięciu młody chłopak i Berengaria? Natychmiast zakochałby się w niej bez pamięci.
Gdzie ja jestem? Dlaczego mam takie dziwne uczucie?
O, tak, po zapachu poznaję, że jestem w łóżku matki i ojca, tu zawsze pachnie tak bezpiecznie. Zwykle leżę tu i odpoczywam w dzień, kiedy nie przychodzą żadni obcy.