– Adam – jęknęła Kate – nie możecie tak odejść, musisz mi powiedzieć, co się stało z nogą Christy.
– To paskudna historia – pokręcił głową z godnością. – Przeżyłabyś szok, Kate. Powiedziałbym Richardowi, ale przysięga Hipokratesa nie pozwala mi naruszać zaufania pacjentki. Christy i jej kamień zabiorą swoją tajemnicę do grobu.
Wyszli, zostawiając szczęśliwe małżeństwo. Christy, wsiadając do samochodu, wciąż jeszcze chichotała.
– Czemu nie robisz tego częściej?
– Czego?
– Nie śmiejesz się! Wczoraj brałaś życie śmiertelnie poważnie.
– Martwiłam się o Kate.
– A więc teraz życie znowu może być zabawne. Christy obserwowała go nieufnie, gdy siadał za kierownicą.
– Załóżmy, że tak – powiedziała z powątpiewaniem.
– Świetnie. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zaczniemy zatem dziś wieczorem…
– Wieczorem?!
– Nie przepadam za fasolą z parówkami. Dziś będę miał ciężki dzień. Zresztą ty też. Wątpię, abyś po powrocie z apteki miała ochotę na gotowanie. Pora na elegancki obiad.
– Elegancja w Corrook? Przecież to niemożliwe…
– Jak to? Jest przecież pub!
– Hm… – uśmiechnęła się – Co to znaczy „hm”? Uśmiech Christy pogłębił się.
– Nie mogę pojąć, czemu dla niektórych stoły pokryte laminatem, zapach skwaśniałego piwa, frytki i befsztyk to znamiona elegancji. Czyżby płace służby zdrowia w Anglii były aż tak niskie?
Odwzajemnił szelmowski uśmiech.
– Gdy tylko Kate będzie mogła zastąpić mnie w roli anestezjologa, pokażę ci prawdziwą elegancję.
Nawet jeśli miałoby to oznaczać czarterowy lot do Londynu, specjalnie dla nas.
– Nie ma takiej potrzeby. – Christy poprawiła włosy gestem wystudiowanej, acz udawanej elegancji.
– Nie wypadłam sroce spod ogona, też znam dobre lokale. Byłam nawet kiedyś wewnątrz Cafe Corrook!
Pokręcił głową ze zdumienia.
– Niesłychane, ty? Cóż mogę dodać? Z pewnością nie zaimponuje ci fakt, że bratanek najlepszego przyjaciela mojej ciotki jest prawie pewien pokrewieństwa swego psa ze spanielem królowej?
– Nie ulegam łatwo oszołomieniu – wycedziła wyniośle, zaraz jednak zepsuła efekt niepohamowanym chichotem.
Zaśmiewali się jeszcze, gdy samochód stanął przed apteką. Ruth wybałuszyła oczy na widok wyłaniających się kolejno: Adama, kul i Christy.
– A zatem dziś wieczorem – przypomniał stanowczo. – Wątpię jednak, bym zdołał odwieźć cię do domu przed wpół do szóstej.
– Dzięki, doktorze McCormack, ale z powodzeniem mogę wziąć taksówkę.
– Odrobina szacunku nie zawadzi, ze względu na spaniela królowej – upomniał ją łagodnie – ale ktoś, kto zna wnętrze Cafe Corrook, może mi mówić Adam. Albo po prostu McCormack – zawahał się – oczywiście pod warunkiem, że rzeczywiście byłaś wewnątrz.
– Dzięki… Adamie. – Potrząsnęła głową ze śmiechem.
– To drobiazg. A zatem odbieram cię z domu o siódmej. – Zanim zorientowała się, co robi, pocałował końce jej palców i przeniósł pocałunek na usta.
– Uważaj na ten paluch, kochanie.
I już go nie było.
– Christy… – Ruth nie mogła ochłonąć, wyszła na jezdnię i gapiła się za znikającym samochodem. – Ależ on jest wspaniały!
Christy też miała kłopoty z regulacją oddechu. Dobrze, że Ruth na nią nie patrzy, może dzięki temu nie zobaczy szkarłatnego rumieńca.
– Ruth, jest już dziesięć po dziewiątej – powiedziała – a apteka ciągle zamknięta!
– I bardzo dobrze – westchnęła Ruth. – Mogłoby tak być zawsze.
Christy potrzebowała prawie pół godziny, aby rutynowe czynności w aptece zaczęły się toczyć zwykłą koleją. Cały jej świat został wywrócony do góry nogami. Całkiem inna Christy opuszczała wczoraj laboratorium. Zupełnie różna od tej, która powróciła dziś rano.
A może powinnam być w dalszym ciągu jędzą, to mniej niebezpieczne, pomyślała. Jeśli Adam nadal będzie rozsiewał te swoje diabelskie uśmiechy… To przez nie zakochała się wówczas. Przez nie i przez jego niewytłumaczalną zdolność zmuszania jej do śmiechu. Nawet wówczas, gdy sprawy przybierały najgorszy obrót.
To jest twój przyjaciel, skarciła się ostro. Musisz nauczyć się traktować go przyjaźnie i… tylko przyjaźnie. On po prostu ma taki ekspansywny sposób bycia. Dotknęła ust, tam gdzie spoczęły jego palce. Tego rodzaju gesty to jego druga natura, ale one nie świadczą o niczym. Może jedynie o tym, że ją nieco lubi. Nauczyły ją wszak tego poprzednie doświadczenia.
– Christy, żyj po prostu tak, jak żyłaś dotąd – powiedziała ponuro na głos. Wyregulowała wysokość fotela i poprawiła zwój etykietek samoprzylepnych w maszynie do pisania. Okropnie się skręcały. Zaczęła je wypełniać:
Pani A. Haddon: valium.
Zaskoczona, przerwała wpisywanie. Sięgnęła po kartotekę. Przerzucała karty póki nie znalazła właściwej. Poprzednia recepta zrealizowana była w zeszły czwartek, a jeszcze wcześniejsza przed trzema tygodniami. Wszystkie na valium. Pierwsze dwie wystawione były przez lekarzy spoza miasteczka. Christy nawet o nich nie słyszała.
– Pani Haddon?
Kobieta w średnim wieku oderwała się od buszowania wśród kosmetyków. Spojrzała na Christy przyjaźnie.
– Co, kochanie? – uśmiechnęła się.
Jak większość mieszkańców Corrook lubiła młodą farmaceutkę. Była nawet jedną z pierwszych poznanych tutaj osób. Samotna, zaglądała często na pogawędkę z Ruth lub Christy. Oparłszy się o kule, Christy pokuśtykała w stronę stelaża. Chciała załatwić sprawę z dala od ciekawskiej Ruth.
– Pani Haddon, przecież kupowała pani valium zaledwie pięć dni temu?
Kobieta skinęła głową. Christy nie była tego całkiem pewna, ale miała wrażenie, że celowo unika jej wzroku.
– Tak, skarbie – przyznała. – Jestem taka roztargniona. Chyba musiałam wyrzucić całe opakowanie wraz z torbami po zakupach. Co się stało z twoją nogą?
– To znaczy, że nawet nie otworzyła pani fiolki? – Christy nie dawała za wygraną.
– Ależ skąd – odrzekła pani Haddon – aż taka roztargniona nie jestem. Gdybym połknęła to wszystko, odwieźliby mnie chyba do czubków. Nieprawdaż?
Musiałam je wyrzucić, to jedyne wytłumaczenie – odrzekła stanowczo. – A teraz powiedz mi – dodała szybko – czy widziałaś już swego małego bratanka? Podobno wykapany tatuś. Ugotowałam potrawkę dla doktora Blaira, zaniosę mu po południu. Robię też na drutach kaftanik dla małego. Zostało mi tylko wykończenie błękitną wstążką…
Christy poddała się i uciekła, nie do końca przekonana. Cień wątpliwości pozostał. Recepta do realizacji była zwykłym powtórzeniem i właściwie nie miała podstaw, by odmówić wydania valium. Patrzyła na nią zamyślona. Lekarz, który ją wystawił praktykował w Tynong, miasteczku oddalonym o czterdzieści mil. Czemu pani Haddon jeździła aż tam po poradę, recepty zaś realizowała w Corrook?
Pewno był jakiś prosty powód. Może nie lubiła Richarda? Albo Kate? Ale przecież Kate ostatnio prawie wcale nie przyjmowała. Christy wydała lek, poczekała, aż pani Haddon zniknie za rogiem i zadzwoniła do apteki w Tynong.
– Na pewno nie wyrzuciłaby tego przypadkiem – zapewniał ją Rob, właściciel tamtejszej apteki.
– W ciągu ostatnich kilku miesięcy przyniosła trzy recepty od trzech różnych lekarzy – dodał – i za każdym razem prosiła też o powtórkę. Ale kiedy dostałem receptę od całkiem nieznanego lekarza, zadałem jej kilka trudnych pytań. I słyszę, że teraz wróciła do ciebie.
Christy zerknęła na receptę.
– Czy znasz doktora Cartwrighta? Zapadła chwila ciszy.