– Nie chcesz… zostać ze mną? – Z przerażeniem usłyszała, że w tych paru słowach odkryła całą swą miłość i przywiązanie do niego. Gdzie się podziała jej duma? Kiedy chodziło o Adama, nie miała jej nigdy, pomyślała ze smutkiem.
Zapadła cisza. Patrząc w kawę, poczuła suchość w ustach i spojrzała na Adama. W jej oczach musiał pojawić się ból, bo Adam mimowolnie zbliżył się do niej. Wyjął z jej rąk kubek, odstawił i ujął jej dłonie.
– Christy, muszę to zrobić – powiedział łagodnie.
– Myślałem o tym przez całą noc i to jest jedyne wyjście.
– Jedyne wyjście…
– Łatwiej byłoby poddać się chwili – powiedział.
– Niczego nie chciałbym bardziej, niż zostać tu, kochać się z tobą, kochać ciebie i stworzyć z tobą trwały związek. Ale musimy być pewni…
– A nie jesteś? – przerwała szeptem. Próbowała uwolnić ręce, ale wzmocnił uścisk.
– Nie jestem – przyznał. – I sądzę, że ty też nie, Christy. – Kiedy zaskoczona spojrzała na niego zranionym wzrokiem, roześmiał się ponuro. – Wiem – powiedział cierpko. – Uważasz, że jesteś pewna. Jesteś… najpiękniejszym i najwspanialszym wydarzeniem w moim życiu, Christy Blair. Ofiarowujesz mi swoją miłość bez zastrzeżeń. Ufasz mi. – Potrząsnął głową. – Jesteś bardzo młoda, moja Christy.
– Nie jestem dzieckiem – powiedziała szorstko.
– Jestem kobietą i kocham cię. – Uwolniła ręce z jego dłoni i podeszła do okna. Niewidzącym wzrokiem patrzyła na dolinę. – Nie rozumiem, Adamie… Wiem tylko, że potrafisz mnie zranić, jak nikt inny. – Wzięła głęboki oddech. – Zakochałam się w tobie pięć lat temu. Pięć lat, Adamie. I przez cały ten czas nie mogłam o tobie zapomnieć.
Przemierzył pokój i położył ręce na jej ramionach.
– Nie o mnie – powiedział łagodnie. – O romantycznym ideale. Prawdziwy Adam McCormack… cóż, żyje w realnym świecie. Nie jest młody, niewinny i nietknięty przez życie. Christy, potrzebujemy trochę czasu. Chcę, żebyś wiedziała, jaki jestem naprawdę, zanim pozwolę ci poświęcić się dla mnie.
– To jest po prostu wymówka. – Rozsadzał ją gniew. Po raz pierwszy w życiu otworzyła się przed mężczyzną. Ofiarowała mu siebie, a on odpowiedział: poczekaj. Na co? Aż pozna się na tej kobiecie z Anglii? Aż dowie się, że tamta nie zechce być z nim?
Poczuła na policzkach łzy i ze złością wytarła je wierzchem dłoni. To bez sensu. Zranił ją i mógłby zranić ją znowu. Niech go diabli wezmą, że w ogóle pojawił się w jej życiu.
– Lepiej już idź – powiedziała stłumionym głosem. – Christy…
– Nie utrudniaj nam tego jeszcze bardziej – wyszeptała. – Przyjeżdżając tu wiedziałeś, że cię kocham – powiedziała z goryczą. – Oto i ja. Nadal naiwna, wpadam w twoje ramiona i biorę resztki, jakie zostają ci z innego życia. No cóż, Adamie. Może jestem głupia, ale nie mam zamiaru żyć tak dalej. Chcę twojej miłości, a nie resztek po kimś innym. Kiedy będziesz mógł przyjść do mnie i powiedzieć, że jesteś w pełni wolny od dawnych więzów… jeśli zechcesz, będę z tobą. – Stłumiła szloch. Adam chciał ją wziąć w ramiona, ale odwróciła się. – Do tego czasu… trzymaj się z dala ode mnie…
Obserwował ją nieprzeniknionym wzrokiem.
– Zawsze będę związany z przeszłością – oświadczył po chwili. – Nie można uciec od przeszłości.
– Nie przeszkadzają mi wspomnienia – rzuciła oschle. – Wspomnienia, fotografie, portrety. Nie znoszę duchów, Adamie. Telefonujących w środku nocy, do których mówisz… – przerwała i pokręciła głową.
– Idź już. Masz rację. Lepiej będzie, jak znajdziesz sobie inne mieszkanie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Wyprowadził się po południu. Christy pojechała nad rzekę, nie chcąc patrzeć jak odchodzi. Przeniósł się do zaniedbanego, małego domku, niedaleko Amy Haddon. Miała ochotę pomóc mu w urządzeniu się, trochę posprzątać, udekorować dom kwiatami i innymi miłymi drobiazgami, ale obudzona w niej duma powstrzymała ją.
Minęło parę trudnych dni. Prawie nie widywała Adama, choć patrząc na jego podpis na receptach miała wrażenie, że chcąc nie chcąc i tak jest on częścią jej życia.
Amy Haddon przywieziono z powrotem do Corrook. Christy spędziła z nią sobotnie popołudnie. Dowiedziała się, że przez dwa dni od powrotu Amy z Melbourne nikt jej nie odwiedził.
– Myślą, że jestem narkomanką – powiedziała przygnębiona. – To miasto osądza surowo. Uważają, że sama jestem winna temu, co się stało.
– Nonsens – stwierdziła Christy stanowczo. Uścisnęła zdrową dłoń Amy. – W pewnych warunkach każdy może się uzależnić.
– Wiem. – Amy opadła na poduszki i uroniła łzę. – Ale oni tego nie wiedzą. Uważają mnie za przestępczynię. Byłam tak strasznie samotna dotąd, a teraz… teraz jest jeszcze gorzej.
– Jednego przyjaciela jednak masz – oświadczyła Christy pewnym tonem. – Mnie.
Samotność Amy zajmowała jej myśli przez kolejny tydzień. Christy była świadoma, że jest to samoobrona przed myśleniem o Adamie.
Pomysł na częściowe rozwiązanie tego problemu przyszedł jej do głowy dopiero w piątek, kiedy Amy miała wyjść ze szpitala.
– Potrzebuję czegoś na odrobaczenie szczeniaków – powiedział Matthew Hearn po wejściu do apteki.
Christy uśmiechnęła się i przyniosła butelkę z syropem.
– Trzeba podać półtora mililitra na kilogram wagi – przeczytała z etykiety.
– Kilogram… przeklęte nowomodne miary – burknął. – Jak mam je zważyć? Najmniejsza podziałka na wadze gospodarczej ma dziesięć kilogramów, a waga kuchenna jest w uncjach i funtach.
W aptece nie było nikogo prócz nich, a Christy była zaciekawiona.
– Zważę je panu – zaofiarowała się. – Na zapleczu mam wagę. Niech pan przyniesie szczeniaki, ale tylnym wejściem. Przy moim szczęściu, gdyby pan wnosił szczeniaki frontowymi drzwiami, w tej samej chwili zjawiłby się inspektor sanitarny.
Ledwo zdążyła przygotować wagę, kiedy pojawił się Matthew z poruszającą się torbą w ręku.
– Ile ich jest? – spytała Christy z zainteresowaniem.
– Tylko dwa – mruknął, ostrożnie stawiając torbę na wadze. – O dwa za dużo, gdyby mnie kto pytał. A w dodatku żona uważa, że są miłe i chce jednego zatrzymać. – Wsunął rękę do torby i wyjął dwa wiercące się i podskakujące, lekko wilgotne szczeniaki o wielkich oczach.
Christy rozumiała panią Hearn. Pieski były urocze. Rozglądały się zalęknione. Mniejszy cieniutko szczeknął i pomachał kędzierzawym ogonem jak flagą.
Automatycznie wysunął język, jakby chciał coś polizać. Po raz pierwszy od dwóch tygodni Christy roześmiała się.
– Och, Matthew. Są śliczne. – Podniosła kręcący się puszysty kłębuszek i przytuliła do policzka.
– Ale bezużyteczne przy owcach – powiedział markotnie. – Tym niemniej żonie się podobają.
– Będą świetnymi towarzyszami – stwierdziła z przekonaniem i nagle wpadła na pomysł. – Matthew, chcesz oddać jednego?
– Jasne – odpowiedział natychmiast. – Jeśli żona się do nich przyzwyczai, będzie chciała zatrzymać oba.
– Amy Haddon z przyjemnością wzięłaby jednego z nich – powiedziała miękko Christy. Spojrzała na farmera. – Dzisiaj wychodzi ze szpitala.
– Amy Haddon? – Twarz mu się wyciągnęła. – Ma kłopoty z glinami.
– Znasz ją? – spytała, obserwując jego twarz.
– Chodziłem z nią do szkoły. – Westchnął. – Była w porządku, dopóki nie wyszła za Billa Haddona.
– Ona jest nadal w porządku, Matthew – powiedziała łagodnie. – Jest po prostu tak strasznie samotna i przygnębiona, że nie jest w stanie się z tego wydźwignąć. – Umieściła wiercący się kłębuszek na szalce i dokładnie zważyła. – Ten mały – wskazała ręką – mógłby nieco zmniejszyć jej samotność.